Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Śląskie papierosy bez akcyzy w Bydgoszczy. Co ma z tym wspólnego pracownik rządu?

mc
- Byłem na wyjeździe w Antwerpii - zeznaje Michał Ł., budowlaniec z Konina - Tam dowiedziałem się od znajomego z Bydgoszczy, że w Polsce mogę pracować za 3 tys. zł miesięcznie. Zadzwoniłem pod podany numer, wróciłem do kraju i pojechałem do Góry. Nie wiedziałem, że to chodzi o produkcję papierosów bez akcyzy.
- Byłem na wyjeździe w Antwerpii - zeznaje Michał Ł., budowlaniec z Konina - Tam dowiedziałem się od znajomego z Bydgoszczy, że w Polsce mogę pracować za 3 tys. zł miesięcznie. Zadzwoniłem pod podany numer, wróciłem do kraju i pojechałem do Góry. Nie wiedziałem, że to chodzi o produkcję papierosów bez akcyzy. sxc.hu
Janusz T. weteran wokandy z kilkoma wyrokami na koncie twierdzi, że to nie on wpadł na pomysł produkowania papierosów bez akcyzy. Miał mu to zlecić tajemniczy "Andrzej z ministerstwa".

W Sądzie Okręgowym w Bydgoszczy rozpoczął się dziwny proces. Niecodzienny dlatego, że chodzi o fabrykę nielegalnych papierosów, która działała na Śląsku. Również dlatego, że główny oskarżony - wbrew temu, co mówi pozostałych sześciu - zarzeka się, że był tylko trybikiem w przestępczej machinie.

Pionek, a może szef

Przestępczy proceder został przerwany w czerwcu ubiegłego roku. To wtedy do potężnej hali w miejscowości Góra Śląska wparowała brygada antyterrorystów. W jednej chwili aresztowano siedmiu mężczyzn. Wśród nich był właśnie Jan S.

Przeczytaj też: Produkowali "lewe" papierosy niedaleko Włocławka [wideo, zdjęcia].

- Mówią, że to ja kierowałem całą produkcją, że znałem technologie - mężczyzna, który zeznaje przed sądem to drobny siwy sześćdziesięciolatek. - A ja po prostu zostałem wrobiony w ten cały brudny interes.

Mężczyzna, na polecenie sędziego Marka Krysia rozpoczyna swoją zawiłą opowieść. Ma ona początek w pierwszych dniach czerwca ubiegłego roku, czyli niecały miesiąc przed aresztowaniem. Janusz T. mieszka w tym czasie w Głogowie. Twierdzi, że został wrobiony w przykrą historię o molestowaniu - jak sam podkreśla - "jakiegoś małoletniego".

Andrzej wybieli papiery

- Chciałem się oczyścić z tych zarzutów. Mam kilka spraw na koncie, ale w tej byłem niewinny - tłumaczy T. Znajomy poleca mu skontaktowanie się z niejakim "panem Andrzejem z ministerstwa". - Nie znałem człowieka wcześniej, ale podobno był w mocy wyprostować moją sprawę - podkreśla sześćdziesięciolatek. - W końcu spotkałem się z nim w restauracji w Warszawie. Takiej, co bywają w niej osobistości.

Przy kawie "Andrzej" rzekomo zdradza T., że szuka dużej hali do wynajęcia na działalność jakiejś firmy, którą prowadzi on, albo jego znajomy (oskarżony często zasłania się lukami w pamięci). Szczęśliwym trafem akurat Janusz T. słyszał o długiej na sto metrów hali do wynajęcia. Miała się znajdować ledwie 30 km od Głogowa, we wspomnianej Górze Śląskiej. Mówi o tym "Andrzejowi" w nadziei, że przysłuży się swojemu przyszłemu dobroczyńcy.

T. twierdzi, że krótko potem, 18 czerwca znalazł się przypadkiem w Wielkim Bełczu, małej miejscowości w pobliżu Góry. Pojechał tam kupić zegar od handlarza antykami. - Jaki to był zegar? - pyta z niedowierzaniem sędzia Marek Kryś. Jan S. odparowuje bez wahania: - No taki stary chciała, stylowy. Przy okazji pomyślałem, że odwiedzę znajomego w Górze. Nie zastałem go, to poszedłem jeszcze raz obejrzeć tę halę, co to ją chciał "Andrzej" wynająć.

Tego samego dnia Janusz T. podpisuje umowę najmu hali produkcyjnej za prawie 2 tys. zł miesięcznie: - Zadzwoniłem do "pana Andrzeja", a on polecił mi, żebym wynajął budynek tylko do czasu, aż umowa zostanie przepisana na niego.

Relacja T. jest tym bardziej nieprawdopodobna, że mężczyzna dopiero po kilkunastu dniach zorientował się, że w hali działa profesjonalna linia produkcyjna papierosów.

Bydgoski ślad w Antwerpii

Zupełnie inny obraz sytuacji rysuje się z relacji osób zatrudnionych w fabryce. Twierdzą oni stanowczo, że to właśnie T. był szefem produkcji.

- Byłem na wyjeździe w Antwerpii - zeznaje Michał Ł., budowlaniec z Konina - Tam dowiedziałem się od znajomego z Bydgoszczy, że w Polsce mogę pracować za 3 tys. zł miesięcznie. Zadzwoniłem pod podany numer, wróciłem do kraju i pojechałem do Góry. Nie wiedziałem, że to nielegalne.

Bydgoszczanin Marcin S. odmówił wczoraj składania zeznań.

Proces trwa. Dane niektórych osób występujących w artykule zostały zmienione.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska