MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Żeglarze z Torunia chcą opłynąć Przylądek Horn. To największe wyzwanie dla miłośników morza

Alicja Wesołowska
- Wiatry dochodzą tu do kilkudziesięciu kilometrów na godzinę - mówi kpt. Cezary Bartosiewicz
- Wiatry dochodzą tu do kilkudziesięciu kilometrów na godzinę - mówi kpt. Cezary Bartosiewicz fot. Paweł Piotrowicz
Fale? Mają około 5 metrów. Ale zdarzają się i dwudziestometrowe - mówi Cezary Bartosiewicz, dowódca rejsu. Za kilka dni rusza na podbój wielkiej wody.

www.pomorska.pl/torun

Więcej informacji z Torunia znajdziesz na stronie www.pomorska.pl/torun

- Nasłuchałem się o tym Hornie, naczytałem - teraz spełniam marzenia - mówi Cezary Bartosiewicz. Pod jego dowództwem grupa torunian opłynie Przylądek Horn - już po raz drugi. To wyczyn, który dla żeglarza jest tym samym, czym dla alpinisty wejście na Mount Everest.

Horn to wysunięty najdalej na południe punkt Ameryki Południowej. W tym miejscu spotykają się dwa oceany: Spokojny i Atlantycki. Przylądek cieszy się złą sławą - przede wszystkim ze względu na zmienną pogodę.

Wyjące pięćdziesiątki
Pierwszy raz żeglarze z Torunia byli tam w 2008 roku. Trzy dni czekali w okolicach przylądka, zanim pogoda pozwoliła im opłynąć Horn. - Zaatakowaliśmy przylądek w ostatniej chwili - mówi kapitan. - Do portu wchodziliśmy dwie godziny przed planowanym odlotem samolotu.
Dlaczego? - W jednej chwili jest błękitne niebo i słońce - opisuje Cezary Bartosiewicz. - To trwa pół godziny, a potem - czarne niebo i wiatr.

Podmuchy dochodzą do kilkudziesięciu kilometrów na godzinę. Mówi się o "wyjących pięćdziesiątkach" i "ryczących sześćdziesiątkach". - Tych wiatrów nie hamuje żaden ląd - mówi kapitan. - Wieją z okolic Antarktydy i pchają ze sobą masy wody - ok. dwukilometrowej głębokości.

Woda trafia na wypłycenie - w okolicach przylądka głębokość wynosi zaledwie ok. 100 m - i wypiętrza się w okolicach Hornu. Fale mają kilka metrów wysokości, ale zdarzają się i takie, które sięgają 20 metrów.
- Im kto bardziej się boi, tym wyższe fale widzi - śmieje się kapitan Cezary Bartosiewicz. - Na szczęście nie są to pionowe ściany wody.

Albatros numer 4
Ta wyprawa to przeżycie dla jej uczestników. - O Hornie słyszałem już wtedy, gdy pływałem z kapitanem Latosiem. - mówi kapitan toruńskiej załogi. - Nasłuchałem się o przylądku. Dwa lata temu widziałem tę słynną górę - to było wzruszające przeżycie.

Hubert Latoś to "Albatros Hornu nr 4" - czyli czwarty Polak, który opłynął przylądek po wojnie.
Ale ogromne wyzwanie to nie jedyny powód, dla którego torunianie ruszają na niebezpieczną wyprawę. - Żeglarstwo morskie kojarzy się z mało komfortowym pobyciem na wodzie - zauważa kapitan. - Ale jacht przecież też gdzieś cumuje. A wrażenia z pobytu w portach są niezapomniane. Dlatego warto żeglować. Każdy rejs jest przygodą - nie tylko ten na Horn.
Wyprawa potrwa kilkanaście dni. Torunianie wrócą 1 marca.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska