Jacek Magdziński - Snajper z Kowalewa w Angoli

Czytaj dalej
Joachim Przybył

Jacek Magdziński - Snajper z Kowalewa w Angoli

Joachim Przybył

Jacek Magdziński chciał już rzucić futbol, gdy nadeszła oferta z Angoli. Dziś piłkarz z Kowalewa Pomorskiego jest gwiazdą tamtejszej ekstraklasy.

- Twoja afrykańska przygoda rozpoczęła się od filmiku wideo w internecie i tajemniczego telefonu z Niemiec.
- Wyznaję filozofię, że każda decyzja w życiu prowadzi nas do określonego celu. Sam się zastanawiam, gdzie był początek. To był chyba moment, gdy z trzecioligowej Gwardii Koszalin przeniosłem się do Puszczy Niepołomice. Przy tej okazji przygotowałem krótki filmik wideo, który prezentował moje umiejętności. Chciałem się przypomnieć klubom w I lidze. W Puszczy spędziłem pół roku, które nie dało mi zbyt wiele. Wróciłem do Kowalewa i chciałem sobie dać spokój z boiskiem, snułem już zawodowe plany związane z moimi studiami w Wyższej Szkole Gospodarki. Wtedy odezwał się menedżer z Niemiec, który trafił na ten filmik w internecie.

- Myślałeś, że to żart?
- Dokładnie. Środowisko piłkarskie pełne jest humoru, szatnia to bardzo specyficzne środowisko i takie dowcipy są na porządku dziennym. Dlatego był bardzo duży dystans, ale powoli zacząłem wszystko sprawdzać. Wreszcie człowiek z Niemiec przyjechał, żeby mnie poznać. Wtedy byłem przekonany, że to się uda.

- Afryka w powszechnej świadomości funkcjonuje jako niespokojny kontynent z dużymi nierównościami społecznymi. Jaka była twoja pierwsza reakcja?
- Najbardziej bałem się malarii, bo to jedyna rzecz, przed którą tak ciężko się uchronić. Zaopatrzyłem się w dostępną wiedzę, skorzystałem ze szczepionek. Innych rzeczy w ogóle się nie bałem. Ludzie okazali się niezwykle sympatyczni. Uznałem, że to dobre miejsce, aby coś jeszcze w piłce zdziałać. Zawsze zresztą szukałem pozytywów w swoim życiu.

- Traktowałeś to jako ważny element kariery piłkarskiej czy raczej szansę na przygodę życia?
- Od dawna interesuje mnie organizacja i zarządzanie w futbolu. Staram się, aby wszystkie decyzje kierowały mnie właśnie do tej dziedziny i w przyszłości chciałbym się tym zająć. Afryka była ważna, choćby z tego powodu, że pozwoliła mi poznać język portugalski. Poznałem nowych ludzi, zupełnie inne spojrzenie na świat, nawiązałem kontakty, które w przyszłości mogą mi się przydać. To jednak była także przygoda, pojechałem tam z ogromną ciekawością, ale również z jasnymi celami. Powiem szczerze, że wszystkie udało mi się zrealizować.

- Pierwsze wrażenie po wyjściu z lotniska w Luandzie?
- Przede wszystkim kobiety, które nosiły niesamowite rzeczy na głowach. Widziałem w telewizji takie sceny z miską, ale żeby nieść w ten sposób pęk mioteł? Angolańczycy żyją sobie luźno, bardzo swobodnie traktują pojęcie czasu. Jeśli ktoś umawia się na godzinę 10, to równie dobrze może się zjawić o 13. Nikt nie przeprasza, bo nikt z tego powodu nie robi awantur. Bardzo się dziwiłem, że na trening wszyscy zawodnicy pojawiali się na czas. To pewnie zasługa naszego trenera, który trzymał piłkarzy bardzo krótko. Początkowo nie rozumiałem presji, jaką na nas wywierał, łatwo wyrzucał zawodników z treningu, nawet po wygranych meczach. Teraz jednak wiem, że dzięki niemu stałem się lepszym piłkarzem.

- Trafiłeś do jednego ze słabszych klubów, Académica Petróleos Clube do Lobito.
- To był beniaminek Giraboli (tak nazywa się tamtejsza ekstraklasa - dop. red.). Przykładając miarę do polskiej ligi, to takie Podbeskidzie Bielsko-Biała, mniejszy klub, ale z ambicjami i bardzo dużym zainteresowaniem kibiców. Szuka raczej piłkarzy tańszych, którzy chcą skorzystać z szansy do grania. Naszym celem było utrzymanie i udało nam się to osiągnąć. Wyprzedziliśmy zespoły z dużo większymi budżetami.

- Byłeś jedynym białym piłkarzem w zespole.
- Nie spotkałem się z żadnymi rasowymi problemami, może raz pojawiła się jakaś odzywka na ulicy, ale nic więcej. Zwykle był szacunek, respekt i bardzo pozytywne reakcje.

- Jak cię przyjęli miejscowi?
- Zaliczyłem kilkanaście klubów w karierze i zawsze jest tak samo. Na początku trzeba w szatni ustalić hierarchię, są próby ustawiania w szeregu. Znam te mechanizmy i potrafię odpowiednio zareagować, więc nie miałem z tym problemów. Trzeba było zbudować swoją pozycję i zdobyłem szybko uznanie kolegów. Świadczą o tym także słowa trenera, który na koniec sezonu wymienił mnie wśród trzech najważniejszych piłkarzy w Académice.

- Na samym początku kariery w Angoli Polskę obiegła informacja, że dostaniesz trzy krowy miesięcznie. Jak było z pieniędzmi?
- Powiem tak: ja byłem zadowolony. Te trzy krowy, to był oczywiście żart przy okazji wigilijnego spotkania w klubie. Dla mnie było ważne, że prezes klubu okazał się dżentelmenem i wywiązał się wszystkich obietnic, mimo że nie był do końca zadowolony z moich trzech bramek w pierwszej rundzie. Musiałem się jednak zaadoptować, wszystko było nowe: pogoda, język, kultura.

- Na pewno przyzwyczaić musiałeś się do klimatu. Pierwszy trening, ponad 40 stopni i już pierwsze problemy...
- Tak, to był radykalny przeskok, różnica temperatur w Polsce i Angoli wynosiła wtedy ponad 40 stopni. Upał generalnie mi nie przeszkadza, ale to było coś niesamowitego, po 15 minutach czułem, że nie mam już siły. Z czasem to minęło i przyzwyczaiłem się do tych warunków. Wszystkie mecze ligowe rozegrałem, tylko dwa zaczynałem na ławce rezerwowych.

- Dieta jest ważna dla piłkarza. Jak było z jedzeniem w Angoli?
- Na początku były problemy, organizm musiał się dostosować do zmiany flory bakteryjnej. Musiałem narzucić sobie ostry reżim, bo łatwo można przytyć. W Afryce jest mniejsza dostępność wielu rzeczy. W Polsce wchodzimy do sklepu i możemy kupić praktycznie wszystko. W Angoli jest bardzo drogi nabiał, w ogóle jedzenie jest drogim towarem.

- Szybko stałeś się popularny w Angoli. Po pierwszym urlopie taksówkarz na lotnisku w Luan-dzie od razu cię rozpoznał.
- W Lobito nie ma chyba mężczyzny, który by mnie nie rozpoznał na ulicy. Na naszych meczach kibice obsiadają całe wzgórza dookoła, to niesamowity widok. Rola gwiazdy mi nie przeszkadza i traktuję to jako kolejne doświadczenie. Sodówka mi nie grozi, nie ten wiek i nie ta osoba.

- Angolańczycy wiedzą cokolwiek o Polsce?
- Niewiele. Wystarczy im powiedzieć, że leży koło Niemiec. Znają dobrze Roberta Lewandowskiego, raz widziałem chłopca w koszulce Borussi Dortmund Kuby Blaszczykowskiego. Myślę, dzięki mnie ta wiedza jest trochę większa.



- Futbol afrykański kojarzy nam się z kolorami, wuwuzelami i czarownikami tańczącymi wokół bramek.
- Jest na pewno bardziej spontaniczny od europejskiego, na trybunach rzeczywiście jest bardzo kolorowo i głośno, kibice uwielbiają się malować. Czasami robią taki hałas, że nie słychać kolegi na boisku w odległości 3 metrów. Bardzo lubię grać w takiej atmosferze.

- Miałeś na co dzień kontakt z lokalną społecznością czy raczej byliście zamknięci jak piłkarze w klubach zachodniej Europy?
- Mieszkałem w domu z dwoma kolegami z zespołu. Po mieście poruszaliśmy się głównie motorami czy taksówkami. Autobusy jeżdżą tak, jak sobie życzą podróżni, zatrzymują się wedle życzenia. Lobito to nadmorski kurort, popularny zwłaszcza dla przybyszów z innych części kraju. Plaże są przepiękne, jest dużo barów i kafejek. W tygodniu są prawie puste i czasami udało nam się w wolnej chwili tam wyskoczyć.

- Nie było chwili, że chciałeś zostawić Afrykę i wracać do domu?
- To moje 5 minut i chcę je wykorzystać jak najpełniej. Oczywiście, zdarzały się trudne chwile, ale cała wcześniejsza kariera piłkarska też nie była łatwa i nauczyłem się radzić sobie z problemami. Zawsze sobie powtarzam, że na końcu będzie dobrze, a jak nie jest, to znaczy, że to jeszcze nie koniec. Pierwszy sezon skończył się pięknie: strzeliłem 10 goli, w ostatnim meczu zapewniliśmy sobie utrzymanie. Nic więcej nie jest mi potrzebne do szczęścia.

- Przetarłeś szlak dla kolejnych piłkarzy z Polski w Afryce?
- Chcę się tym zająć w przyszłości. Jeśli będzie teraz taka okazja, to jestem otwarty. Chętni muszą mieć jednak świadomość, że to nie są wakacje, a w Angoli trzeba ciężko pracować. To szansa dla zdecydowanych, którzy wiedzą, w jakim celu jadą do Afryki. Adaptacja nie jest łatwa, trzeba być cierpliwym i pracowitym.

- Nie miałeś ochoty na kolejną przygodę? Gdzieś słyszałem, że była opcja wyjazdu do Azji?
- Ten sezon był dla mnie ważny. Wcześniej chciałem kończyć z grą, teraz zamierzam biegać po boiskach do 35. roku życia, przynajmniej. Cieszę, że wracam na kolejny sezon do Afryki, bo chcę dalej doskonalić swój portugalski, tak jak wcześniej w ten sposób nauczyłem się niemieckiego i angielskiego. Drugi sezon powinien być łatwiejszy, bo jadę tam bogatszy o wiele doświadczeń, wiem, jakich błędów unikać. Wyznaczyłem sobie kolejne cele i czekam na pierwsze mecze.

Joachim Przybył

Fan koszykówki, rowerowych wypraw, historii i astronomii. Toruński (i nie tylko) sport obserwuję i opisuję od prawie 20 lat. Piszę o koszykówce, żużlu, hokeju, piłce nożnej, MMA, ale także o kibicach i sportowych zjawiskach. Dlaczego sport? Za prostotę, kontakt z ludźmi, jasne reguły i prawdziwe emocje. Na platformach Polskapress staram się odpowiadać na wszystkie Wasze potrzeby, dlatego równie ważne dla mnie są rekreacja i sport zwykłych ludzi.

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.