Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

- Niech pan da nam jeszcze trochę czasu. Szukamy mieszkania - prosili komornika dłużnicy

Katarzyna Piojda
Pani Lusia już się spakowała. Część mebli przechowuje na podwórku. Właśnie wyjęła z szafki pamiątkowe zdjęcia i chowa je do torebki. Weźmie je tam, gdzie zamieszka. Gdzie? Nie wiadomo...
Pani Lusia już się spakowała. Część mebli przechowuje na podwórku. Właśnie wyjęła z szafki pamiątkowe zdjęcia i chowa je do torebki. Weźmie je tam, gdzie zamieszka. Gdzie? Nie wiadomo... Andrzej Muszyński
Prosili o dwa dni, ale wiedzieli, że od dwóch lat nie powinno ich tu być. Eksmisja doszła do skutku.

Wtorek, godz. 9. Pod kamienicę przy ul. Zygmunta Augusta, niedaleko Dworca Głównego PKP, podjeżdżają ekipy remontowe. Nie będą jednak remontowały. Zamurują okna i drzwi, żeby już nikt nie dostał się do środka.

Na razie w tym środku są dwie osoby. Ostatni nielegalni lokatorzy. Pani Lusia i pan Krzysztof. Nie są parą, ale wiele ich łączy. Oboje po 50. Oboje bez rodzin i pracy. Oboje znani pomocy społecznej. Przed laty stracili swoje mieszkania za długi. Nie chcieli iść do schroniska. Miasto pozwoliło im zamieszkać w budynku niedaleko dworca. Wtedy się poznali. Mieli tutaj być tymczasowo. Najwyżej przez kilka miesięcy. A minęło pięć lat. Oprócz pani Lusi i pana Krzysztofa w ruderze mieszkało jeszcze sześć osób. W ten sam sposób tu trafiły.

Przeczytaj także: Nocka wśród bydgoskich bezdomnych. Jak żyją?

Liczba nielegalnych lokatorów malała, bo komornik ich eksmitował. Po kolei. - Niektórzy wracali na stare śmieci, gdy tylko komornik i jego ekipa odjechali - zaznacza sąsiadka. Pani Lusia przez ostatnie miesiące koczowała na korytarzu, na parterze. Wcześniej mieszkała na drugim piętrze. Pan Krzysztof - od zawsze był w pokoju na parterze. Głównych drzwi nie zamykali na klucz. Bezdomni urządzili sobie nielegalną noclegownię. Krótko po tym, jak tę "prawdziwą", też na Zygmunta Augusta, miasto zamknęło. Do bezdomnych szybko dołączyli narkomani i drobni złodzieje. Każdy wchodził, kto chciał. Nikt nie płacił za pobyt, ale dobrze im było, dach nad głową, woda, prąd. Samowola. Orgie. Chuligaństwo.

Zniszczyli, co się da. Powyrywali krany, potłukli szyby wknach, nawet drzwi pokradli. Załatwiali się na podłodze. Po ścianach biegały karaluchy. Wszy były w pierzynach. Na podłodze leżały zakrwawione strzykawki. Zaraz obok spleśniałych ręczników i mebli w rozsypce.

Gdy przyjeżdżała policja, nielegalni mieszkańcy chowali się w krzaki albo uciekali na inne podwórka. Jak radiowóz odjeżdżał, wracali na melinę. Tylko pani Lusia i pan Krzysztof nie chowali się. Gdy zjawiali się mundurowi, oni siedzieli "u siebie". Tak było do wczoraj. Parę lat temu sprawa o eksmisję nielegalnych lokatorów trafiła do sądu. Z sądu - do komornika.

Jacek Dober, komornik, od roku przyjeżdżał do lokatorów mieszkających na dziko, żeby wykonać eksmisję. Oni za każdym razem prosili, żeby dał im jeszcze miesiąc albo tydzień. - Na poszukanie mieszkania - tłumaczyli. Komornik rozumiał. Odjeżdżał. Gdy wracał, sytuacja się powtarzała.
Wczoraj było ostatnie podejście. I ostateczne decyzje. Ludzie zostaną wyprowadzeni. Okna i drzwi - zamurowane.

Pan Krzysztof siedzi w swoim pokoju, na tapczanie, przy ławie. Wcześniej spakował swoje rzeczy w worki. Obok siedzi pani Lusia. Przyszła ze "swojego" korytarza. Naprzeciw - komornik. Jest też pracownik socjalny i przedstawicielka Administracji Domów Miejskich, zarządzającej budynkiem. - Niech mi pan da jeszcze dwa dni. Poszukam mieszkania - obiecuje komornikowi pan Krzysztof. I pokazuje kartki, na których ma zapisane numery telefonów z ogłoszeń. Bo on szuka mieszkania z ogłoszenia. Pieniądze na kaucję i dwie pierwsze opłaty za wynajem dostał od syna. Syn mieszka w Poznaniu. Gdy był dzieckiem, ojciec zostawił jego i matkę. Jako dorosły, odnowił kontakty z bezdomnym ojcem. - Miałem zarezerwowane mieszkanie. Nawet kaucję wpłaciłem, ale właściciel w poniedziałek się rozmyślił - dodaje pan Krzysztof. - Schronisko? Nie ma mowy. Teraz znajoma pomaga mi załatwić inne.

Ta znajoma też wcześniej przebywała na Zygmunta Augusta. Była jedną z pierwszych osób, które wyniosły się dobrowolnie. Od kilku miesięcy mieszka gdzie indziej, ale z panem Krzysztofem kontakt utrzymuje.

Zobacz także: 300 bezdomnych bydgoszczan woli spać wszędzie. Byle nie w schronisku

Pani Lusia, też spakowana, część mebli przechowuje na podwórku. Idzie na dwór. Otwiera meblościankę. Wyjmuje pamiątkowe zdjęcia i chowa do torebki. Weźmie je tam, gdzie zamieszka. Czyli gdzie? - No mówię, że znajomy znalazł mi mieszkanie - odpowiada kobieta.

Sąsiadka i komornik nie wierzą, że pani Lusia poszukała mieszkania. Od miesięcy tak twierdzi. - Proszę zgodzić się na pobyt w schronisku - spokojnie sugeruje Jacek Dober. - Tam będzie miała pani normalne warunki. Normalne łóżko w normalnym pokoju. Tylko, że tam picie jest zakazane. I chyba z tego względu pani Lusia nie zgadza się. - Mój mąż mówił, że nie trafię do schroniska. On nie żyje, w tym domu zmarł półtora miesiąca temu. To, co powiedział, jest dla mnie święte - uważa kobieta.

Ekipa wyprowadzkowa wynosi meble i inne rzeczy lokatorów na podwórko. Eksmitowani nie chcą, żeby je przewieźć do magazynu. Brygada remontowa zamurowuje drzwi, okna, wejścia. Pani Lusia i pan Krzysztof mówią, że do nowych mieszkań przeprowadzą się, ale jutro. On zeszłą noc spędził w hoteliku koło dworca. Ona - nie wiadomo gdzie. Wieczorem jeszcze stała koło domu.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska