Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Zdobywcy Północy. Solanusem dookoła świata

Jacek Drozdowski
Solanus
Solanus Jacek Drozdowski
60-71-60. To nie są wymiary Miss Polski. To wiek trzech prawdziwych wilków morskich, którzy zapisali jedną z najjaśniejszych kart w historii polskiego i światowego żeglarstwa.

Zdobywcy Północy. Solanusem dookoła obu Ameryk

16 maja 2010 roku z portu w Górkach Zachodnich, wypłynął jacht s/y "Solanus" na wyprawę, której celem było zdobycie Przejścia Północno-Zachodniego i opłynięcie Przylądka Horn. Trasę wokół obu Ameryk, z przepłynięciem czterech oceanów: Arktycznego, Pacyfiku, Południowego i Atlantyku, wspomniana trójka przepłynęła w 502 dni odwiedzając po drodze 20 krajów i 59 portów, nie licząc Górek, do których powrócili 1 października tego roku.

Nasz człowiek na Solanusie - dziennik Jacka Drozdowskiego

Spróbuj chociaż raz...
...north-westowe przejście zdobyć, Znajdź miejsca, gdzie zimował Franklin u Beauforta Wrót, Wykuj własny szlak przez kraj dziki i surowy, Przejdź drogą Północ-Zachód poza lód.

Tak zaczyna się utwór "North West Passage", który po raz pierwszy usłyszałem w Ostendzie na pokładzie "Solanusa". Miałem wiele szczęścia, bo w mesie oprócz mnie był tylko Rysiu Ryczko z Jeleniej Góry oraz dwóch z trzech bohaterów wyprawy "Morskim szlakiem Polonii 2010-2011" - kapitan, Bronek Radliński i III oficer Tolek Kantak. I widok tych dwóch ostatnich, wzruszonych, roniących łzy i obejmujących się podczas słuchania słów szanty wykonywanej przez "Smuggler sów" pozostanie w mojej pamięci do końca życia.

By lepiej zrozumieć, jak trudne i niebezpieczne jest przepłynięcie przez lody nad Kanadą i Alaską, zainteresowanych odsyłam do internetu (www.gothamcafe.pl/dan-simmons/ostatnia-ekspedycja-franklina), gdzie opisana jest najbardziej tragiczna próba z roku 1845 pod dowództwem sir Johna Franklina, podczas której zginęła cała 129-osobowa załoga statków HMS "Erebus" i HMS "Terror". Opisanie bowiem własnymi słowami, trudów, na które napotykają jachty i ludzie w tamtym rejonie, gdy samemu się tego nie przeżyło - jest po prostu niemożliwe.

Solanus minął Przylądek Horn

Ślady krwi na lodzie
Zresztą dla każdego z piątki żeglarzy "Solanusa", którzy tego dokonali, było to zupełnie inne przeżycie. "Pilotowani" z kraju przez komandora sekcji żeglarstwa morskiego Antoniego Bigaja, korzystający z rad Wojciecha Jacobsona, pierwszego Polaka, który przepłynął Przejście na francuskim "Vagabondzie II" (lecz w ciągu dwóch sezonów), zostawiali na zamykających się za nimi krach lodowych "ślady krwi".
- "Solanus" ma czerwone burty i kiedy przebijaliśmy się przez pak lodowy, farba zostawiała ślady na lodzie - opowiadał Tolek Kantak, który ma wiele trafnych, często śmiesznych, roz ładowujących powiedzeń i spostrzeżeń. Jak choćby to, że nowicjusze powinni podczas posiłków dobrze jedzenie pogryźć i przeżuć. Czemu?
- Żeby podczas rzygania nie powybijali sobie zębów - śmieje się pytany przez nowych załogantów, takich jak ja.

Zaczęło się od Boguckiego
Do wyprawy "Morskim szlakiem Polonii 2010-2011" może by nie doszło, gdyby nie kapitan Dariusz Bogucki. To on w 1975 próbował na zbudowanej przez siebie "Gedanii" zdobyć Przejście, jednak w Resolut został cofnięty przez władze kanadyjskie. Ostatnie lata życia spędził w Bydgoszczy, gdzie poznał m.in. Radlińskiego. I tak podczas rozmów narodziła się idea, by pomysł Boguckiego, zdobycia dalekiej Północy z opłynięciem obu Ameryk i Przylądka Horn zrealizować.

W niedzielę s/y Solanus rusza w historyczną podróż. 15 miesięcy na morzu to pół miliona złotych

- I zrobiliśmy to. Zrobiliśmy! - powtarzał często w trakcie mojego miesięcznego rejsu z dzielnymi żeglarzami kapitan Radliński.
Zrobili to, mimo wielu przeciwności losu. Już po wyjściu z Górek musieli stanąć w Kołobrzegu, bo wysłużony silnik Perkinsa zaczął odmawiać posłuszeństwa. Potem w Reykjaviku z różnych powodów, głównie osobistych zrezygnował II oficer, Staszek Guzek.

- Z Romkiem i Tolkiem długo rozmawialiśmy, co dalej - tłumaczył mi Bronek. - I stwierdziliśmy, że nawet we trzech, ale damy radę.

25 dni, sześć sztormów i... świeczka
To jednak nie był koniec kłopotów. Na Grenlandii w Illuli sat silnik po raz kolejny "zastrajkował", na dodatek zrezygnował Jacek Mrowicki, który dołączył w Nuuk z Moniką Witkowską. Silnik w polowych warunkach, bez specjalistycznego sprzętu (z Bydgoszczy przyleciał specjalnie mechanik, Mirek Nowak), został wyjęty na keję i naprawiony, choć nikt w porcie, poza naszymi żeglarzami w to nie wierzył.
- Jak nam pierdyknął w dół, to myśleliśmy, że już koniec - wspomina Romek Nowak. - Na szczęście na drewniane palety.

- Przy wyjmowaniu też trochę się poparzyliśmy, bo był gorący, ale wychodząc z portu mieliśmy pewność, że jesteśmy bardzo dobrze przygotowani do dalszej drogi i Przejścia Północno-Zachodniego - dodaje Tolek.
To był chyba najbardziej dramatyczny moment wyprawy. Bez sprawnego silnika w lody nikt nie może wyruszyć. Przekonali się o tym, gdy w Cieśninie Belota, gdzie nie miało być lodów, dosłownie w ciągu dwóch godzin sytuacja się zmieniła o 180 stopni. Przejście było zamknięte. Niejednokrotnie też lody zamykały się za rufą "Solanusa"...

Jednak Neptun za wydarcie mu przez polskich żeglarzy, po raz trzeci w historii naszego żeglarstwa tego "skarbu Północy", postanowił się srodze zemścić. Gdy w Nome z pokładu zeszli Witkowska i Chorążewicz, trójka "leśnych dziadków", jak mówi o sobie i przyjaciołach Radliński, przeszła na północno -wschodnim Pacyfiku prawdziwe piekło.

- W drodze do Vancouver przez 25 dni przeszliśmy sześć sztormów - opowiada Radliński.
- Jacht trzy razy leżał na burcie, a ja modliłem się, żeby się podniósł. A on się podnosił. Zalało nam akumulatory, nie mieliśmy prądu, nawigacji, a w mesie paliła się świeczka.
Czterogodzinne wachty, każdy z trójki musiał, w tej morskiej furii wytrzymać sam.
- Tu nie było czasu na myślenie, trzeba było walczyć z żywiołem, a barki od trzymania steru paliły żywym ogniem - opowiada Kantak, który przy zmianie z Radlińskim o mało co nie wypadł za burtę.

- To był moment - wspomina. - Swoim zwyczajem chciałem coś sprawdzić, nie przypiąłem się lifeliną i zwaliła mnie potężna fala od rufy. Myślałem, że jestem za burtą, ale ból w ręce uświadomił mi, że trzymam się wanty.

Uratowało go przyzwyczajenie, doświadczenie i łut szczęścia. Łut, o którym też często wspominają wszyscy trzej. Bo bez niego też ta wyprawa by się nie udała. I choć spędzili razem 16 miesięcy, z pewnością niedługo będą myśleć nad kolejną wyprawą.
Może North-East Passage?

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska