MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Toruń. Niezabitowska o "Składanej wannie" : Nie pisałam na klęczkach

Rozmawiała Karina Obara
była rzeczniczką rządu Tadeusza Mazowieckiego
była rzeczniczką rządu Tadeusza Mazowieckiego fot. Tomasz Tomaszewski
- Zamiast bajek opowiadano mi rodzinne historie. To je spisałam - mówi Małgorzata Niezabitowska w rozmowie z "Pomorską".

- Opisywani w "Składanej wannie" przodkowie to niezłe ziółka. Opowiada pani dzieje swojej rodziny bez kompleksów i otwarcie. Nie idealizuje rodu z wielkimi korzeniami. Dlaczego?
- Tworzyłam tę książkę bez żadnej misji, bo to byłoby samobójstwo dla autora. Założyłam sobie tylko jedno: nie pisać na klęczkach przed przodkami. Zresztą nie wszyscy byli święci, niektorzy wręcz odwrotnie i wtedy swym najbliższym przysparzali wstydu. Ja natomiast jestem im wdzięczna, że tak rozrabiali, mam co opisywać - skandale, romanse, bankructwa, ucieczkę z klasztoru nowicjuszki ze spowiednikiem. Lubię poznawać dzieje kraju przez losy indywidualnych ludzi, a tak się złożyło, że moi przodkowie - począwszy od protoplasty Ryxów - Franciszka, który był uważany za nieślubnego syna króla Stanisława Augusta - znajdowali się w samym centrum wydarzeń swej epoki, walczyli w wojnach napoleońskich, w powstaniach, niektórzy zapisali się na kartach historii.

- Ale np. pradziadek Edmund przepuścił cały majątek i skazał rodzinę na tułaczkę po Kresach.
- Pradziadek był utracjuszem, hazardzistą i erotomanem. Hodował konie pełnej krwi angielskiej i jeździł z nimi na wyścigi od Moskwy po Wiedeń i Paryż. A zawsze woził ze sobą składaną wannę, w której zażywał kąpieli z pięknymi paniami. Miał też wielki talent do wydawania pieniędzy, co skończyło się fatalnie. Nie dość, że przehulał wszystko, to jeszcze uciekł, hańbiąc nazwisko. Aby pokryć długi - zlicytowano nawet rodzinny dom, tak że jego żona i ósemka dzieci pozostały bez dachu nad głową. Jednak moja prababka Anna świetnie sobie poradziła w tym nieszczęściu - przekształciła je w życiową szansę, przeszła głęboką przemianę duchową, stała się oparciem dla swoich synów i córek.

- Podobno miała na panią wpływ, nawet po śmierci.
- W jej listach pisanych przed laty znalazłam odpowiedź na wiele nurtujących mnie pytań. Mądrych, silnych kobiet w rodzinie mieliśmy więcej. Choćby Izabellę Ryxową, dziewczynę wychowaną i wyedukowaną w Warszawie, która została rzucona na głęboką wodę - musiała po ucieczce męża powstańca objąć wielkie gospodarstwo rolne. Dzięki ciężkiej pracy i talentom przez nią samą najmniej spodziewanym stała się znakomitą rolniczką, pionierką hodowli, która pierwsza na ziemiach polskich wprowadziła inkubatory wodne i liczne odmiany drobiu, na przykład kury zielononóżki, zdobywała medale, publikowała artykuły.

- W pani rodzie wiele było gorącokrwistych postaci. Co z tego pani odziedziczyła?
- Czuję w sobie tę gorącą, ormiańską krew. Nie mam wprawdzie skłonności do hazardu ani rozpusty, ale jako dziecko miewałam dzikie pomysły. Wspinałam się na czubki drzew, skąd kilka razy ściągała mnie straż pożarna, przez płot skakałam "tygrysem", bo furtek z zasady nie uznawałam. Toteż co i raz doznawałam jakichś kontuzji, musiano mi składać kości, zszywać rany i do dziś pamiętam powtarzaną często przez babcię Lilę Kurcewiczową skargę: Boże, dlaczego mnie pokarałeś tym bachorem?! Z wiekiem, cóż, trochę się utemperowałam (śmiech), ale nadal lubię być aktywna, działać.

- No właśnie, jak to się stało, że z polityki wskoczyła pani w literaturę?
- "Składana wanna" ma dla mnie szczególne znaczenie, jest spełnieniem dziecięcych marzeń. Kiedy byłam mała, zamiast bajek opowiadano mi rodzinne historie, a ja już wtedy przyrzekłam sobie i dziadkom, że je w przyszłości opiszę. I w końcu się udało. A do polityki zniechęciłam się dość szybko. Nasz rząd był ideowy. Żadne interesy partyjne, grupowe, koleżeńskie nie miały znaczenia, liczyło się tylko jedno, co jest dobre dla Polski. Ale polityka zawsze jest pewną grą, a ja z natury graczem nie jestem. Po dymisji rządu pomagałam Tadeuszowi Mazowieckiemu w tworzeniu Unii Wolności, ale nigdy nie zapisałam się do partii. Potem odmawiałam wszelkim propozycjom objęcia jakiegoś stanowiska.

- Dlaczego? Nie chciała pani mieć większego wpływu na tworzenie Polski w nowych czasach?
- Chciałam, ale nie uczestnicząc w polityce. Powiem najkrócej: działałam na rzecz zwierząt, ich praw, także w Sejmie, w mojej gminie współtworzyłam stowarzyszenie samorządowe, a z Wald- kiem Kuczyńskim założylam fundację, która wydała, "Księgę Dziesięciolecia Polski Niepodległej", z której jestem szczególnie dumna, bo uważam, że pamięć ma zasadnicze znaczenie w budowaniu poczucia narodowej tożsamości.

- A jak przygląda się pani teraz polityce, co by pani zmieniła?
- Uważam, że za dużo jest w polityce marketingu, patrzenia na słupki popularności, a za mało - nie waham się użyć tego słowa - służby dla kraju. Polityka stała się teatrem starannie reżyserowanym, a im reżyser lepszy, tym gorzej dla widzów, bo bardziej wierzą, fikcję biorą za rzeczywistość. Potem następuje rozczarowanie, zniechęcenie i do polityki, i do państwa. Polacy swemu państwu i jego instytucjom nie ufają, prawie połowa nie chodzi na wybory. I nie można tego zwalać na zabory, bo w II Rzeczpospolitej frekwencja była bardzo wysoka, choć nie istniały takie możliwości mobilizacji jak telewizja czy internet, a wielu nie umiało pisać ani czytać. Nie usprawiedliwia nas również komunizm. W Czechach, na Słowacji, nawet na Ukrainie znacznie więcej osób idzie do urn.

- O czym to świadczy?
- O tym, że po dwudziestu latach odzyskanej wolności zamiast coraz bardziej, jesteśmy coraz mniej obywatelscy. Nie wspomagamy się, nie garniemy do organizacji pozarządowych, tak jakbyśmy nie czuli odpowiedzialności za nasz kraj.

- Prof. Bogdan Wojciszke twierdzi, że większość Polaków pytanych, czy żyją w sprawiedliwym kraju, odpowiada, że nie, ale jednocześnie 90 procent z nas twierdzi, że jest uczciwa. No to jak to jest z nami?
- Niestety, nie najlepiej, gdyż znów jest ten podział, jak za komunizmu: oni - źli, my - dobrzy. Tylko że teraz to my wybieramy tych, którzy nami później rządzą.

- Coraz więcej z nas mówi, że nie ma na kogo głosować.
- To oznacza, że za mało chcemy zmieniać, ale też, że za mały jest udział w życiu publicznym mądrych ludzi, którzy mogliby kandydować w wyborach, lecz nie chcą, a bierność i zniechęcenie społeczne narasta.

- A może my po prostu lubimy narzekać?
- To prawda, ale też mamy wielką potrzebę pozytywnego myślenia. Obserwuję to podczas spotkań z czytelnikami. Liczni, i to często młodzi, dziękują mi za sceny czy fragmenty książki, w których opisuję chwalebne czyny Polaków, mówią, że chcą być dumni ze swojego kraju. Potrzebny jest nam nowoczesny patriotyzm, nikogo niewykluczający, ofiarny, który ma mądry ale i krytyczny stosunek do własnej historii. Jego fundamentem powinna być nie utopijna "cywilizacja miłości", tylko cywilizacja ludzkiej życzliwości dla siebie nawzajem, a także szacunku dla wiedzy, dla prawa. Na niej można budować poczucie narodowej tożasamości. Bo, jak powiedział Ortega y Gasset, naród bez przeszłości, to naród bez przyszłości. A wojna, przesiedlenia, komunizm wielu wykorzeniło.

- Pani korzenie ma. Może jednak wróci pani do polityki?
- Do polityki powrotu nie ma.

- A gdyby Bronisław Komorowski, z którym jest pani po imieniu, zaproponował pani?
- Mówią, aby nigdy nie mówić nigdy, ale póki co, planuję kolejne tomy "Składanej wanny" i jak najwięcej czasu dla wnuków.
- Gdy pani wspomina pracę w rządzie Tadeusza Mazowieckiego, myśli pani, co moglibyście zrobić lepiej, inaczej?
- Żałuję bardzo, że nie spłaciliśmy moralnego długu, że nie uhonorowaliśmy tych, którzy walczyli o wolną Polskę i byli za to w totalitaryzmie prześladowani - żołnierzy AK i innych formacji niepodległościowych. Boleję też nad tym - chociaż to nie nasz rząd, tylko następny - że po likwidacji PGR-ów ludzi, którzy w nich przedtem pracowali, pozostawiono samym sobie. Ponurym paradoksem jest też to, że więcej pałaców i dworów, które są przecież naszym wspólnym kulturowym dziedzictwem, uległo zniszczeniu w wolnej Polsce niż za PRL.
- A najnowsze badania wykazały, że Polak nie potrafi przyznać się do błędu. Pani się właśnie przyznała.
- To też szkoła moich dziadków.
- Czuje się pani spełnioną kobietą?
- Tak. Robię wreszcie to, co zawsze chciałam, a przede wszystkiem mam moją rodzinę - córkę, wnuki i męża, tego samego od 33 lat.
- I nie znudziliście się sobie?
- Z prawdziwym przyjacielem nie można się nudzić, a my nie tylko się kochamy, ale też lubimy. I wspomagamy. Ja zawsze pierwsza oceniam zdjęcia męża, on jest moim pierwszym czytelnikiem.
Udostępnij

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska