Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Telewizja publiczna nie jest publiczna. Rozmowa z Piotrem Szumlewiczem

Adam Willma
Piotr Szumlewicz: - Większość dziennikarzy w TVP chce być taka jak Kraśko i Lis.
Piotr Szumlewicz: - Większość dziennikarzy w TVP chce być taka jak Kraśko i Lis. nadesłane
Kontrakty celebryckie? Decydują tabloidy. W praktyce są to pieniądze za sprawne przeczytanie kilku zdań z promptera - mówi Piotr Szumlewicz, autor książki "Wielkie pranie mózgów", o kulisach pracy w TVP

Piotr Szumlewicz

(ur. 1976) dziennikarz. W Telewizji Polskiej przygotowywał m.in. "Gorący temat" oraz "Panoramę". Obecnie związany jest z Superstacją. Jest jednym z założycieli Krytyki Politycznej.

Ogląda pan TVP?
Tak, oczywiście.

Bez emocji?
Włożyłem pewien wysiłek w to, żeby pojawił się dystans.

Po lekturze pana książki nasuwa się pytanie - do kogo należy telewizja publiczna?
To twór w ogromnej mierze skomercjalizowany. Duża część programów jest kupowana przez prywatne podmioty. TVP zrobiła wiele, żeby w praktyce stać się telewizją komercyjną. Po pierwsze, zatem telewizja należy do reklamodawców, a co za tym idzie adresatem jej działań jest grupa wiekowa od 16 do 49 lat. To jest jeden aspekt sprawy. Z drugiej strony - telewizja należy do dość zamkniętego środowiska dziennikarskiego, które ma swoje bardzo ubogie wyobrażenie społeczeństwa, Kościoła i gospodarki. Niestety, to wyobrażenie ma niewiele wspólnego z odczuciami większości Polaków. To obraz Polski widzianej oczami dobrze sytuowanych mieszkańców dużych miast. Oczami "gwiazd" prowadzących programy i z perspektywy ich wynagrodzeń. Telewizja publiczna na pewno nie jest publiczna.

W swojej książce opisuje pan telewizję jako strukturę, w której głównym narzędziem zarządzania jest strach. I telefony od bliżej niezidentyfikowanych ośrodków władzy.
Dziennikarze w telewizji są już dość dobrze sformatowani przez ten system i nie trzeba im już nawet wydawać poleceń. Sami wiedzą, co mają myśleć i jakiej władzy służyć. Ale to nie dotyczy wyłącznie TVP. Proszę zauważyć, że dziennikarze TVP, TVN i Polsatu dobierają te same tematy do serwisów informacyjnych, nawet jeśli są to tematy nieistotne. Każdy chciałby być oryginalny i niepowtarzalny, a w praktyce wszyscy są do siebie podobni.

Jaka machina ich formatuje?
Standardy narzucają telewizyjni celebryci. Większość chce być taka, jak Kraśko i Lis. Jeśli dodamy do tego walkę szczurów, będziemy mieć obraz TVP. Jest to specyficzna walka szczurów w strukturze zatrudnienia, trochę inna niż w zwykłych korporacjach, bo "szczury" w TVP muszą poruszać się w przestrzeni naznaczonej polityką i wewnętrznym układem sympatii i antypatii, ukształtowanym w telewizji przez dziesięciolecia.

Ale celebryci to również produkt telewizji. Jaki mechanizm działa przy zawieraniu kontraktów celebryckich?
Z grubsza rzecz ujmując - kluczem są tabloidy i dwa dzienniki. Dziennikarz nominowany przez plotkarskie media automatycznie staje się celebrytą również w TVP. Szanse dziennikarzy zauważonych przez kolorowe gazety na 20-30 tys. kontrakty natychmiast rosną. Kontrakty celebryckie są oczywiście całkowicie arbitralne - duże pieniądze dostają "znani". Kryterium kompetencji jest drugorzędne. W praktyce są to pieniądze za sprawne przeczytanie kilku zdań z promptera. W skali dziennikarskiego rzemiosła praca prezentera jest jedną z najłatwiejszych. To praca znacznie łatwiejsza niż robota reportera czy wydawcy. Tadla, Ziemiec czy Kraśko to nie są geniusze dziennikarstwa i zresztą nie wymaga się od nich wiele. Dlatego te wygórowane honoraria uderzają w poczucie solidarności dziennikarskiej i podstawowych intuicji dotyczących sprawiedliwości.

Jest jeszcze obiektywna miara - oglądalność.
- Argument oglądalności nie do końca jest prawdziwy. Najlepiej świadczy o tym przykład Hanny Lis, za czasów której oglądalność Panoramy znacząco spadła. Poza tym ironią jest to, że telewizja płaci za celebrytów, którzy dzięki TVP się wylansowali. Jak Tomasz Lis, który przez lata był przez TVP intensywnie promowany.

Pieniądze zawsze stanowiły kość niezgody na Woronicza.
W TVP chory jest system zatrudnienia. Jeśli przez 3 miesiące nie dostaniesz żadnego zlecenia, to - nawet pomimo etatu - wylatujesz z pracy. W związku z tym pod koniec miesiąca wielu pracowników krąży po korytarzach od kanału do kanału z przerażeniem w oczach, żeby dostać zlecenia choćby za 20 złotych. Zatrudnienie w TVP jest więc bardzo niestabilne, liczba etatów stale zmniejszana. Coraz większa grupa ludzi pracuje na zasadzie przymusowego samozatrudnienia i innych śmieciowych umów. Ta struktura zatrudnienia sprawia, że TVP funkcjonuje na granicy prawa. Moim zdaniem Juliusz Braun powinien ponieść konsekwencję za tę politykę, bo telewizja przestaje być instytucją, która ma swoich dziennikarzy, kamerzystów, montażystów itp. Seriale, a nawet publicystyka nie są już produkowane przez TVP. To jest świadome niszczenie telewizji.
Pisze pan o wszechobecnym lęku na telewizyjnych korytarzach.
To właśnie ta chora struktura zatrudnienia przekłada się na atmosferę lęku i wpływa negatywnie na jakość oferty dla widzów. Ktoś, kto odniesie się krytycznie do jakości materiałów emitowanych na antenie natychmiast traktowany jest jako wróg, zagrożenie. Nic dziwnego, że telewizja przestała wzbogacać społeczeństwo. Dziennikarze są stadną grupą zawodową, choć powinni być otwarci i krytyczni. Takich osób w TVP jest bardzo niewiele, bo telewizja publiczna nie lubi niewygodnych tematów. Przykładowo wobec pontyfikatu Jana Pawła II w TVP nie ma żadnych krytycznych uwag czy pytań. Nie znajdzie pan trudnych kwestii dotyczących historii Polski. Dominuje bezmyślne wybielanie dziejów naszego kraju. Udajemy, że nie ma problemów, produkujemy przesłodzone laurki, które niekiedy są niższej jakości niż propaganda stalinowska. Jeśli telewizja ma listę świętości i autorytetów, których pod żadnym pozorem nie można dotknąć, to czy na pewno jest to telewizja państwa demokratycznego? Co smutniejsze, nie chodzi o polecenia ze strony władz politycznych, ale odzywa się autocenzura samych dziennikarzy.

Przesadza pan wrzucając wszystkich do jednego kotła.
Owszem, da się odczuć różnicę zwłaszcza pomiędzy starszymi a młodszymi dziennikarzami. Wśród osób starszych to ślizganie się po wierzchu spraw budzi jednak czasem jakiś wewnętrzny sprzeciw. Wielu starszych dziennikarzy pracuje wolniej, ale z większym naciskiem na warsztat. W ich pracy widać jeszcze pozostałości etosu dziennikarskiego. Młodzi, których nazywam w książce "bubkami", są ślepo zapatrzeni w TVN24. Chcą robić materiały efektownie, szybko, niekoniecznie rzetelnie i merytorycznie. Traktują telewizję jak każdą korporację - masz stworzyć produkt, który się dobrze sprzeda, a jego jakość jest drugorzędna. Dlatego niezmiennie produkuje się "jatki polityczne", do których najlepiej zaprosić Stefana Niesiołowskiego i Joachima Brudzińskiego. Programy budowane na takim schemacie skutecznie wykluczają debaty o ważnych sprawach, takich jak bezrobocie i nierówności dochodowe.

Od lat w kuluarach telewizyjnych mówi się o politycznym podziale w TVP. Czy partie nadal dzielą się kanałami?
Generalnie taki podział nadal istnieje. Związani z poszczególnymi opcjami politycznymi wydawcy mają swoje kajeciki z nazwiskami. Jeśli chodzi o ekonomistów czy psychologów, są to identyczne nazwiska, różnią się nazwiskami polityków. Jeśli rządziła opcja związana z SLD, przywódcy tej partii byli z honorami witani przez dyrekcję, podobnie było z Jarosławem Kaczyńskim, gdy ten był u władzy. Liderom rządzących partii nie ma szansy zadać trudnych pytań, bo przychodzą wyłącznie do zaprzyjaźnionych dziennikarzy, którzy w pytaniach wychodzą im naprzeciw. Przekaz wszystkich kanałów jest bardzo zbliżony - w TVP rządzi układ, który ma wspólne stanowisko w większości spraw.

Wymyślił pan patent na uzdrowienie TVP?
Te pomysły to nic nowego. Pierwszym jest odejście od finansowania telewizji z reklam, bo reklamodawcy nie są neutralni, mają swoje oczekiwania wobec telewizji. Taki system sprawdza się w wielu państwach. Cała reszta jest już w ręku dobrego zarządu, który byłby w stanie złamać schemat autorytarnego zarządzania. W moim przekonaniu telewizja misyjna to taka, która potrafi iść pod prąd, być krytyczna również wobec "uznanych autorytetów".
Najważniejsze jednak, żeby taka telewizja potrafiła słyszeć to, co jest ważne dla społeczeństwa. Niestety, pod tym względem nawet politycy są lepsi od dziennikarzy. Gdy chodzę na posiedzenia komisji sejmowych, słyszę że oni na te tematy rzeczywiście zawzięcie dyskutują. Niestety, gdy tylko pojawiają się dziennikarze, poziom debaty radykalnie się obniża. Bo takie dziennikarstwo psuje politykę w Polsce.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska