Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wykopki po bitwach

Wojciech Mąka [email protected]
Fot. Tomek Czachorowski
W zasypanej ziemiance było wszystko. Tak jak przed 60 laty: broń, odznaczenia, teczki, nawet maszyna do pisania. I resztki zwłok dziewięciu niemieckich żołnierzy.

Ta ziemianka pod Warszawą była niezwykłym trafieniem. Rejon do dziś jest mekką poszukiwaczy - miejsce koncentracji wojsk i linia obrony z 1945 roku - kilometr okopu, potem ziemianki, dalej znów okop... Tomek mówi: - Wskoczyłem do ziemianki, patrzę, niedaleko pagórek, warto sprawdzić, idę w jego stronę... Kumpel był pierwszy, jak doszedłem, już wyciągał karabin z ziemi...

Protonowy z melodyjką

Poszukiwaczy skarbów w Polsce przybywa w niebywałym tempie. - Kiedyś było ciężko, kupienie wykrywacza to był cud - mówi Jarek z Bydgoszczy. - Teraz sprzęt, którym można już coś znaleźć, kosztuje 650 złotych.
W rodzajach wykrywaczy można przebierać jak w ulęgałkach. Wszystko zależy od tego, ile ma się pieniędzy: im droższy, tym lepszy. W środowisku najlepszą opinię mają wykrywacze inżyniera S. - to podobno kopie zachodniego sprzętu. Kosztują nieco ponad tysiąc złotych. Za 3 tysiące można kupić wykrywacz protonowy, który bada pole magnetyczne ziemi.

Denar nie dla muzeum

Fenomen tysięcy poszukiwaczy przekopujących saperkami lasy jest tym większy, że polskie prawo teoretycznie tego zabrania. Dlatego większość moich rozmówców nie chce podać nazwiska. Wojtek z Wrocławia mówi: - Stan prawny jest taki: kupić wykrywacz mogę bez zezwolenia i koncesji. Ale jedyne co mogę z nim zrobić, to powiesić na ścianie.
- Trzy lata temu weszła w życie nowa ustawa o ochronie dóbr kultury - wyjaśnia Jarek. - Zabrania poszukiwań z wykorzystaniem środków elektronicznych poza wyznaczonymi stanowiskami archeologicznymi. Poszukiwania na innym terenie muszą odbywać się za zgodą konserwatora zabytków. Jakby tego było mało, leśnicy gonią poszukiwaczy, bo ci kopiąc - niszczą ściółkę. A policja goni, bo na przykład starą broń trzeba dezaktywować, a na jej kolekcjonowanie trzeba mieć zezwolenie.
Nic dziwnego, że środowisko poszukiwaczy w Polsce działa w podziemiu. Są tacy, którzy robią na tym niezłe pieniądze. Archeolodzy i muzealnicy biją na alarm, bo cenne znaleziska nie trafiają - tak jak powinny - do muzeów, ale na internetowe giełdy i do prywatnych kolekcji. - Kilka lat temu rolnik spod Sępólna wyorał miecz wikingów i oddał do muzeum - mówi Jarek. - Dostał za to, zgodnie z prawem, jakieś pieniądze, które powinny być jedną dziesiątą wartości znaleziska. To jest jedyny taki przypadek w województwie, jaki znam. Poszukiwacze nie oddają znalezisk, bo mogą za nie dostać o wiele więcej. Byłem świadkiem znalezienia bardzo cennego rzymskiego denara w ruinach zamku w Jasińcu, niedaleko Bydgoszczy. Moneta nigdy nie trafiła do muzeum, jest w prywatnej kolekcji.

Pom-pom pod nogami

Blok jest zwyczajny, jak w bydgoskim Fordonie, mieszkanie na parterze - też. Ale na ścianach jednego z pokojów roi się od luf i bagnetów. Tomek Kobyliński ma jedną z największych prywatnych kolekcji broni w województwie.
Kilka lat temu ktoś zadzwonił na policję i doniósł, że w mieszkaniu Kobylińskich są materiały wybuchowe. Ewakuowano cały blok, broń zabrała policja. Sprawę umorzono, a policja wydała pozwolenie. - Teraz mam spokój - mówi Kobyliński. - Broń kolekcjonerska musi mieć nawierconą lufę albo zaspawany zamek. Rusznikarz wydaje zaświadczenie o utracie cech bojowych.
Na podłodze leży działko od Messerschmitta, szwajcarski przeciwlotniczy Orliekon (nazywany pom-pomem, bo taki odgłos wydawał podczas strzelania), lufa kalibru 20 mm od niemieckiego Flaka (działko przeciwlotnicze). Na ścianach wisi m.in. sowiecka pepesza, mausery i mosiny, MG 42 (niemiecki karabin maszynowy, jedna z najszybciej strzelających konstrukcji na świecie), Stg 44 (niemiecki karabinek szturmowy, pierwowzór kałasznikowa), pistolety, bagnety, dziesiątki luf z zamkami. Są też dwa puste panzerfausty, rosyjskie maximy i diegtariew (sowiecki rkm, jest ich mało, bo wprowadzono je pod koniec wojny). Jest też ewenement - trójnóg pod MG 42, nie ma go w nawet w bydgoskim muzeum. - Koledzy z Mazowsza wykopali siedem sztuk, dali mi jedną - śmieje się Kobyliński.
Reszta kolekcji jest w piwnicy, a większe fanty - w garażu.

Wszystko przeryte

- Poszukiwaczy jest coraz więcej, to szaleństwo - mówi Kobyliński. - Mierzeja Wiślana wygląda jak sito, tak jest przekopana, dołek przy dołku. Tam można było sporo znaleźć, bo okrążeni Niemcy zostawiali właściwie wszystko. Kilka innych miejsc w Polsce zaczyna wyglądać tak samo.
Pewnych miejsc jest kilka. Bieszczady - ale tam wykopany sprzęt jest w kiepskim stanie - "gnije". Tannenberg - niedaleko Grunwaldu - miejsce jednej z największych bitew I wojny światowej. Jest Mazowsze i rejony pod Warszawą. Jest wreszcie Dolny Śląsk.
- Zacząłem od Kokocka niedaleko Chełmna - mówi Kobyliński. - Od skarpy do Wisły to 10 kilometrów terenu, w 1945 roku koncentrowały się tam trzy niemieckie dywizje. Był koniec lat 80, w lesie broń, hełmy praktycznie leżały na wierzchu. Braliśmy wszystko, jak leci. Kiedyś zapakowałem fantami bagażnik w seacie, auto tak usiadło, że nie mogłem wjechać do garażu. Na tym terenie do dziś jest sporo rzeczy. Jeden miejscowy ma nawet lufę od działka jako element płotu. Ale Kokocko powoli się kończy.
W całym kraju coraz trudniej coś znaleźć. Trzeba mieć znajomości w środowisku, mieć informatorów, którzy dzwonią, gdy coś się pojawi. Najgorsze jest to, że w samym środowisku poszukiwaczy nie dzieje się najlepiej. Jarek mówi: - Może to zawiść, może chęć zrobienia kasy. Kiedyś jeździło się na "wykrywki" grupami. Teraz najwyżej we dwóch, z zaufanym człowiekiem. No bo tak - masz starą mapę, namierzyłeś na przykład karczmę sprzed stu lat albo jakieś stare wysypisko śmieci. Dzielisz się informacją z kimś, umawiacie się na wyjazd za parę dni. Przyjeżdżasz na miejsce, a wszystko przeryte - ktoś cię ubiegł.

Wózek z marketu i medale

W regionie - oprócz Kokocka - jest jeszcze kilka innych miejsc. Mniszek i Grupa pod Grudziądzem. Grudziadza broniła dywizja powietrzno-desantowa "Hermann Goering". Trzy lata temu w jednym z niedostępnych zakamarków grudziądzkiej twierdzy poszukiwacz znalazł zwłoki dwóch spadochroniarzy. Na resztkach kości były buty i poszarpane przez zwierzęta mundury. Nieśmiertelniki trafiły do fundacji "Polsko - Niemieckie Pojednanie". - Teraz jest z tym łatwiej, kiedyś możliwości przekazania nieśmiertelnika nie było - mówi Kobyliński. - Ale i tak mało kto to robi.
Czasami trafia się na resztki rozbitych kolumn sztabowych. - Tak było w Kokocku - mówi Kobiliński. - Teczki, klisze, sporo medali za Kubań... Mam stamtąd drzwi od samochodu osobowego horcha. Po umyciu okazało się, że są na nich resztki godła 62 dywizji piechoty.

Polski szajs

Poważnych poszukiwaczy - kolekcjonerów można policzyć na palcach. Kilkanaście osób w kraju żyje z handlu wykopkami. Ilu w Polsce w ogóle szuka - nikt nie wie. - Coraz trudniej upolować coś wartościowego - mówi Tomek. - Ludzie skupują, a nie sprzedają. Na giełdy staroci do Poznania czy Gdańska nie ma po co jeździć, bo tam wszystko jest drogie i obliczone na handel z turystami. Czasami coś trafi się na warszawskim Kole. Internetowe allegro kolekcjonerom broni właściwie do niczego się nie przyda, bo administratorzy giełdy wstrzymali takie aukcje.
Zachodni kolekcjonerzy wykopaną w Polsce bronią się nie interesują. - Dla Niemców to szajs - mówi Tomek. - U nich można dostać egzemplarze w stanie magazynowym... Czasami tylko przyjeżdżają pod Wrocław, szukają luf. U nich normalnie nie mogą ich dostać bez zezwolenia, ale niektórzy chcą sobie postrzelać.
Za rzadką średniowieczną monetę od kolekcjonera można dostać kilkaset złotych. Karabin Stg 44 w bardzo dobrym stanie - 1500 zł. Podstawa pod MG - taka, jak u Kobylińskiego - kosztuje 3 tysiące złotych.

Koniec legendy

Siedzimy z Jarkiem w lesie, gadamy. Że prawo kiepskie, a poszukiwaczy coraz więcej. Że niszczą lasy, zostawiają śmieci. Nagle mój rozmówca zaczyna się śmiać, bo historyjka mu się przypomniała. - Byłem na Tannenbergu, idę, nagle sygnał - opowiada. - Kopię, jest jakiś metal. Potem ostrożnie, może to niewypał... Jakiś okrągły kształt... końcówka wykrywacza. Dalej - ramię, pudło... Wyciągnąłem wykrywacz. Potem kumpel opowiedział legendę, krążyła w środowisku. Jakiś młody poszukiwacz pojechał na Tannenberg, ale nic nie mógł znaleźć. Rozbił sprzęt o drzewo i wyjechał. Wygląda na to, że chyba ten wykrywacz znalazłem.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska