Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Po sukcesie "Zmierzchu" na rynku bryluje "50 twarzy Greya"

Joanna Pluta, Maciej Myga
Joanna i Maciej, ona i on - dwa spojrzenia na hit księgarski ostatnich tygodni. Czy warto sięgać po "50 twarzy Greya"?
Joanna i Maciej, ona i on - dwa spojrzenia na hit księgarski ostatnich tygodni. Czy warto sięgać po "50 twarzy Greya"? Agata Kozicka
Po sukcesie "Zmierzchu" - powieści dla nastolatek, na rynku bryluje "50 twarzy Greya" - dla ich matek.

Joanna i Maciej nie byli zachwyceni zadaniem: przeczytać, zrozumieć i ocenić wydawniczy fenomen. Z dnia na dzień przekonywali się, jak dziwnym zjawiskiem jest tzw. gust literacki.

O święty Barnabo!

I właściwie na tym cytacie, eksploatowanym do cna przez autorkę "50 twarzy Greya", mogłabym skończyć pisanie o tej książce. W czym tkwi fenomen marnej powieści, która ekspresowo stała się światowym bestsellerem? Hmm, tego właśnie nie wiem. Może to kwestia tematu, który zawsze świetnie się sprzedaje. Nieprawdopodobny romans z perwersyjnym seksem na pierwszym planie, wielki świat rekina biznesu, w którym wszystko jest na wyciągnięcie ręki. A może to kwestia sprawnie poprowadzonej kampanii promocyjnej lub też chorobliwego zapotrzebowania na czytadła, które oderwą od szarej, nudnej rzeczywistości. Pewnie wszystko po trochu.

Przeczytaj również: Cała Polska czyta "Pana Tadeusza". Ze zrozumieniem, rzecz jasna!

Naszym celem jest sprawianie przyjemności
Tylko, czy czytelnikowi również? Zacznijmy od początku. Wystarczy przekartkować pierwsze strony powieści, żeby wiedzieć, przynajmniej po części, co się wydarzy. Fajtłapowata studentka idzie przeprowadzić wywiad z potentatem finansowym w zastępstwie swojej chorej koleżanki. Oczywiście okazuje się, że potentat jest nieprzyzwoicie bogaty, bosko przystojny, a do tego młodziutki. Będzie romans jak nic. I jest, ona trzęsie się na jego widok, co chwila "oblewa się rumieńcem" i oczywiście nie rozumie, co się dzieje z jej ciałem. On jest wszędzie i zawsze, obsypuje ją drogimi prezentami i wprowadza ją w świat perwersyjnej erotyki. I tu na chwilę robi się ciekawie. Na chwilę, bo niestety, "Filozofia w buduarze" markiza de Sade'a to to nie jest. Ale nie musi być. W końcu chodzi chyba o rozrywkę, a nie o wielką literaturę (przynajmniej mam taką nadzieję).

Gdyby, gdyby, gdyby...
Jednak gdyby chociaż język powieści był sprawny (na szczęście i tak jest trochę lepiej niż w harlekinach), gdyby w oczy nie kłuły zbyt częste powtórzenia i wszechobecny product placement to może, może... E.L. James, która popełniła tę trylogię (o tak, "50 twarzy Greya" to dopiero pierwsza część), tłumaczyła, że powieść jest przelaną na papier fantazją, która odciąga od prania i sprzątania "mamuśki". I mimo że nie jestem feministką, to pomysł na powielanie stereotypu gospodyni domowej, która, aby oderwać się od codziennych obowiązków zatapia się w historii o romansie, którego nie będzie dane jej przeżyć - wydaje mi się kiepski.

Przyznaję, byłam sceptycznie nastawiona, jak do każdej książki z przedziału tzw. literatury kobiecej. Ale postanowiłam podejść do sprawy poważnie i obiektywnie. I szukałam, usilnie szukałam czegoś, co pozwoli nie zjechać mi tej książki od góry do dołu (w końcu 30 milionów ludzi nie może się mylić). Szczerze? Jedna pozytywna rzecz wpadła mi do głowy.

Ale nie mogę powiedzieć. "Moja wewnętrzna bogini" mi zabrania.

Joanna Pluta
[email protected]

Prosty przepis na zupę nic

Od wtorku, kiedy skończyłem lekturę pierwszej części trylogii E.L. James zastanawiam się, jakim cudem naciągnęła ona miliony kobiet na kupno tego gniota?! Bo przecież nie ma w "50 twarzy Greya", niczego świeżego, nowatorskiego i naprawdę szokującego. Konstrukcja historii jest prosta jak budowa cepa. Niewinna studentka z niską samooceną jedzie w zastępstwie koleżanki na wywiad z obrzydliwie bogatym młodym biznesmenem. Facet podrywa ją i nawet jego zwichnięte preferencje seksualne nie zniechęcają młodej damy do pójścia z nim do łóżka. Co więcej - świat perwersji zaczyna ją pasjonować.

Żeby znaleźć odpowiedź na pytanie o popularność "50 twarzy", trzeba rozmontować powieść.

Zobacz także: Musiałem "zabić" księdza!

Najpierw obudowa - Anastasia Steele wkrótce odbierze dyplom. Żeby się utrzymać, jak każda przywoita dziewczyna dorabia jako ekspedientka w lokalnym sklepie z narzędziami. Mieszka z przyjaciółką i powierniczką Kate, która swoją urodą i obyciem wpędza ją w kompleksy. Matka Any ma już czwartego męża. Ojczym, który ją wychował, i którego traktuje jak ojca, mieszka sam. Jest jeszcze przyjaciel - Jose. Ten smali do panny Steele cholewki, ale nie ma szans, bo jak wiadomo młodzi Latynosi kręcą raczej panie w słusznym wieku, a nie smarkule. Nie przeszkadza to jednak Anastazji wypić z nim piwko czy obejrzeć film. Jak w serialu o przyjaciołach.
Dochodząc do tytułowego Greya, napotykamy kolejną składową. Christian Grey jest przeciwieństwem Anastasii Steele. On - młody wilk, żądny świeżej krwi, pewny siebie bogacz, doświadczony seksualnie, z premedytacją wybierający partnerki. Ona - niezbyt majętna rumieniąca się, nieśmiała myszka w dżinsach, a na dodatek dziewica (tzn. do pewnego momentu). Podejrzewam, że gdyby "50 twarzy" miało krążyć w nielegalnym obiegu, byłaby gimnazjalistką.

I czynnik najważniejszy, bez którego książka nie stałaby się hitem. Seks. Oparty na dominacji i uległości, zadawaniu bólu i przyjmowaniu go. Podany w towarzystwie gadżetów, o których pisać nie będę, ale sami możecie je sobie wyszukać w internecie, z którego autorka na bank korzystała. Trzeba dodać, że E.L. James nie przedstawiła ekstremalnych odmian sado-masochistycznych uciech, a jedynie tyle, ile sama mogłaby znieść, bo jak stwierdziła, powieść jest odzwierciedleniem jej fantazji. Moim zdaniem również elementem terapii.

Wszystkie te ogniwa tworzą mieszankę, której nie zaszkodził nawet beznadziejny język powieści, przede wszystkim bezmiar powtórzeń, nie tylko słów, fraz, zdań, ale i całych akapitów. Bo ileż razy można przetrawiać opisy, w gruncie rzeczy wyglądającego ciągle tak samo, Greya. Kiedy po raz trzydziesty ósmy czytamy o jego niesfornych włosach na głowie i kilku na klacie (widocznych przez rozpiętą koszulę), coś złego dzieje się w naszym układzie pokarmowym. Efektowi marketingowemu nie przeszkodziła też rażąca niewiedza autorki na temat zainteresowań ("głośna muzyka indie rock") i powiedzonek ("o, święty Barnabo", "rany Julek") młodych kobiet.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska