MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Zaklinacz koni

Dorota Mękarska [email protected]
Nawiązywanie z koniem przyjaźni to długie tygodnie spędzone na ujeżdżalni. Ale Ryszard Krzeszewski jest wytrwały i cierpliwy. Nauczyły go tego Bieszczady.
Nawiązywanie z koniem przyjaźni to długie tygodnie spędzone na ujeżdżalni. Ale Ryszard Krzeszewski jest wytrwały i cierpliwy. Nauczyły go tego Bieszczady. Fot. Wojciech Zatwarnicki
Ryszard Krzeszewski, zwany Prezesem, ze swoimi zwierzętami porozumiewa się za pomocą mowy ciała.

Najpierw mieszkał w szałasie, potem w stajni z młodą żoną przetrwał zimę. Jego marzeniem było hodować konie. W końcu wybudował dom i założył stadninę. Dziś rozmawia z końmi, jakby był jednym z nich.

Pochodzi z Łodzi. W Bieszczady przygnała go pogoń za wolnością. Były lata 70. Zamieszkał w hippisowskiej komunie na koczowisku w wysiedlonej wsi Caryńskie.

- Mieliśmy po 20 lat i byliśmy buntownikami - wspomina Ryszard Krzeszewski, zwany Prezesem. - Buntowaliśmy się przeciwko agresji na Czechosłowację, przeciwko ideologicznej uniformizacji.

Za co żyli? Zarabiali przy sadzeniu lasu, zbierali jagody i poroża. - Jagody były drogie, bo szły za granicę. Za sezonowe wynagrodzenie można było utrzymać się przez cały rok.

Mieszkali w szałasach. - Mój szałas to była prowizorka, ale byłem dumny, że go sam postawiłem. Jedną rolkę papy dźwigałem aż z Małej Rawki przez całą Połoninę Caryńską.

Wygnanie z Bieszczadów
Władza ludowa najpierw patrzyła na hippisowskie koczowisko przez palce. Ale po paru latach...

Jesienią 1976 roku do komuny wpadła milicja i spaliła szałasy. Wielu koczowników trafiło do więzienia.

- Pojechałem do domu, do Łodzi. Kiedy okazało się, że jestem poszukiwany listem gończym, wyjechałem do Ameryki. Wróciłem po roku. Akurat był gorący czas "Solidarności".

Znów przygnało go w Bieszczady. Zaczął chodzić za kawałkiem ziemi. Trafił do Chmiela, gdzie do sprzedania było 15 hektarów. - Siadłem tam pod drzewami i już nie chciałem stąd odejść

W gminie na obcych patrzono nieufnie. Urzędnicy ociągali się ze sprzedażą ziemi. Ale przyszedł stan wojenny i w urzędzie gminy zaczął rządzić pułkownik. Ten działał szybko. - W styczniu dostałem wezwanie do gminy, a już w lutym ziemia była moja. Stan wojenny - dla narodu katastrofa, a mnie się przysłużył - zamyśla się Ryszard.

Majsterklepka dosiada Otryta
Między brzozami rozbił namiot. Miał łopatę, rydel, siekierę i parę innych narzędzi. Wziął się do karczowania lasu. Pierwszą zimę przetrwał w namiocie.

- Na Caryńskim też nie było luksusów. Najgorzej było wstać, bo śpiwór był zamarznięty. Miałem mały piecyk...

Budowę zaczął od stajni, bo chciał hodować konie. Udało mu się kupić Otryta.

- To hucuł, niezbyt czystej rasy. Nie był piękny, ale miał wielkie serce i niezłomny charakter.

Potrzebował konia do pracy, ale Otryt nie potrafił chodzić w zaprzęgu. Udało się go przyuczyć do ściągania drewna. - Był to mały koń i nie miał dużo sił, ale nadrabiał chęcią do działania. Zdechł przy stogu siana, gdy miał 27 lat.

Ryszard zaczął dorabiać zrywką. Za zarobione pieniądze budował stajnię. Znalazł się w niej kąt i dla niego. - Było tam lepiej niż w namiocie, bo przynajmniej można się było wyprostować, ale cieplej nie było.

Panna młoda w stajni
W 1990 roku poznał Joannę. Dwa lata później wzięli ślub. Panna młoda na stajnię nie wybrzydzała, bo była zakochana.

- Traktowałam to jak przygodę. Wydawało mi się, że cofnęłam się do XIX wieku - śmieje się dzisiaj ze swojej naiwności.

W stajni spędzili zimę i pierwsze Boże Narodzenie. - Nie mieliśmy prądu, nie można było upiec ciasta, ale najbardziej brakowało mi oświetlonej choinki - wspomina Joanna.

Na sylwestra pojechali saniami do "Koliby". - To była prawdziwa zima. Wino zamarzło w bukłaku, bo było minus 30 st. C - dodaje Ryszard.

Joanna wytrwała w stajni do końca zimy, mimo że już wtedy nosiła pod sercem syna. Kuba przyszedł na świat silny i zdrowy. Wydawało się, że los się do nich uśmiechnął...

Wybudujesz prawdziwy dom
- Wróciłem do domu, czyli do stajni, żeby wszystko przygotować na przyjazd żony i dziecka. Akurat kupiłem w Zabajce ogiera. Puściłem go na łąkę. Stałem i obserwowałem... Nagle zauważyłem, że ze stajni mocno się dymi. Puściłem się biegiem, ale było za późno. Wszystko stało w ogniu...

Uratował zaledwie kilka siodeł. Zostało mu tylko to, w co był ubrany.

- Przyszedł przyjaciel, Rusin i zaczął mi dodawać otuchy. Klepał mnie po plecach i mówił: Chłopie, nie przejmuj się. Wybudujesz lepszy dom. Ktoś przyniósł mi kurtkę, ktoś przywiózł przyczepę, w której mogłem zamieszkać.

Joannę z synkiem wysłał do Łodzi.

Przez dwa tygodnie zbierał się na odwagę, by powiedzieć jej o pożarze. Żona została z Kubą w Łodzi. - Nie wiedziałem, jak to zrobić. Nie chciałem pisać w liście, a telefonów wtedy nie było. Wreszcie do niej pojechałem i powiedziałem, że... już nic nie mamy. Ona zaczęła się śmiać. Nie uwierzyła mi.

Joanna: - Najpierw uderzył w wysoki ton. Powiedział: kogo Bóg miłuje, tego doświadcza... Przekonywał mnie, że za rok wprowadzimy się do nowego domu... Wprowadziliśmy się dopiero za 5 lat. Dzisiaj już by mi takiego bajeru nie wcisnął.
Ryszard: - Podbudowało mnie odszkodowanie z ubezpieczenia. Nigdy wcześniej takich pieniędzy na oczy nie widziałem.

Prezes buduje po raz drugi
A on znowu wziął się do budowania. Każdą belkę, każdą deskę kładł własnoręcznie. Kiedy piwnica była gotowa, Joanna zaczęła przyjeżdżać na lato. Potem stanął parter - jeden pokój z kuchnią. Nie było wody, łazienki i prądu, ale był już piec. - Wtedy sprowadziłam się na stałe - wspomina Joanna. - To było akurat przed Bożym Narodzeniem.

Dom stanął w 2000 roku. Już wtedy Ryszard organizował obozy konne. Pierwszy - w traperskich warunkach. Ludzie myli się w potoku albo w miskach, a ubikacja była na dworze. - Od czasu kiedy doprowadziłem do domu wodę, działamy jako gospodarstwo agroturystyczne.

Jak koń z koniem
- Skąd się wzięły konie w moim życiu? - zastanawia się. - Jako dziecko rozczytywałem się w powieściach Karola Maya, Coopera, Londona, Curwooda.

Potem wciągnęły mnie westerny. A jak już byłem w Bieszczadach, koń stał się moim marzeniem, bo wszędzie chodziłem na piechotę.

Po Otrycie kupił klacz Kiwi, od której rozpoczął hodowlę. Dzisiaj ma kilkanaście koni. - Każdy jest inny. Każdy ma swój charakter i do każdego trzeba podejść inaczej.
A on do koni ma swoiste podejście. Porozumiewa się z nimi tak, jakby sam byłkoniem. To stara metoda zwana zaklinaniem. Polega na nawiązaniu współpracy z koniem za pomocą mowy ciała. Umiejętność tę posiedli pierwotni mieszkańcy Ameryki Północnej - Indianie, a szczególnie plemię Nez Perce. To ono jako pierwsze zajęło się układaniem dziko żyjących koni. Od Indian metodę przejęli kowboje i dodali do niej nowe elementy. W czasach współczesnych słynni zaklinacze koni, badający psychikę tych zwierząt na podstawie obserwacji stad mustangów, pokazali zaklinanie całemu światu.

Ryszard: - Dzikie konie muszą mieć przewodnika. W stadzie przewodnikiem jest najstarsza, najbardziej doświadczona klacz. Człowiek musi wejść na jej miejsce, by konie poczuły do niego bezgraniczne zaufanie. Tego zaufania nie można zawieść.

Najlepszy przyjaciel źrebaka
W stajni Krzeszewskich pierwszym stworzeniem, jakie widzi źrebak po urodzeniu, jest Ryszard. Zanim malucha dotknie klacz, hodowca wkłada mu palce do uszu, nosa i pyska. Głaszcze go w miejscu, zwanym słabizną, czyli tam, gdzie atakują wilki. To wszystko ma przekonać zwierzę, że człowiek nie jest jego wrogiem.

Nawiązywanie przyjaźni trwa przez następne tygodnie. Potem rozpoczyna się praca na roundpennie, czyli na okrągłej ujeżdżalni. - Trzeba mieć do tego dużo cierpliwości - przyznaje Ryszard. - Dlatego nie każdy człowiek może stosować tę metodę.

On jest spokojny, cierpliwy, wytrwały. Nauczyły go tego Bieszczady, które za poczucie wolności kazały sobie słono zapłacić.

Dlaczego hippisi nazwali go Prezesem? Ten sekret zatrzymuje dla siebie. Ale teraz przezwisko ma uzasadnienie, bo jest prezesem Bieszczadzkiego Klubu Górskiej Turystyki Jeździeckiej.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska