Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

NRD to była druga Ameryka

Beata Bielecka
Siegfried Ernst, inżynier z „Półprzewodników”: - Młode Polki podobały się Niemcom. Zwracały uwagę, bo zawsze były ładnie ubrane i uśmiechnięte. Niejedna polsko-niemiecka para trafiła przed ołtarz.
Siegfried Ernst, inżynier z „Półprzewodników”: - Młode Polki podobały się Niemcom. Zwracały uwagę, bo zawsze były ładnie ubrane i uśmiechnięte. Niejedna polsko-niemiecka para trafiła przed ołtarz. fot. Beata Bielecka
- Piękne czasy! - mówi Weronika Wojgieniec, która za Odrą przepracowała 20 lat. Zanim tam trafiła, doiła krowy w pegeerze.
Urszula Dąbrowska, pracowała przy maszynie: - Dobrze się z Niemcami dogadywaliśmy. Jak się lepiej poznaliśmy jeździli na wspólne wczasy, odwiedzaliśmy
Urszula Dąbrowska, pracowała przy maszynie:
- Dobrze się z Niemcami dogadywaliśmy. Jak się lepiej poznaliśmy jeździli na wspólne wczasy, odwiedzaliśmy się w domach. Niektóre znajomości przetrwały do dziś.
fot. Beata Bielecka

Urszula Dąbrowska, pracowała przy maszynie:
- Dobrze się z Niemcami dogadywaliśmy. Jak się lepiej poznaliśmy jeździli na wspólne wczasy, odwiedzaliśmy się w domach. Niektóre znajomości przetrwały do dziś.

(fot. fot. Beata Bielecka)

W Niemczech ubrali ją w biały fartuch i posadzili przy maszynie. Jak tysiąc innych Polek.

"Półprzewodnikom", które padły po obaleniu muru berlińskiego, Frankfurt zawdzięcza wiele: klinikę wybudowaną niedaleko zakładu, linię tramwajową, którą tam dociągnięto, rozwój miasta... Polskie kobiety - kawał dobrego życia. Dlatego o fabryce wszystkim trudno zapomnieć.

Ostatnio w Forum Kliesta byli pracownicy spotkali się z władzami miasta, by powspominać przeszłość. Pani Weroniki tam nie było. - Płakać mi się chce, że to wszystko tak się skończyło - mówi. Bo z Niemiec ma same dobre wspomnienia. Oprócz nich został jej też segment, pełen kryształów, kupiony za marki i kilku znajomych z Frankfurtu, którzy pomagali, gdy straciła pracę.

Majtki na zapas

Janina Deptuch, była majstrem w fabryce: - W zakładzie miał miejsce handel wymienny. My kupowałyśmy Niemkom kosmetyki, kryształy, sztuczne kwiaty i ptasie
Janina Deptuch, była majstrem w fabryce:
- W zakładzie miał miejsce handel wymienny. My kupowałyśmy Niemkom kosmetyki, kryształy, sztuczne kwiaty i ptasie mleczko, a one nam salami, buty i ciuszki dla dzieci.
fot. Beata Bielecka

Janina Deptuch, była majstrem w fabryce:
- W zakładzie miał miejsce handel wymienny. My kupowałyśmy Niemkom kosmetyki, kryształy, sztuczne kwiaty i ptasie mleczko, a one nam salami, buty i ciuszki dla dzieci.

(fot. fot. Beata Bielecka)

Gdy myślami wraca do przeszłości, twarz jej promienieje: - Na wszystko wtedy starczało. Osiem gęb miałam w domu do wyżywienia, a zarabiałam tyle, że było nie tylko na jedzenie, ale też ubrania i różne przyjemności - mówi.

Zakłady Półprzewodników (HFO) powstały w końcówce lat sześćdziesiątych. Produkowały podzespoły m.in. do telewizorów i zegarków. Prawie połowa szła na eksport. Niemcy mieli tylko jeden problem - brakowało im rąk do pracy, szczególnie kobiet.

W NRD było jak na lekarstwo przedszkoli i wiele matek zajmowało się wychowywaniem dzieci. Polki na taki luksus nie mogły sobie pozwolić. No to pracowały. Dla Niemców.

- Złego słowa o nich nie dam powiedzieć - mówi pani Weronika. - Szanowali nas, w pracy przyjemnie było, czyściutko. W stołówce za 70 fenigów można było zjeść wielkiego schabowego i jeszcze do domu kupić - opowiada.

Do tego dwa razy wyższe zarobki niż u nas, wycieczki, darmowe wyjścia do muzeum i na kręgle. - Dla mnie NRD to była druga Ameryka i myślałam, że tak już zostanie - mówi słubiczanka. Po dwudziestu latach pracy dowiedziała się jednak, że to koniec. Szok! - To wszystko przez Solidarność, która dodała Niemcom odwagi do zburzenia muru - mówi.

Nikt nie przewidział, że runie też wtedy enerdowska gospodarka. Okazało się, że dobre jest tylko to, co z Zachodu. "Półprzewodniki", które w końcówce swojej działalności zatrudniały 8 tys. osób, w ciągu dwóch lat przestały istnieć. Na bazie zakładu powstały firmy z zachodnim kapitałem. Ale tam Polaków już nie chcieli. Zresztą wielu enerdowców też nie.

- Trudno nam było w to wszystko uwierzyć - wspomina pani Weronika. - Jak to do nas dotarło, zaczęłyśmy biegać po sklepach i kupować na zapas majtki, rajtuzy, ubrania dla dzieci i mężów, bo przecież u nas nic wtedy w sklepach nie było, a w NRD wszystko - dodaje. Dla wielu Polek, które tak jak ona były już wtedy po pięćdziesiątce, nie było też w kraju pracy.

- Pani Weronika została z niewielką emeryturą (tysiąc złotych), żalem i wspomnieniami jak to kiedyś dobrze było. Denerwuje ją jak słyszy, że przyjaźń polsko-niemiecką narzucili ludziom partyjni dygnitarze. - Nikt nam niczego nie narzucał. Każde urodziny w pracy obchodziliśmy razem przy kawie i cieście.

Wypróbowałam w swojej kuchni wiele niemieckich przepisów. Czy coś takiego można narzucić? Nie można. Tak samo jak uścisku ręki na powitanie - mówi. Przyznaje, że niekiedy w sklepie we Frankfurcie słyszała, że coś nie jest dla Polaków, ale to była rzadkość.

- W każdym kraju znajdą się tacy ludzie - mówi. Zresztą w Słubicach też nieraz sklepowa rzuciła jej złośliwie, żeby poszła sobie kupować do "Helmutów".

Bystre Polki

Siegfried Ernst, inżynier z „Półprzewodników”: - Młode Polki podobały się Niemcom. Zwracały uwagę, bo zawsze były ładnie ubrane i uśmiechnięte. Niejedna
Siegfried Ernst, inżynier z „Półprzewodników”:
- Młode Polki podobały się Niemcom. Zwracały uwagę, bo zawsze były ładnie ubrane i uśmiechnięte. Niejedna polsko-niemiecka para trafiła przed ołtarz.
fot. Beata Bielecka

Siegfried Ernst, inżynier z "Półprzewodników":
- Młode Polki podobały się Niemcom. Zwracały uwagę, bo zawsze były ładnie ubrane i uśmiechnięte. Niejedna polsko-niemiecka para trafiła przed ołtarz.

(fot. fot. Beata Bielecka)

U "Helmutów" nie każdy chciał pracować. Henryk Rączkowski, mimo że jest dziś prezesem Polsko- Niemieckiej Akademii Seniorów z dumą podkreśla, że ani on, ani nikt z jego bliskich nie zatrudnił się w NRD, chociaż się to opłacało.

- Zbyt dobrze pamiętaliśmy czasy Trzeciej Rzeszy i przymusowej, niewolniczej pracy - tłumaczy.

Urszuli Dąbrowskiej, która na pracę się zdecydowała, właśnie z tego powodu na początku nie było łatwo. - Pamiętam dokładnie jak pierwszy raz szłam na nockę. Gdy przekroczyłam granicę, usłyszałam za sobą odgłos wojskowych butów. Zamarłam ze strachu.

Nogi ugięły się pode mną i w jednej chwili przed oczami stanęła mi wojna - wspomina. Ale strach szybko minął. - Bo Niemcy bardzo dobrze nas traktowali - mówi. - Wszystko tłumaczyli. Spokojnie, bez nerwów. Dbali, żebyśmy były zadowolone - wspomina. - Nigdy bym stamtąd sama nie odeszła, gdyby nie to, co się stało - mówi.

Podobnie jak Janina Deptuch, której Niemcy nie tylko dali robotę, ale jeszcze wykształcili. - Miałam tylko siedem klas, więc posłali mnie do przyzakładowej szkoły i to w dodatku w godzinach pracy - opowiada. Dzięki temu została majstrem.
- Polki pilne i bystre były - wspomina Siegfried Ernst, inżynier z "Półprzewodników".

- Niektóre zaczynały pracę mając zaledwie 18 lat i od razu rzucono je na głęboką wodę - twierdzi. W pamięci utkwił mu jeden epizod. Młoda dziewczyna nie mogła poradzić sobie z maszyną i nagle zaczęła ją kopać i wyzywać od faszystów. Ale takie sytuacje rzadko się zdarzały. Bo do pomocy kobiety miały tłumaczkę, a przy maszynach instrukcje w języku polskim.

Frankfurt umarł

Czym był upadek zakładu dla miasta? - Frankfurt umarł - mówi Engeburg Schulz, która pracowała w kadrach.

Opowiada, że dzięki fabryce, w ciągu blisko 30 lat liczba mieszkańców zwiększyła się o jedną trzecią. Gdy "Półprzewodniki" padły z 90 tysięcy znów zrobiło się 60, bo w poszukiwaniu pracy wiele osób wyjechało na Zachód. I nie wróciło do dziś.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska