Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ryszard zwycięzca

HANKA SOWIŃSKA [email protected]
Z 16. Światowych Igrzysk Osób po Transplantacji, które w sierpniu 2007 roku odbywały się w Tajlandii bydgoszczanin Ryszard Glura przywiózł trzy medale.
Z 16. Światowych Igrzysk Osób po Transplantacji, które w sierpniu 2007 roku odbywały się w Tajlandii bydgoszczanin Ryszard Glura przywiózł trzy medale. fot. Tytus Żmijewski
W warszawskim szpitalu na Banacha urodził się po raz drugi. - Z nerką od obcego dawcy poczułem się, jakbym miał osiemnaście lat.

Wtedy miał 52 lata. - Mieszkam na trzecim piętrze. Bez problemów wbiegałem po schodach. Byłem nowym człowiekiem. Jakbym skrzydła dostał.

Mówi to Ryszard Glura, bydgozczanin, jeden z tych tysięcy pacjentów, którzy mieli szczęście dostać drugie życie. I on, tak ci jego "krewniacy" dwa razy w roku może świętować narodziny. Po raz drugi każdego 3 marca. W tym roku będzie obchodził siedemnastą rocznicę. Drugich narodzin właśnie.

Szczupły, zwinny, wysportowany. Od dziecka na boisku. Skąd więc...

choroba?
Zawsze łatwo się przeziębiał. Najczęściej infekcja ograniczała się do gardła.
- Przekleństwem okresu dzieciństwa były anginy. W końcu wycięto mi migdałki. Gdy miałem 15 lat, zachorowałem na nerki. Lekarz trzymał mnie w łóżku dziesięć miesięcy, bo stwierdził zapalenie miedniczek nerkowych - wspomina. Druga połowa lat 80. Pan Ryszard zbliżał się do pięćdziesiątki. Na zdrowie w zasadzie nie narzekał. Choć wyczynowo żadnej dyscypliny nie uprawiał od dawna, ze sportem nigdy nie zerwał. Od lat trenował młodych bydgoszczan, którzy chcieli grać w tenisa stołowego.

- Z dziećmi trenującymi w klubie "Gwiazda" byłem na obozie w Tucholi. Źle się czułem. Puchły mi nogi. Wróciłem do Bydgoszczy, zrobiłem badania. Lekarka ze szpitala przy "Zachemie" stwierdziła, że nerki szwankują, i że konieczna będzie kuracja enkortonem. Potem byłem pod opieką poradni nefrologicznej w szpitalu XXX-lecia (obecnie "Biziel" - przyp. red.). Specjalista od chorób nerek uznał, że konieczna jest dieta. Rok, może nawet dłużej trzymał mnie doktor na diecie ziemniaczanej - bez soli i białka. Co to było za życie, jak ja się czułem... Jak cień chodziłem. Jedno jajko na dwa dni, za to ziemniaki pod każdą postacią. Prawie bez soli. Już nie mogłem ich jeść, chociaż ja z Wielkopolski, więc do pyr jestem przyzwyczajony - śmieje się pan Ryszard.

Mimo leków i diety nie było poprawy. - Pewnego dnia doktor zapytał, czy zgodzę się na przeszczepienie organu. Mogłem odmówić? Nie. Na dializy pacjenci zapisywani byli w kolejkę. Wtedy nie było tylu sztucznych nerek. Mówiąc wprost - trzeba było czekać aż ktoś umrze, by miejsce się zwolniło. Ci, którzy wyrażali zgodę na transplantację, mieli pierwszeństwo w kolejce na hemodializy.
Nie myślał o rodzinnym przeszczepie? - Ależ tak. Ojciec chciał mi oddać swoją nerkę. Zawsze jednak lepiej jest, gdy między dawcą i biorcą nie ma zbyt dużej różnicy wieku. Tato był już starszym człowiekiem. Więc jednak...

dializy?
Tak. Zaczęło się 7 czerwca 1988 roku. Tej daty pan Ryszard nie zapomni. - Nie byłem świadomy tego, co mnie czeka. Pielęgniarki ustawiły aparaturę i poszły. Zostałem sam na sam z maszyną. Myślałem, że spłonę żywcem, tak mi się zrobiło gorąco. W końcu powiedziałem siostrom, co się dzieje. Inaczej ustawiły parametry sztucznej nerki.

Dializy wspomina jako bardzo trudny okres. - Nie wszyscy pacjenci tak reagują jak ja. Mój organizm nie tolerował tej ingerencji. Miałem potworne skurcze mięśni w nogach. Lekarz już nie wiedział, jak mi pomóc. Zazdrościłem tym, którzy podczas dializ mogli spać, pić, jeść, czytać. Mnie po godzinie zaczynały dokuczać skurcze. Po prostu wykręcało mi nogi. Pielęgniarki ratowały mnie, podłączając kroplówki.
Wracał do domu i pół nocy chodził po pokoju. Sam nie spał, żonie przeszkadzał w wypoczynku, więc rano niewyspana szła do pracy. - Spałem, leżąc na baczność. Do tego dochodził reżim żywieniowy - musiałem uważać, ile wypijam płynów. Chodziłem na dializy jak na skazanie. Nigdy nie wiedziałem, czy wrócę do domu. Pewnego razu złapała mnie febra. Zatrzymano mnie w szpitalu.

Dwa lata i osiem miesięcy żył ze sztuczną nerką. - W sumie niedługo. Są pacjenci, którzy dializują się nawet kilkanaście lat.

2 marca 1991 r. Sobota. Z rodziną był w odwiedzinach u brata. Wrócili do domu przed północą. Dzwonił telefon. - Żonę jakby coś tknęło. "Przeszczep. To chyba z transplantologii" - powiedziała.

Nie myliła się. Przed północą, 2 marca Ryszard Glura usłyszał, że czeka na niego...

nerka
od zmarłego dawcy. - A lekarz z pretensjami, że mnie nie ma, że powinienem już być w Warszawie...

W mieszkaniu Glurów zaczęła się nerwówka. Pan Ryszard musiał być jak najszybciej w "Juraszu" Na ostatnią dializę.

- Nerwy jak postronki. Pytanie: czy się zakwalifikuję? A jak coś znajdą? Bo przecież trzeba być zupełnie zdrowym, by móc poddać się przeszczepieniu - wspomina.
Do stolicy jechał karetką. Starym fiatem. Kierowca w Warszawie zbłądził. - Byłem przekonany, że już komuś innemu dali nerkę. W końcu dojechaliśmy. W szpitalu na Lindleya zrobili konieczne badania, a na operację zawieziono mnie do kliniki na Banacha. Nowym oplem jechałem. Kierowca dał popis rajdowej jazdy.
Transplantacja zakończyła się sukcesem. Już na stole operacyjnym nowa nerka przefiltrowała pięć litrów moczu.

- Bywają sytuacje, kiedy naturalne wydalanie moczu raduje serce. Ja nie miałem problemów. Inni pacjenci, też po przeszczepieniu, nie mogli dzielić mojej radości. Żal mi ich było.

Nie było komplikacji. Po dwunastu dniach wrócił do domu. Wrócił do pracy i do sportu.

- Lekarza zapytałem, czy mogę trochę trenować. Nie zabronił, a nawet zachęcał mówiąc, że wszystkie narządy będą lepiej ukrwione.

- Czułem się wspaniale. Jakbym miał 18 lat. Bez problemów wbiegałem na trzecie piętro.

Minęło półtora roku i pojawił się problem. Czyżby odrzut?

Myślał, że to zwyczajna grypa. Ale temperatura była zbyt wysoka.
- Miałem termin wizyty kontrolnej w klinice. Jeszcze dzień poczekałem i taki cierpiący pojechałem pociągiem do Warszawy. Położyli mnie w szpitalu. Dostałem antybiotyki. Od razu nie pomogły. Ale gdy lek zmieniono, odeszło prawie jak nożem uciął. Wystraszyłem się nie na żarty.

Pytał prof. Mieczysława Lao, kierownika kliniki transplantologii, skąd się to wzięło. - Powiedział, że to wirus. Nawet zwykła z pozoru opryszczka może być dla pacjenta po przeszczepieniu bardzo groźna.

Nigdy nie dowiedział się, kto mu życie uratował. Z wyjątkiem tego, że dawca miał ponad 30 lat i pochodził z Gdańska.

Od kilku lat Ryszard Glura nie jest już tylko "zwyczajnym pacjentem", który żyje z nową nerką kilkanaście lat. Jest także medalistą igrzyk światowych oraz mistrzostw Europy i Polski, w których biorą udział osoby po transplantacji.

Bo dla niego nie ma życia bez sportu
Będąc dzieckiem trenował w bydgoskiej "Polonii" lekkoatletykę. Potem grał w piłkę nożną w "Budowlanych". - Nie były to takie treningi jak dziś. Najwyżej trzy razy w tygodniu. Potem poszedłem na kurs instruktorski, zacząłem z braćmi bawić się w tenisa stołowego w TKKF "Orzeł". I trwa to do dziś. Uczę dzieci.

W 2005 roku powstało Polskie Stowarzyszenie Sportu po Transplantacji. - Byłem w poradni transplantacyjnej w Szpitalu Uniwersyteckim w Bydgoszczy, gdy Piotr Chojnacki, kolega z Kruszwicy, który też gra w tenisa stołowego, robił próby wysiłkowe. Pochwalił się, że jedzie do Kanady na mistrzostwa świata. Już było za późno, abym mógł dołączyć do polskiej ekipy.

W 2006 r. były pierwsze mistrzostwa Polski w Kielcach. Dwa miesiące później w Kruszwicy Piotr Chojnacki zorganizował turniej tenisa stołowego i ziemnego.
- Pojechałem na mistrzostwa Europy na Węgry. To było w 2006 roku. Startowałem w dwóch konkurencjach - w rzucie piłką palantową i w tenisie stołowym. W piłce zdobyłem złoty medal, w tenisie indywidualnie przegrałem z Niemcem i zająłem drugie miejsce. W deblu, z Piotrem Chojnackim w parze, sięgnęliśmy po złoto.
Rok 2007 - mistrzostwa Polski w Rzeszowie. Ryszard Glura wraca ze srebrnym medalem w rzucie piłką palantową.

- Przegrałem, może nie dlatego, że nie byłem przygotowany, ale że rywal był lepszy. Zdobyłem też złoto w tenisie stołowym. Ponad 40 zawodników było. Z roku na rok przyjeżdża coraz więcej osób.

Na przełomie sierpnia i września wyjechał na 16. Światowe Igrzyska Osób po Transplantacji do Bangkoku. - Pogoda była nie do wytrzymania. Pora deszczowa. Burze z piorunami. Siedziałem na trybunie i byłem mokry.

Zawodnicy nie szczędzili sił, by osiągnąć jak najlepsze wyniki. - Mogło się skończyć tragicznie. Przedstawiciel Francji padł na korcie. Doktor Andrzej Chmura, który opiekował się naszą ekipą, chyba mu życie uratował. Pierwszy podjął reanimację. Ludzie na trybunach płakali. Na szczęście zawodnik przeżył.
Polska ekipa wróciła z Tajlandii z tarczą. Piotr Chojnacki zdobył cztery medale, Ryszard Glura trzy.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska