Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Album golubsko-dobrzyński. Na wspomnienia wojny łzy cisną się do oczu

Kamila Mróz
Witold Sielatycki, odznaczony Krzyżem Walecznych
Witold Sielatycki, odznaczony Krzyżem Walecznych Ze zbiorów prywatnych
Jej dziadek walczył w legionach Piłsudskiego. Ojciec i stryj w bitwie pod Monte Cassino. Drugi wuj pod Lenino. Ona dzieciństwo spędziła na Sybirze. 80-letnia Klementyna Ciesielska mówi: - Nikomu nie życzę tego, co my przeżyliśmy.
Witold Sielatycki, odznaczony Krzyżem Walecznych
Witold Sielatycki, odznaczony Krzyżem Walecznych Ze zbiorów prywatnych

Witold Sielatycki, odznaczony Krzyżem Walecznych
(fot. Ze zbiorów prywatnych)

Klementyna Ciesielska z Przystani koło Działynia (gm. Zbójno) niedawno skończyła 80 lat. I choć większość swojego życia spędziła tutaj, to nadal na wspomnienie wojny jej oczy zachodzą łzami.

Urodziła się w Nowopolu niedaleko Wilna. Dlaczego akurat tam? O tym, poniekąd, zdecydowała historia. Jej dziadek walczył bowiem pod skrzydłami Józefa Piłsudskiego. W nagrodę za swoje męstwo dostał ziemię i las na Kresach Wschodnich. Miał czterech synów. Najstarszy był Józef, potem Witold - tata pani Klementyny, Wacław i Tomasz. Polacy, patrioci, których przodkowie walczyli za ojczyznę. Musieli za to zapłacić. Ich dramatyczna historia rozpoczęła się 10 lutego 1940 r.

Czytaj także: Potomek ruskich kniaziów, wnuk powstańców styczniowych i inni

Godzina na spakowanie

- Tego dnia NKWD aresztowało całą naszą rodzinę, dając nam godzinę na spakowanie dobytku - mówi pani Klementyna.

Miała siedem lat. W bydlęcych wagonach, w pierwszym transporcie na Sybir, jechała z rodzicami oraz rodzinami Józefa i Wacława (Tomasz miał wówczas 18 lat, uciekł, po wojnie słuch o nim zaginął).

W miejscu zesłania - w Kazachstanie bracia ciężko pracowali w lesie. W mrozie. Temperatura dochodziła nawet do minus 30 stopni. - Żeby przetrwać jedliśmy korzonki i trawę - mówi pani Klementyna.

Przełom nastąpił w lipcu 1941 roku. Między naszym rządem w Londynie a Moskwą została zawarta umowa dotycząca utworzenia polskiej armii na terenie ZSRR. Jej dowódcą został generał Władysław Anders, więzień Łubianki.

Zaciągnęli się również Witold i Wacław.

Żołnierze nie mieli co jeść, chorowali. To skłoniło dowództwo do wyprowadzenia polskiej armii ze Związku Radzieckiego. Statkami popłynęli do obecnego Iranu, potem był Irak, Palestyna i Egipt.

Ranny w nogę i obojczyk

Bracia Sielatyccy trafili do 3. Kresowej Dywizji Piechoty. Witold do 3. Karpackiego Batalionu Ciężkich Karabinów Maszynowych, a Wacław do 1. Pułku Artylerii Lekkiej. W 1944 r. brali udział w słynnej bitwie pod Monte Cassino.

Witold, który znalazł się na pierwszej linii ognia został ranny w nogę i w obojczyk. Najpierw leżał w szpitalu polowym w Bolonii, a potem w Edynburgu w Szkocji. Zarówno tata pani Klementyny, jak i jego brat za udział w walkach otrzymali Krzyż Walecznych, a także inne odznaczenia, m.in. brytyjską Gwiazdę Italii. Zostali też awansowani na wyższe stopnie - Witold - starszego strzelca, a Wacław - plutonowego.

Józefa, który początkowo pozostał w Kazachstanie, by opiekować się szóstką dzieci (jego żona zmarła), w międzyczasie także powołano do armii. Walczył pod dowództwem generała Zygmunta Berlinga, przemierzając z nim szlak od Lenino do Berlina.

Czytaj też: Zapomniani bohaterowie 1939-1945 na Cmentarzu Bohaterów Bydgoszczy [zdjęcia]

W 1945 r. Witolda i Wacława przetransportowano do Anglii. Poprzez Czerwony Krzyż dowiedzieli się, że ich żony i dzieci wróciły do Polski i osiedliły się w okolicach Działynia. Najpierw udało się wrócić Józefowi, potem Wacławowi, a na końcu, w 1947 r., Witoldowi.

Józef przeżył 84 lata, Wacław - 78 lat. Obaj zmarli w 1983 roku. Najwcześniej odszedł ojciec pani Klementyny - Witold Sielatycki, w 1960 roku, mając zaledwie 58 lat.

Na szczęście wróciliśmy

- Dziadek był schorowany - opowiada Krzysztof Ciesielski, syn pani Klementyny. - W szpitalu, po tym, jak został ranny pod Monte Cassino, leżał prawie dwa lata. To się za nim ciągnęło. Po powrocie do Polski, jako że przyjechał z kraju kapitalistycznego, musiał stawiać się na posterunku w Lipnie. Szedł tam pieszo. Od nas to 22 kilometry w jedną stronę.

Pan Krzysztof wie to z historii rodzinnych. - Niestety, dziadka nie poznałem, bo urodziłem się dwa lata po jego śmierci, ale jego braci pamiętam doskonale.

Stare, niełatwe czasy wspominała także babcia pana Krzysztofa, Maria (zmarła, gdy miał 28 lat). - Potrafiła pięknie to robić, czasami, jak ktoś przyszedł w odwiedziny, to tak się zasłuchał, że wychodził o północy - mówi z uśmiechem pan Krzysztof.

Pan Krzysztof, mimo że jest rolnikiem, historię wojenną i powojenną ma w małym palcu. - Nasza rodzina i tak miała dużo szczęścia, bo wróciła z Kazachstanu - uważa. - Ilu Polaków nigdy się tego nie doczeka?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska