MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Tak zaczynali najlepsi

Magdalena Zimna
W tym roku stuknie mu czterdziestka. Kochają go najmłodsi, starsi wspominają z sentymentem.

Mimo upływających lat, nie traci na popularności. Proszę państwa - oto Miś.
magdalena zimna

Kiedy w 1969 roku, redaktor Jerzy Stroiński wymyślił turniej "Białego Misia" nie przypuszczał pewnie, że zawody dla najmłodszych pasjonatów sportu będą cieszyły się taką popularnością. Od czterdziestu lat rywalizacja między bydgoskim "podstawówkami“ wzbudza ogromne emocje. I co roku, na starcie turnieju stają tysiące uczniów.

Początkowo, organizatorem zawodów był "Dziennik Wieczorny". Nie było sponsorów i wielkich nagród; dzieci walczyły o wielkie pluszowe misie, dyplomy oraz puchar - najpierw trofeum przechodnie. Przez lata zmieniło się pod tym względem wiele, lecz jedna rzecz pozostaje niezmienna. "Biały Miś" to ciągle najpopularniejszy turniej szkolny w mieście.

Pokolenia
I nie dziwi to nikogo, kto choć raz z bliska przyglądał się zmaganiom młodych sportowców. Atmosfera towarzysząca tym zmaganiom jest fantastyczna.

Potem odnosił sukcesy w zawodowym sporcie. W 1999  roku w Maebashi, został halowym mistrzem świata.
Potem odnosił sukcesy w zawodowym sporcie. W 1999 roku w Maebashi, został halowym mistrzem świata. Fot. archiwum

Pierwszy kontakt ze sportową rywalizacją Sebastian Chmara miał już jako młody chłopak. W szkole podstawowej wystartował w "Białym Misiu".
(fot. Fot. archiwum)

Dlatego "Białego Misia" kochają najmłodsi, a starsi wspominają z ogromnym sentymentem. Turniej łączy pokolenia. Przed kilku, kilkunastu i kilkudziesięciu laty, w zawodach startowali nauczyciele, rodzice czy starsze rodzeństwo uczniów, którzy teraz biorą udział w turnieju. Startowali w nim również ci, którzy po latach zaczęli odnosić sukcesy w zawodowym sporcie. Z woreczkiem między tyczkami biegała niegdyś Ewa Kowalkowska, siatkarka bydgoskiego Pałacu. W "Białym Misiu" pierwsze kroki w sportowym świecie stawiał Sebastian Chmara, były lekkoatleta Zawiszy. Po latach - halowy mistrz świata w wieloboju.

Potem odnosił sukcesy w zawodowym sporcie. W 1999 roku w Maebashi, został halowym mistrzem świata.
(fot. Fot. archiwum)

Co roku emocje zaczynają się na długo przed pierwszym turniejem. Każda szkoła start poprzedza bowiem intensywnymi treningami, niektórzy do znudzenia ćwiczą kolejne konkurencje. Już w szkołach trwa wewnętrzna rywalizacja o miejsce w reprezentacji. Potem emocje już tylko rosną. Przez eliminacje, półfinały aż po wielki finał - obecnie rozgrywany w hali widowiskowo-sportowej "Łuczniczka".
W tym roku "Biały Miś" wystartuje już po raz 40. I z pewnością, nie zabraknie w nim wielkich sportowych emocji.

Jeszcze sto lat
Mówi
Sebastian Chmara
były wieloboista, halowy mistrz świata z 1999 roku w Maebashi

- Jako młody chłopak, startował pan w turnieju "Białego Misia"?
- Oczywiście! I wspominam to z ogromnym sentymentem. Trochę czasu już minęło i z racji wieku, szczegółowo wszystkiego sobie nie przypomnę (śmiech). Pamiętam jednak doskonale, że te turnieje były zawsze dużym wydarzeniem w szkole i ogromnym przeżyciem dla nas, startujących.

- I pierwszym kontaktem z prawdziwą, sportową rywalizacją?
- Po pierwsze dlatego, że chętnych do udziału bywało więcej niż miejsc. Więc trzeba było wykazać się sprawnością i umiejętnościami, by załapać się do reprezentacji. I to już było wyróżnienie. Potem walczyło się między szkołami. To były emocje! Starty przeżywało się już na kilka dni przed turniejem i jeszcze jakiś czas po zawodach.

- Czy w szkołach, tak jak to jest teraz, były specjalne przygotowania do turnieju?
- Oczywiście. Dzięki temu można było uciec od rutyny zwykłych lekcji wychowania fizycznego. Wagę przykładali do tego nie tylko uczniowie, ale również nauczyciele. Im również zależało na wyniku. Zaszczepiali w nas ducha rywalizacji. Zresztą, przy okazji uczyli także innych rzeczy. Na przykład zasad fair play. Nie tylko tego, jak wygrywać, ale również jak przyjmować porażki i doceniać przeciwnika. "Biały Miś" ma zresztą nie tylko sportowy wymiar. Ważne jest oczywiście współzawodnictwo, ale liczy się także cała otoczka. Ten turniej to przecież nie tylko ci mali sportowcy, ale też ich kibice - rodzina, koledzy ze szkoły. Dzięki temu, że wspólnie przeżywają emocje, rodzi się między nimi poczucie solidarności. Taka wspólnota to coś naprawdę fajnego, a wspomnienia z tej świetnej zabawy - zaręczam - zostają w pamięci na długo.

- Czy z tych młodych sportowców, którzy teraz walczą o wielkiego, pluszowego misia, mogą wyrosnąć gwiazdy?
- Jestem o tym przekonany. Ja zawsze miałem w sobie sportowe zacięcie i chętnie startowałem w takich zawodach. W jakimś stopniu to pewnie wpłynęło na wybór dalszej drogi zawodowej. Każdy dzieciak, który zasmakuje w sportowej rywalizacji, może docenić piękno sportu i z nim związać swoje plany. A nauczyciel, może wyłowi perełkę? Kto wie, może wśród startujących w tym roku, jest przyszły olimpijczyk, mistrz świata?

- Obserwował pan z nami ubiegłoroczny, 39. finał. Czy od czasu, kiedy pan startował w turnieju, coś się w nim zmieniło?
- Nie. Jest taka sama znakomita atmosfera, dzieciaki nadal wszystko ogromnie przeżywają. Widać, że wkładają wiele serca w to, co robią. Sport dzieci jest piękny, pozbawiony złych emocji. One reagują prawdziwie, spontanicznie. Są więc głośne okrzyki po zwycięstwie, zdarzają się łzy po porażkach. Życzyłbym sobie, żeby takich turniejów było jak najwięcej.

- A Misiowi, na jego czterdzieste urodziny, czego pan życzy?
- Kolejnych stu lat!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska