Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Oni pracowali w DAG (IV)

Wojciech Mąka
Budynek dawnej centrali telefonicznej jednego z dwóch  zakładów DAG. Tutaj, w 1944 roku wachmani z wartowni i  koleżanki - telefonistki wręczyły pani Urszuli laurkę na 22  urodziny...
Budynek dawnej centrali telefonicznej jednego z dwóch zakładów DAG. Tutaj, w 1944 roku wachmani z wartowni i koleżanki - telefonistki wręczyły pani Urszuli laurkę na 22 urodziny... Jarosław Pruss
- Przypuszczam, że ten budynek jeszcze dziś istnieje, niski, parterowy, przy ul. Glinki, niedaleko wejścia do zakładu - rozpoczyna swoją opowieść Urszula Świątek - Paszke. Nie myli się - budynek istnieje. Sześćdziesiąt lat temu, dwudziestoletnia pani Urszula zaczynała tam pracę jako telefonistka w centrali jednego z zakładów Dynamit AG. Obozy

     - W tej chwili wydaje mi się, że budynek, w którym pracowałam mógł mieć powierzchnię około 60 metrów kwadratowych - opowiada pani Urszula. - W jednej części była siedziba wachmanów, czyli wartowników, w drugiej była centrala.
     _DAG były podzielone na dwa ogromne zakłady: Bauleitung I i Bauleitung II. Centrala, w której pracowała pani Urszula, należała do zakładu I. - _Centrala składała się z trzech wielkich szaf
- opowiada dawna telefonistka. - Każda z szaf miała pulpit składający się z dwóch części. Po prawej stronie były rzędy otworów i elastyczne wtyczki. Po prawej stronie było coś w rodzaju przełącznika, który służył do łączenia rozmów z miastem. Było tak, ponieważ ta centrala służyła tylko do łączenia wewnętrznych numerów zakładu. Każda z szaf miała sto numerów. Z tego, co pamiętam, uruchomiono tylko dwie z tych szaf. Trzecia stała nieużywana, ale być może częściowo działała pod koniec wojny.
     - Na każdej z szaf były otwory z lampkami - _pani Urszula pamięta to dokładnie.
- Gdy lampka zaczynała migać, to znaczyło, że ktoś z zakładu chce się do kogoś dodzwonić. Należało wyjąć wtyczkę z pulpitu, posłuchać, kto z kim chce rozmawiać i włożyć drugą wtyczkę pod odpowiedni numer. W ten sposób następowało połączenie.
     Pani Urszula pamięta, że w niebyt dużej odległości od centrali znajdował się dział, w którym wytwarzano niezwykle niebezpieczna nitroglicerynę. - _Gdy dzwonił kierownik tego zakładu z informacją, jak się wyrażał, że zaczynają "nitrować", to oznaczało, że każdy telefon z tego zakładu ma bezwzględne pierwszeństwo w uzyskaniu połączenia. Działo się tak z uwagi na ogromne niebezpieczeństwo eksplozji podczas tego procesu.
     _W centrali pracowano na trzy zmiany. Pierwsza zmiana - od 8 rano do 16, druga - od godz. 16 do 22, trzecia - od godz. 22 do 8 rano.
     Jak się zaczęło
     
- _Trafiłam do pracy w DAG z pośrednictwa pracy
- opowiada pani Urszula. - Wcześniej pracowałam w perfumerii przy ul. Gdańskiej. Dostałam od pracodawcy bardzo dobrą opinię, bardzo dobrze mówiłam też po niemiecku. Dlatego skierowano mnie do DAG. To było w kwietniu 1943 roku. Mogłam wybrać miejsce. Najpierw zastanawiałam się nad jakimś laboratorium. Ale w jednym z nich pracowała moja koleżanka i coś niecoś o tym wiedziałam. Zawsze istniało niebezpieczeństwo wybuchu. Mogłam też trafić do siedziby dyrekcji DAG, tylko że niezbyt odpowiadał mi kierownik - można powiedzieć, że "nie przepuszczał żadnej okazji". Wybrałam centralę telefoniczną.
     _W DAG pracowały setki bydgoszczan. Dowożono ich autobusami. - _Autobusy zakładowe ustawiały się na Nowym Rynku, tam wsiadaliśmy. Przy bramie stali wartownicy i kontrolowali przepustki. Za bramą trzeba było już iść prosto do swojego miejsca pracy
- opowiada pani Urszula. - Wiele osób korzystało też z rowerów. Było to o tyle dobre rozwiązanie, że rowery bardzo przydawały się podczas poruszania po zakładzie. Budynki były tam - ze względów bezpieczeństwa - dość znacznie od siebie oddalone, więc rower pomagał w komunikacji.
     **
- Później...
     ... w centrali telefonicznej zaczęto zmniejszać obsadę - opowiada pani Urszula. - Dlaczego? - tego nie wiem. W każdym razie na zmianie zamiast dwóch, pracowała jedna telefonistka i to ona musiała obsługiwać tych 200 numerów.
     _Trzy szafy w centrali to nie wszystko.
- Na przeciwległej do szaf ścianie wisiał bardzo stary, archaiczny niemal aparat telefoniczny - mówi telefonistka. - Bardzo długo nie wiedziałam, po co jest ten aparat, bo wisiał tam jak do ozdoby, nigdy nie dzwonił. Dopiero mniej więcej po roku mojej pracy, w 1944, okazało się, że telefon ten służył do przekazywania informacji o kierunkach lotów obcych samolotów. My musiałyśmy go obsługiwać. Dzwonił nocą. Gdy dzwonił, słuchałyśmy komunikatu, jaki samolot w którym kierunku leci. Wtedy musiałyśmy łączyć z odpowiednim działem zakładu i ostrzegać o niebezpieczeństwie. Jednak nigdy, z tego co pamiętam - na DAG nie spadły bomby.
     Mniej więcej w tym okresie, budynek centrali i wartowni otoczono betonowym murem. Miał chronić newralgiczne miejsca przed ewentualnymi skutkami blisko spadających bomb. Mur wokół budynku częściowo stoi do dziś. Jedną jego ścianę skuto do połowy po wojnie. Najprawdopodobniej otaczał centralę z trzech stron.
     - _W centrali były okna, widziałam więźniów i jeńców chodzących z obozów do pracy
- opowiada Urszula Światek - Paszke. - Najbliżej wartowni i centrali był obóz angielskich jeńców, żołnierzy. Było ich może 60 albo 80. To była "elita". Mieli wszystko, co najlepsze, najlepsze baraki, najlepsze jedzenie. Potem zaczęli dostawać nawet paczki. Gdy chodzili do pracy, to zawsze w szeregu, dwójkami czy trójkami, maszerując, na wysoki połysk. Było widać, że to wojsko.
     Były też inne narodowości. Wchodzili na zakład zawsze oddzielnie, z niemiecką eskortą.
     - Byli Francuzi, Włosi. To też byli wojskowi. Nie wiem, dlaczego, ale często widziałam ich w autobusie, gdy wracałam z pracy. Oni też jechali do miasta, pewnie gdzieś pracowali. Byli też Żydzi - opowiada telefonistka. - Żydzi chodzili do pracy gdzieś poza teren zakładu. Strach było na nich patrzeć. To byli ludzie kompletnie zgnębieni, tacy obszarpani, wynędzniali...
     Byli też Rosjanie. Mieli trochę lepiej od Żydów. Wyrabiali swetry po to, żeby wymienić je na jedzenie. - Pamiętam, że nasz technik, Niemiec, wziął sobie do pomocy małego rosyjskiego chłopca. Dokarmiał go - mówi pani Urszula.
     Czy ktoś dzwonił?
     
- Jestem z zawodu muzykiem, mam dobry słuch - opowiada pani Urszula. - Potrafiłam więc po głosie rozpoznać moich rozmówców. Nasz centrala miała też połączenie z Bauleitung II. Pewnego dnia , to chyba była niedziela, z tego zakładu odezwał się mój kierownik z Bauleitung I. I pyta, czy ktoś przed chwilą z tego numeru został połączony z miastem. Faktycznie, tak było. Ale pomyślałam, że coś chyba nie gra i zaprzeczyłam. Potem słuchy chodziły, że w tym zakładzie doszło do jakiejś dywersji, ktoś uciekł... Może w ten sposób komuś uratowałam życie.
     _Gdy zaczęli się zbliżać Rosjaniem, Niemców z zakładu zaczęło ubywać.__Niektórzy niby to wyjeżdżali, ale potem już nie wracali. - _Tuż przed wejściem Rosjan miałam dyżur, nie mogłam uciec z centrali
- opowiada dawna telefonistka. - To była nocka, musiałam siedzieć do ósmej rano. W duchu tylko się modliłam, żeby moja następczyni przyszła. Była Niemką, nie potrafiła ani słowa po polsku. Przyszła. Ja jak szybko tylko mogłam, uciekłam. Co się stało z moją zmienniczką, nie wiem.
     
***_
     **_Niebawem kolejne wspomnienia. Wciąż szukamy świadków, osób, które w czasie wojny pracowały w zakładach zbrojeniowych Dynamit AG. Kontakt: tel. 326-3178 lub 326-31-49.
     wojciech.maka

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Strefa Biznesu: Uwaga na chińskie platformy zakupowe

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska