Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jest jak relikwia

HANKA SOWIŃSKA [email protected]
Fot. z albumu gertrudy nowakRuptawa, wieś w pobliżu Jastrzębia Zdroju, 1927 r. Maryjka, Bronka i Gertruda nad grobem mamy
Fot. z albumu gertrudy nowakRuptawa, wieś w pobliżu Jastrzębia Zdroju, 1927 r. Maryjka, Bronka i Gertruda nad grobem mamy
"Radość wielkanocna to oderwanie się od życia doczesnego. Jaka to radość iść i nie wrócić, aby żyć nowym, coraz pełniejszym życiem z Bogiem" - napisał ks. Jan Twardowski. W rodzinie Kaniów też była taka Wielkanoc. Na świat przyszło dziecko, a umarła matka.

Trzy dziewczynki. Płowe główki, takie same sukienki skrojone, uszyte i wyhaftowane matczyną ręką. Maryjka. To ta najwyższa. I najstarsza. Miała wówczas 5,5 roku. W środku Bronka, dwa lata młodsza. Trzecia to Gercia (Gertruda). Zaledwie 2,5 roku.
Wokół wiosna. Polne kwiaty, woń cudowna, ale one smutne bardzo. Rączki poskładały. Za mamuchnę się modlą, co w ostatnią Wielkanoc poszła do Nieba.

Jest jak relikwia

Fotografia, którĄ pokazujemy ma już prawie 80 lat. Dla pani Gertrudy Nowak, z d. Kania, emerytowanej nauczycielki, od pół wieku mieszkającej w Bydgoszczy, jest jak relikwia. - Śmierć mamy to był wielki wstrząs. Jednak nie zdawałyśmy sobie sprawy z tego, co się stało. Za małe byłyśmy. Bardzo nam mamy brakowało, stąd pewnie często chodziłyśmy na grób. To zdjęcie, mimo że przypomina rodzinną tragedię, ma w sobie tyle ciepła. Ale to niewątpliwie zasługa fotografa.

Wiktoria, córka Wiktorii

Cofnijmy się do drugiej połowy lat 20. ubiegłego stulecia. Jesteśmy na Śląsku, w niewielkiej osadzie Ruptawa, położonej trzy kilometry od Jastrzębia Zdroju. Jest Wielkanoc. Czas radości, zmartwychwstania Chrystusa. W domu Alojzego Kani radość przeplata się z trwogą.
Wiktoria, żona Alojzego, powiła właśnie czwartą córkę. Dziecko jest zdrowe, tylko z położnicą nie jest dobrze. Akuszerka nie potrafi jej pomóc. W domu pojawia się medyk. Dziś powiedzielibyśmy, że popełnia lekarski błąd. Wiktoria umiera. Żyje córeczka, którą rodzina chrzci imieniem Wiktoria.
- Mama umarła w 1927 r. Tato, który był rolnikiem, został z czterema dziewczynami. Na pewno nie było mu łatwo, choć różne w życiu przechodził koleje. Walczył w dwóch powstaniach śląskich, był dowódcą grupy powstańców z Moszczenicy. Po jakimś czasie ożenił się ponownie. Z drugą żoną miał jeszcze pięcioro dzieci. Żyliśmy zgodnie i tak zostało do dziś. Przynajmniej raz w roku spotyka się cała rodzina. Ojciec umarł w 1964 r. Tak jak mama i jego druga żona spoczywa na Cmentarzu Ruptawskim. Dodam, że Ruptawa od ponad 30 lat jest dzielnicą Jastrzębia Zdroju - opowiada pani Gertruda.

Tato się popłakał

Miała 14 lat, gdy wybuchła wojna. Musiała pracować u bambra (niemieckiego gospodarza). Po wypadku, spowodowanym działaniami wojennymi, była zatrudniona w aptece.
W 1946 r. poszła do szkoły. Gdy wróciła do domu ze świadectwem maturalnym, od ojca usłyszała. - Jestoś pierwszo dziołcho, która matura zrobiła. Przed tobo w naszej wsi były tylko synki (w gwarze śląskiej znaczy chłopcy). Gdy to mówił, po policzkach poleciały mu łzy - wspomina córka.
Dalej się kształciła. Wybrała Państwowy Instytut Pedagogiki Specjalnej w Warszawie. Szkoła przygotowywała do pracy z dziećmi niewidomymi. Potem, już zaocznie, zrobiła specjalizację z pracy z dziećmi upośledzonymi.

Z nakazem pracy

Czasy były takie, że absolwenci sami nie wybierali firmy, w której chcieliby się zatrudnić. Z nakazem pracy stawiła się w Połczynie Zdroju. Był 1952 r.
Utworzono tam jedyne w kraju sanatorium dla dzieci po chorobie Heinego Medina. Trafiły do niego dzieci z różnych zakątków Polski. Pensjonariusze, oprócz zabiegów mogli się uczyć. Potrzebni więc byli nauczyciele.

Cudowne dzieciaki

Gertruda Nowak: - Do Bydgoszczy trafiłam już po wydarzeniach czerwcowych w Poznaniu. Szkoła dla niewidomych przy ul. Krasińskiego była w pełnym rozkwicie. Tam właśnie rozpoczęłam pierwszą pracę w mieście nad Brdą. Bydgoska placówka była jednym z pięciu tego typu ośrodków w Polsce. Tamte lata wspominam jako wyjątkowy czas. Nauczyciele byli wspaniali, a dzieciaki cudowne. Chciały się uczyć. Pragnęły coś w życiu osiągnąć.
Na początku lat 70. powstał w Bydgoszczy ośrodek dla dzieci upośledzonych (przy ul. Granicznej). Uczniowie, choć niesprawni umysłowo, mogli zdobyć fach, a potem pracę. - Choć nasi podopieczni nie byli zwyczajnymi uczniami, nie było takich problemów wychowawczych - zapewnia pani Gertruda.

Cytat pochodzi z "Elementarza" ks. Jana Twardowskiego, Wydawnictwo Literackie 2001

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska