Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Co byś zjadł syneczku?

Piotr Wysocki
Autor ten kulinarnej rubryki (na zdjęciu) jest nie tylko  wspaniałym  kucharzem, ale także perkusistą zespołu  Kobranocka
Autor ten kulinarnej rubryki (na zdjęciu) jest nie tylko wspaniałym kucharzem, ale także perkusistą zespołu Kobranocka Łukasz Fijałkowski
Kiedy byłem mały parówki były rarytasem. Ich konsumpcja kojarzyła się raczej ze współpracą z imperialistycznym wywiadem niż smutną codziennością. Domowe menu obejmowało chleb z żółtym serem, zupę pomidorową, ziemniaki z koperkiem, zsiadłe mleko (co to w ogóle jest?), jajecznicę i kotlety mielone.

Ogólnie rzecz biorąc posiłkami zajmowała się mama albo babcia. Cała rodzina potrafiła świętować przez kilka dni zdobycie dwóch kurczaków, lub kilograma schabu. Za każdym razem, gdy jem posiłek, dziękuję w sercu Bogu za to, że mam co włożyć do garnka. Jedzenie się u mnie nie marnuje.

Zwierzę w ryzach

Oczywiście lubię dobrze zjeść, ale nie narzekam jeżeli przez trzy dni jest to samo na obiad. Zostałem wychowany w szacunku do żywnosci i choć jadam często, to się nie objadam. W głębi ducha jestem łakomczuchem i dużo wyrzeczeń kosztuje mnie utrzymanie w ryzach swojego zwierzęcego apetytu. Jest to chyba po części tradycja rodzinna. Nikt z mojej familii nie był otyły i wszyscy dbali o swoją sylwetkę. Moja mama, która jest lekarzem twierdzi, że tusza może być przyczyną najróżniejszych kłopotów zdrowotnych.

W dzisiejszych czasach problemem jest raczej nie to, skąd zdobyć pożywienie, ile za co. Półki sklepowe uginają się pod gigantyczną ilością towarów a do nas należy tylko wybór.

No własnie czy to mało? Dawniej Polacy mogli iść w prawo lub w lewo to i szli. Dzisiaj każdy idzie w innym kierunku, bo przecież wolno, no nie? Ale do rzeczy.

"Cipsy" i inne smaczne świństwa

Mam pięcioletniego synka i dzięki temu bywam dość często w środowisku rodziców jego kolegów i koleżanek. Do pasji doprowadza mnie jak słyszę (niestety coraz częściej) pytanie bezradnego rodzica skierowane do jeszcze bardziej bezradnego i niezbyt doświadczonego przecież pięciolatka:- Syneczku! Co byś zjadł?

A co taki mały chłopek ma odpowiedzieć? Odpowiedż w stylu: "Tatusiu, poproszę dużo warzywek, bo są zdrowe!" jest mało prawdopodobna. Dziewięćdziesięcioro dzieci na sto wybiera cukierka, batona, lizaka, chleb z nutellą, "cipsy", frytki albo jakieś inne smaczne świństwo.

E - coś tam

Arsenał broni do walki z dywersyjną działalnością rodziców, mającą na celu trucie malucha paskudztwami typu naturalne witaminy, nasze pociechy mają nieograniczony. I tutaj następuje nasze Westerplatte lub rzadziej Lenino.

Kto z nas szanowni rodzice po iluś tam godzinach roboty ma siłę użerać się z uzbrojonym po zęby w urok osobisty maleństwem, kiedy wystarczy nabyć drogą kupna lizaka za 70 groszy. A że za chwilę mamy obiadek w domu i będzie kolejna batalia to już inna bajka. Dla świętego spokoju (jakżę zresztą cennego) trujemy własne dzieci kupując na ich życzenie produkty zawierające większą ilość E "tysiącpięćsetstodziewięćset" niż przysłowiowego nawet cukru w cukrze.

Błagam i zaklinam! Rodzice! To my mamy decydować o tym, co jedzą nasze skrzaty. Często robiąc im przyjemność szkodzimy im. To my jesteśmy za nie odpowiedzialni i nie wolno nam tej odpowiedzialności przerzucać na istotki, które często nie umieją wymówic nazwy ulicy, przy której mieszkają.

Metoda dziadka Władka

Jako dziecko byłem wzorem niejadka. Potrafiłem jeść jeszcze obiad, gdy dorośli kończyli juz kolację. Mama była załamana a tata dostawał szewskiej pasji. A mój słynny już dziadek Władek miał na mnie inną metodę. Gdy byłem u niego na wakacjach pytał mnie rano: "Piotruś, jesteś głodny?"

Ja oczywiście odpowiadałem szczęśliwy, że nie. Dziadek zjadł śniadanie sam i tyle. Ja zadowoliłem się oranżadką w proszku.

Przed obiadem dziadek zapytał: "Chcesz coś do jedzenia?" i nie czekając na odpowiedż powiedział: "Nie to nie". Obiad zjadł sam, a ja wciągnąłem paczkę landrynek. Kolacja to samo: "Zjesz coś, nie to nie".

Całą noc kiszki grały mi marsza i rano jak mały piesek z wywieszonym języczkiem i cieknącą ślinką spałaszowałem na spółkę z dziadkiem (zwyczajowo bezpośrednio z jednej patelni) znienawidzoną do tej pory przeze mnie jajecznicę, którą uwielbiam do dzisiaj. Po wakacjach mama nie mogła uwierzyć jak dobrze wyglądam.

Bądżmy konsekwentni w stosunku do dzieci, bo przeważnie to co na nas wymuszają obraca się przeciwko nim.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska