Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Stefan Rachubiński - potwór z Osielska

Maciej Myga
Poszukując zabójcy, milicjanci zatrzymali dwóch mężczyzn, którzy mogli mieć związek ze sprawą. Jeden z nich okazał się być gwałcicielem, ale nie mordercą
Poszukując zabójcy, milicjanci zatrzymali dwóch mężczyzn, którzy mogli mieć związek ze sprawą. Jeden z nich okazał się być gwałcicielem, ale nie mordercą archiwum Gazety Pomorskiej
Na co dzień był wzorowym mężem i ojcem, sumiennym pracownikiem, dobrym sąsiadem. Nikt nie podejrzewał, że skromny i spokojny mieszkaniec podbydgoskiej wsi jest też zwyrodniałym zabójcą bydgoskich prostytutek.

Smukała, 13 czerwca 1965 roku, godzina 7 rano. 200 metrów od końca ulicy ktoś odkrywa bestialsko okaleczone zwłoki młodej kobiety. Ułożenie ciała wskazuje na seksualne podłoże zbrodni. Kobieta leży na plecach, z charakterystycznie rozchylonymi nogami. Na część twarzy ma zarzucone resztki spódnicy. Wokół leżą pocięte fragmenty jej odzieży i butelka po wódce, wszędzie jest pełno krwi.

Morderca bestialsko obszedł się z ofiarą. Ostrym jak brzytwa scyzorykiem (milicja znalazła go po przeszukaniu terenu) podciął jej gardło aż do kręgosłupa, później okaleczył klatkę piersiową, przeciął brzuch, odsłaniając jelita. Zabójca musiał być zwyrodnialcem, potworem.

Ofiarą była 25-letnia prostytutka z Łodzi - Zofia Ł. Wiadomo, że miała niepełnosprawne dziecko, które oddała do domu dziecka. Nocowała na dworcach i działkach, w parkach, melinach lub mieszkaniach swoich klientów, głównie typów spod ciemnej gwiazdy. Najczęściej jednak spotkać można ją było na dworcu głównym PKP.

Jeden z milicjantów skojarzył te fakty. Pierwszego podejrzanego zatrzymano kilka dni później. Był nim mężczyzna, którego legitymowano w okolicach dworca, bo miał podrapaną twarz i ślady krwi na ubraniu. Podczas rewizji w jego mieszkaniu odkryto zakrwawioną szmatę. Wkrótce okazało się, że to zły trop, bo krew pochodziła z wcześniejszego okresu.

Przeczytaj także: Bydgoski adres: Aleje Mickiewicza 5, czyli o Julii Zan, wnuczce "Promienistego", przyrodniej siostrze poetki Iłły
Śledztwo stanęło w martwym punkcie. Niespełna dwa miesiące później w lesie na Jachcicach zgwałcona została 19-letnia Natalia G. Zachowanie napastnika wskazywało, że mógł być to właśnie morderca prostytutki. Mężczyzna, wykorzystując ograniczoną swobodę ruchów dziewczyny (miała nogę w gipsie), przewrócił ją, a gwałcąc ciął ją nożem i zlizywał krew z ran. W amoku pokazał ofierze jakiś dokument. Widniało na nim nazwisko: Ireneusz T. Natalia G. zapamiętała je na całe życie.

T. aresztowano. Był palaczem w Okręgowej Spółdzielni Mleczarskiej i wyjątkowo zdemoralizowanym człowiekiem. Karany pięć razy, m.in. za kradzieże, wyłudzenie i szalbierstwo, ale także za uszkodzenie ciała i spowodowanie trwałego kalectwa - odgryzienie nosa kobiecie. Świadkowie dodali, że leczył się także na kiłę. T. postawiono zarzut zabójstwa, jednak zapierał się, że nie zamordował prostytutki. Śledczy nie wierzyli mu za grosz. Do 13 marca 1966 roku.

Z sosnowym zagajniku w pobliżu polnej drogi do Rynkowa znaleziono wówczas zwłoki kolejnej prostytutki - 29-letniej Danuty K. Trwała jeszcze zima - ciało było przykryte grubą warstwą śniegu, ale widząc podobne rany i ułożenie zwłok milicjanci nie mieli wątpliwości - psychopata uderzył po raz drugi. I nie był nim siedzący za kratami Ireneusz T.

Medycy stwierdzili, że Danutę K. zmasakrowano od 12 do 20 godzin przed odnalezieniem jej ciała. Odkryli też przerażającą prawdę - kobieta była w ciąży.

Kryminalni zaczęli porównywać oba zabójstwa. Zauważyli, że czas ich popełnienia zbiega się z terminami wypłat w niektórych bydgoskich przedsiębiorstwach. To był dobry trop, bo okazało się, że K. w dniu śmierci (12 marca 1966 roku) wyszła z restauracji "Gromada" z osobnikiem, któremu milicjanci nadali pseudonim "Bogacz". Świadkowie stwierdzili bowiem, że afiszował się z dużą ilością gotówki.

Przeczytaj także: Życie Heliodory Przeniewskiej, bydgoszczanki z Berlina
Danuta K. poszła z "Bogaczem" w kierunku osiedla Leśnego. Po drodze widziały ich cztery osoby, ale najlepiej zapamiętał mężczyznę ponad 80-letni staruszek, który później rozpoznał mordercę podczas okazania. Pan Ignacy pomógł plastykowi wydelegowanemu z Komendy Głównej MO w Warszawie stworzyć portret pamięciowy. "Bogacz" miał około 170 centymetrów wzrostu, był szczupły, miał około 35 lat, miał pociągłą twarz, a ubrany był w znoszoną ciemną kurtkę, związaną paskiem z metalową sprzączką, w ręku miał wytartą teczkę, na szyi gładki szalik, a na głowie ciemny beret.

Zdaniem świadków domniemany zabójca wyglądał na mieszkańca wsi. Milicjanci zaczęli więc sprawdzać listy pracowników dojeżdżających do bydgoskich spoza miasta. Najpierw, z uwagi na charakter obrażeń zadanych ofiarom, szukali w prosektoriach i rzeźniach, ale później dotarli m.in. do Stefana Rachubińskiego z Osielska, kowala w jednym z bydgoskich zakładów.

Rachubiński co prawda łudząco przypominał człowieka z opisu i portretu pamięciowego, ale coś się tu nie zgadzało. Rodzina, sąsiedzi i współpracownicy mówili o jego wyjątkowej łagodności, wręcz ciapowatości. Rachubiński, choć pracowity i uczynny, był niesamodzielny. Podobno do małżeństwa namówili go rodzice. Para miała wtedy czworo dzieci w wieku od 3 do 12 lat.

Początkowo Rachubiński nie przyznawał się do morderstw. Jednak dowody były miażdżące - kryminalni znaleźli ślady krwi na jego ubraniu. Został też rozpoznany przez czworo świadków, którzy widzieli go 12 marca. Kowal przyznał się do winy 26 kwietnia 1966 roku. Wtedy wyszła na jaw jego druga, zwyrodniała natura. Opowiedział śledczym, że czerpał wyjątkową przyjemność z krojenia ciał kobiet, zadawania im bólu. Potwierdziły to inne prostytutki, które dusił, chcąc odebrać im pieniądze lub w perwersyjnym uniesieniu kłuł szpilkami. Z ich usług korzystał po wypłacie.

Przeczytaj także: Mała matura w bydgoskiej "handlówce" - gdy skończyła się wojna

Rachubiński przyznał się także do innych przestępstw. W 1959 roku miał dokonać dwóch napaści na kobiety, a w 1962 roku ugodził nieznaną kobietę (milicjanci nie dotarli do niej) nożem w pośladek. Kowal opowiadał, że czuł nieodpartą chęć zadania bólu także podczas stosunków z żoną. Od zamordowania jej powstrzymywały go tylko żal na myśl o późniejszym losie jego dzieci, które niechybnie trafiłyby do "bidula". Przyznał także, że sadystyczne myśli nawiedzały go zawsze po alkoholu, którego często nadużywał.

Rozwiązała się również zagadka braku odcisków palców Rachubińskiego na miejscach zabójstw. Od pracy kowala miał on bowiem stwardniałe opuszki palców. Dlatego ich śladów nie można był zidentyfikować.

Podczas procesu, który rozpoczął się jesienią 1967 roku, Stefan Rachubiński kilka razy się popłakał. Składając zeznania często zasłaniał się niepamięcią. Tylko jeden z trzech zespołów biegłych psychiatrów stwierdził, że oskarżony był chory psychicznie. Sąd uznał jednak, że w chwili dokonywania czynów, do których doprowadzało nadużywanie alkoholu i sadystyczna żądza wyżycia się seksualnie, był on poczytalny. Rachubińskiego skazano na śmierć. Wyrok wykonano pod koniec 1968 roku.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska