MARIUSZ STRZELECKI
Aktualizacja:
- Biegli za mną, kilka razy się przewróciłem. Nagle znalazłem się na śniegu. Myślałem, że jestem już na zewnątrz, a to był dopiero środek hali. Potem biegliśmy w stronę drzwi. Gdy udało się nam tam dotrzeć, przydusiła nas reszta dachu i zrobiło się ciemno.
Ludwik Pawlak zobaczył światło. Teraz już nie pamięta, czy to były drzwi, czy okno. Opowiada, że znalazł zgniecioną gaśnicę i próbował rozbić nią szybę ale była bardzo mocna. Potem pomagał sobie prętem. Udało się ją rozbić dopiero, gdy pomogli ludzie z zewnątrz. Pan Ludwik pomógł wyjść dwóm kobietom, z których jedna wróciła do środka po torebkę, i pomógł dziecku. - Pamiętam, że było lekko ubrane. Jak je wyprowadzałem to zawaliła się druga część dachu, tam gdzie były stoiska z gołębiami ozdobnymi. Podmuch przewrócił mnie i to dziecko na ziemię.
Usłyszałem jęk, pisk i zapadła cisza opowiada hodowca. - Poszedłem do autobusu i już z niego nie wychodziłem. Potem koledzy jeszcze podchodzili do rumowiska, ale nie weszli do środka.
Ludwik Pawlak uważa, że ta tragedia to wina właściciela hali targowej. - Tam nic z dachu nie było odgarniane. Było też pełno śniegu wokół hali. Najbardziej straszne jest to, że właścicielowi nic nie grozi, a ludzie cierpią - dodaje. Hodowcy gołębi z naszego regionu odjechali z Katowic około godz. 22.00.
Czytaj treści premium w Gazecie Pomorskiej Plus
Nielimitowany dostęp do wszystkich treści, bez inwazyjnych reklam.