Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Prostytutka w Stryszku zamordowana. Kto jest sprawcą?

WM
Od początku śledztwa w sprawie zabójstwa w Stryszku przesłuchano ponad 800 osób. Sześć lat od śmierci prostytutki i mężczyzny jest wreszcie postęp w śledztwie.
Od początku śledztwa w sprawie zabójstwa w Stryszku przesłuchano ponad 800 osób. Sześć lat od śmierci prostytutki i mężczyzny jest wreszcie postęp w śledztwie. Piotr Krzyżanowski
Prokuratura ma próbki kodu genetycznego, który jest śladem mordercy "tirówki" i kierowcy tira. Głośna zbrodnia jest niewyjaśniona od 2009 roku.

Po sześciu latach od brutalnego podwójnego zabójstwa w lesie w pobliżu południowej obwodnicy Bydgoszczy wciąż nie udało się zatrzymać mordercy. Jesienią 2009 roku grzybiarz znalazł tam zmasakrowane zwłoki 29-letniego Przemysława S. i młodej, pracującej na obwodnicy w okolicy Stryszka prostytutki, Jowity K. Widok nie należał do przyjemnych. Ofiary leżały między drzewami, zadźgane nożem, miały poderżnięte gardła, w dodatku do mężczyzny strzelano. Samochodu Przemysława S., pracownika jednej z firm produkujących pod Bydgoszczą meble, jednak nikt nie ukradł. W stacyjce wciąż tkwił kluczyk...

Policja i prokuratura zabrała się do roboty i już po trzech tygodniach zatrzymała dwóch podejrzanych - Wojciecha J. i Piotra D. Obaj pochodzili z Lubartowa, jechali wtedy do Szczecina po kupiony tam samochód. Zarejestrował ich monitoring pobliskiej stacji benzynowej. Piotr D. do 2002 roku był policjantem, ale został zwolniony za spowodowanie wypadku samochodowego.

Jak szybko podejrzanych zatrzymano i aresztowano, tak szybko zwolniono z braku dowodów. Na miejscu zbrodni zabezpieczono ponad sto próbek DNA - żadna nie pasowała do zatrzymanych, a ci po zwolnieniu pozwali Skarb Państwa o odszkodowanie za nieuzasadniony areszt.

Śledczych zastanawiał jeszcze jeden szczegół - na zapisach monitoringu widać, że w aucie obu mieszkańców Lubartowa siedzi młoda prostytutka. Tej - po morderstwie Jowity K. - już nikt nigdy nie widział.

- Śledztwo jest umorzone, ale wciąż staramy się dopasowywać fragmenty układanki - mówi prokurator Wiesław Giełżecki z Prokuratury Okręgowej w Bydgoszczy. - O prostytutce, która zniknęła, wiemy już teraz więcej niż jej matka, której powiedziała, że wyjeżdża z Grudziądza do Bydgoszczy pracować w solarium. Mamy rejestr SMS-ów i wiemy dokładnie, kiedy jej telefon przestał odpowiadać.

"Nie dla prostytucji!". Aktywistki Femenu przeciwko uniewinnieniu D. Strauss-Kahna

- Podejmujemy działania zmierzające do prześwietlenia środowiska znajomych zamordowanego mężczyzny - mówi prokurator Giełżecki. - Chcemy wiedzieć, czy to on był celem czy nie. To dość żmudna i czasochłonna praca. Za każdym razem, kiedy pojawia się osoba mogąca mieć związek ze zdarzeniem, jest badana wariografem, pobiera się od niej krew do badań DNA.

To właśnie ostatnie wyniki testów, przeprowadzonych w Bydgoszczy, rzucają nowe światło za przebieg zabójstwa. - Wiemy, że mężczyzna jako pierwszy otrzymał cios nożem, potem tym samym nożem uderzono prostytutkę - mówią. Dopiero potem oboje zostali wyciągnięci z samochodu.

- Możemy bez wątpienia powiedzieć, że dysponujemy DNA sprawcy - mówi Wiesław Giełżecki. - Teraz trzeba je dopasować do konkretnej osoby.

Od początku śledztwa w sprawie zabójstwa w Stryszku przesłuchano ponad 800 osób i sprawdzono połączenia telefoniczne dwustu numerów.

Akta sprawy badali i policjanci z Komendy Głównej Policji, którzy niegdyś rozwiązywali zagadkę śmierci Krzysztofa Olewnika. A także znani profilerzy. Jeden z nich stwierdził, że zabójcą może być pracownik rzeźni, na co wskazywać miał sposób poderżnięcia gardeł ofiar. Zatrzymano uprawiających ten zawód ojca i syna spod Poznania, którzy w październiku 2009 r. przejeżdżali przez Stryszek. Badania na wykrywaczem kłamstw nic nie dały, a porównania DNA ich wykluczyło.

Czytaj również: Seryjny włamywacz z Lipna. Policjanci postawili mu 17 zarzutów!

Sprawdzano także trop związany z bronią. - To gładkolufowa broń czarnoprochowa, do jej kupienia kiedyś, jako np. repliki broni wyprodukowanej przed 1851 rokiem, nie trzeba było zezwolenia - mówi prokurator Giełżecki. - To colt royal navy. Mieliśmy kilka śladów, ale egzemplarze te zostały albo sprzedane, albo się rozeszły... Czarnoprochowce były używane przez sutenerów. Mieliśmy takie zdarzenie pod Wrocławiem. Sutener chciał „osiodłać” prostytutkę, która weszła na jego teren. Jak ustalono, człowiek ów miał przy sobie właśnie taką broń. Oczywiście wszystko okazało się legalne, sprawę broni umorzono...

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska