Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Bydgoski detektyw: nie mogę powiedzieć, że się boję

Rozmawiał Marek Weckwerth [email protected]
Czy metody detyktywistyczne Sherlocka Holmesa sprawdziłyby się w obecnych czasach?
Czy metody detyktywistyczne Sherlocka Holmesa sprawdziłyby się w obecnych czasach? sxc
Był oficerem WP, potem policjantem - ekspertem daktyloskopii w laboratorium kryminalistycznym bydgoskiej policji. W roku 2006 w stopniu podinspektora odszedł na emeryturę. Nie zamierzał odpoczywać. Jest detektywem.

Nie chce pokazywać twarzy ani podawać nazwiska. - Taka stylistyka branży - mówi.
- To chyba dzięki amerykańskim filmom czy polskiemu serialowi "Na kłopoty Bednarski" ze Stefanem Fried-mannem w roli głównej zawód stał się popularny. No i pojawił się detektyw Rutkowski...
- Tak naprawdę ta profesja pojawiła się w Polsce na skutek przemian politycznych i społeczno-gospodarczych. Utrata pracy i wiele innych problemów dotknęły mnóstwo ludzi, rodzin. Wielu nie mogło się z tym pogodzić, odnaleźć w nowej rzeczywistości. Stąd załamania nerwowe, rozpad małżeństw, samobójstwa. Na początku mojej pracy detektywistycznej sporo zleceń dotyczyło właśnie sfery gospodarczej, sprawdzania wiarygodności firm. Szybko też zaczęły się zgłaszać osoby prywatne z problemami rodzinnymi. Zlecenia dotyczyły - i nadal tak jest - zwłaszcza podejrzenia o zdrady małżeńskie. Chodzi o sprawdzenie męża czy żony, czy zachodzą przesłanki do rozwodu, bo mało kto z własnej woli przyznaje się do zdrady. Zlecenia są zarówno ze strony mężów jak i żon. Nie przeważa żadna strona.

Czytaj też: Polscy łowcy głów? Detektywi zaprzeczają, ale...

- Jak wygląda pański warsztat pracy? Jakie ma pan możliwości działania?
- Działam zgodnie z ustawą o usługach detektywistycznych z 2001 roku. Mogę zbierać informacje dotyczące inwigilowanych przeze mnie na zlecenie osób czy firm. Prowadzę obserwację pieszą i z samochodu, czasem z użyciem lornetki. Fotografuję, potem opisuję daną sytuację. Zebrane materiały przekazuję klientowi. Nie mogę stosować elektronicznego podsłuchu ani instalować w "obiektach" obserwowanych GPS-a. To metody operacyjne zastrzeżone dla służb państwowych. Zresztą tak zdobytych dowodów nie można wykorzystać w sądzie.

- Ale nie zakrada się pan do sypialni w hotelu, by podpatrzeć baraszkującą parę?
- Jeśli wiem, że dana para zatrzymuje się w hotelu czy motelu, czekam aż opuści pokój. Dowodem w sprawie rozwodowej może być nawet fakt, że para opuszcza hotel osobno, ale w krótkich odstępach czasu. Pewnego razu otrzymałem zlecenie od kobiety, która podejrzewała męża o to, że spotyka się potajemnie ze swą znaną od lat koleżanką. Obserwacja trwała dwa tygodnie, ale mężczyzna był czujny - wciąż się oglądał i miał na głowie kaptur. Ostatecznie, gdy para jechała samochodem, podjechałem swoim, blokując im przejazd i wtedy zacząłem robić im zdjęcia. Zakrywali twarze, ale udało się. Dla sądu był to dowód, że para się spotyka.

- Czy zdarzają się konfrontacje małżonków, na przykład przed hotelem?
- Nie. W ubiegłym roku jeden z bydgoskich detektywów zadzwonił do zleceniodawcy, by ten przyjechał. Doszło do szarpaniny, pobicia, interweniowała policja. Nie chcę inicjować tak niemiłych sytuacji.

- Poszukuje pan także skradzionych samochodów?
- Kiedyś poproszono mnie o odnalezienie drogiego mercedesa. Namierzyłem go po miesiącu poszukiwań w stodole pod Olsztynem. Okazało się, że w sprawę zmieszana jest żona właściciela pojazdu, która w tych okolicach poznała mężczyznę, z którym pragnęła się związać po rozwodzie z dotychczasowym mężem. Auto miało być zabezpieczeniem jej przyszłości.

- Podczas poszukiwania aut jest chyba ryzyko, że wejdzie się na teren mafii samochodowej?
- Nie mogę powiedzieć zleceniodawcy, że się boję i nie wykonam zadania. Najpierw więc sprawdzam środowisko klienta czy aby - jak w opisanym przypadku - z kradzieżą auta nie ma nic wspólnego ktoś z bliższej lub dalszej rodziny. Badam też, czy klient jest winny komuś pieniądze lub inne dobra. Gdy wkraczam na potencjalnie niebezpieczny teren, mam przy sobie broń palną. Na bardziej ryzykowne akcje zabieram obstawę - zaufane osoby.

- A poszukiwania zaginionych osób?
- Pewnej kobiecie z Bydgoszczy pomagałem odnaleźć synka wywiezionego przez jej byłego męża do Holandii. Jedynym punktem zaczepienia był stempel poczty holenderskiej na kopercie listu i zawarta w nim informacja, że syn ma się dobrze. Pojechałem do Holandii. Przez tydzień ustalałem miejsce pobytu dziecka. Poinformowałem kobietę i na tym sprawa się skończyła. Wiem, że pojechała pod wskazany adres.

- Jak ocenia pan pracę najsłynniejszego detektywa RP, Krzysztofa Rutkowskiego?
- Najwięcej zdziałał, gdy był posłem i miał immunitet. Często działa na granicy prawa i teraz ma problemy w kraju i za granicą. Ale jest skuteczny i to najważniejsze. Wiem, na czym polega uzyskiwanie przez niego informacji - takich, których normalny człowiek i taki jak ja detektyw uzyskać nie zdołają. Rutkowski nie miałby tak dobrych wyników, gdyby nie opłacał pewnych źródeł informacji. Jakich? Tu chciałbym wykropkować. Ja nie mogę sobie pozwolić na stosowanie takich metod operacyjnych, bo stracę licencję i źródło dochodu.

Wszczęto postępowanie wobec Krzysztofa Rutkowskiego

- Uzyskuje pan informacje z policji?
- Po wyjściu z policji bazuję tylko na doświadczeniu swoim i dawnych kolegów z tej formacji. Ale to są kontakty prywatne, polegające na poradach. Ich uwagi są cenne, bo niekiedy kierują moje dochodzenie na właściwe tory. Żadnych nielegalnych informacji nie pozyskuję, by nie stracić licencji i nie narobić kłopotów kolegom.

- Pan nie płaci informatorom?
- Płacę zwykłym obywatelom. Jednemu wystarczy, że pójdę z nim na piwo, innemu dam na flachę, a jeszcze innemu zapłacę, by kupił sobie ciepły posiłek, bo dziś jeszcze nic nie jadł. Biedniejszym ludziom na wsiach często wystarcza kilka złotych, zawsze chętnie wezmą. Ale wiele osób wzbrania się przed wzięciem pieniędzy za informację. Gdy ludzie widzą dramat innych, chcą pomóc i wtedy pieniędzy nie biorą. Największej gratyfikacji oczekują, gdy poszukuję samochodu. Chcą wiedzieć, jaka jest marka, rocznik, wartość. Niektórzy chcą 10 procent od wartości auta.

- Ile może zarobić prywatny detektyw?
- To zależy od specyfiki dochodzenia. Ogólne koszty podrażają podróże, noclegi poza Bydgoszczą, wyżywienie, obserwacja z samochodu, praca w nocy, opłacanie informatorów. Klientowi przedstawiam rachunki dodatkowych kosztów. Zasadniczo przyjąłem stawkę godzinową od 50 do 150 złotych. Zwykle jednak w dolnych granicach niż w górnych. Za 15-dniową pracę po 10-12 godzin dziennie w Bydgoszczy w sprawie rozwodowej wziąłem 2,5 tysiąca złotych. Miałem też zlecenie od majętnego bydgoszczanina, który chciał zdobyć argumenty do odzyskania dwójki małych dzieci. Była żona oddała wszystkie pieniądze uzyskane w rozwodzie sekcie i stała się - wraz z dziećmi - jej członkiem. Mężczyzna uważał, że przez to ucierpiał rozwój fizyczny i psychiczny jego dzieci. By zdobyć na to dowody, sam miałem zapisać się do sekty i obserwować rozwój wypadków przez trzy miesiące. Opłata w wysokości 4 tysięcy złotych plus koszty dodatkowe wydały się mojemu klientowi wygórowane i ostatecznie, po trzech spotkaniach, zrezygnował.

- Praca jest stresująca?
- Teraz jestem sobie kierownikiem i sam układam porządek dnia, tygodnia, miesiąca. Rozliczany jestem tylko przez mojego klienta. Nawet jeśli moja praca wiąże się ze stresem, odreagowują go w moim kupionym na wsi pod Bydgoszczą domu. Tam spędzam z żoną wolny czas, tam wypoczywam i przygotowuję się do kolejnych zadań.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska