Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Zanim wpadnie jakiś Mikołaj

Rozmawiała Małgorzata Święchowicz [email protected]
Dorota Zawadzka ma 44 lata, dwóch synów, jest pedagogiem i psychologiem rozwojowym.
Dorota Zawadzka ma 44 lata, dwóch synów, jest pedagogiem i psychologiem rozwojowym. Fot. Archiwum
Czasami rodzice próbują coś zagrać. Udają, że są bardziej czuli, albo że zawsze siadają razem z dziećmi do kolacji.

Dorota Zawadzka

Dorota Zawadzka

Wykładała na Wydziale Psychologii Uniwersytetu Warszawskiego, teraz - w Warszawskiej Szkole Wyższej Psychologii Społecznej. Napisała poradnik "I ty możesz mieć superdziecko", pracuje nad kolejną książką i prowadzi w TVN program "Superniania" - odwiedza domy, w których rodzice nie radzą sobie z dziećmi, przez kilkanaście dni obserwuje, co się u nich dzieje, omawia błędy, które popełniają, podpowiada domownikom, jak i co naprawić we wzajemnych relacjach.

Rozmowa z
Dorotą Zawadzką
polską Supernianią

- Chciałabym być św. Mikołajem i spełnić pani marzenie z dzieciństwa. Mogę?

- Proszę...

- Od jutra Supernianiu jesteś ministrem edukacji!

- Cha, cha, cha. Marzyłam o tym, gdy byłam małą dziewczynką, ale teraz nie chcę, żeby Mikołaj robił mi taki prezent.

- Dlaczego?

- Gdybym mogła o coś prosić, to raczej o urządzenie do teleportacji. Mój syn kiedyś obiecał, że zbuduje mi coś takiego. Bardzo nie lubię podróżować, boję się latać samolotem.

- Na teleportację musisz, Supernianiu, jeszcze poczekać. A to stanowisko ministra...

- Chciałam być ministrem tylko dlatego, że moja mama, nauczycielka, na czas matur znikała z domu, musiała odpytywać, sprawdzać prace. Jako minister edukacji mogłabym zarządzić, żeby była mniej zapracowana i więcej czasu spędzała ze mną.

- Teraz, Supernianiu, też mogłabyś coś fajnego zarządzić, a to godzinę policyjną, a to obowiązkowe umundurowanie w szkołach, a to izolowanie niegrzecznych uczniów w ośrodkach pod specjalnym nadzorem...

- Nie, nie, to ostatnie rzeczy, o których bym pomyślała. Ja przede wszystkim tę edukacyjną piramidę postawiłabym do góry nogami. Na początku edukacji dziecko często ma nauczyciela po licencjacie, po jakimś kursie, dopiero pod koniec kształcenia, na studiach, spotyka profesora. Wolałabym, żeby najlepsi byli tam, gdzie dziecko zaczyna naukę. Powinni mieć ogromną wiedzę, bo dzieci nie mają pytań z jednej, naukowej dziedziny - dzieci są ciekawe wszystkiego. Zmniejszyłabym też liczebność klas. I chciałabym, żeby języka angielskiego uczył ich native speaker, który mówi z właściwym akcentem, wie wszystko nie tylko o języku, którego naucza, ale i o Anglii. To nie może być ktoś po szybkim kursie, kto będzie mówił: aj łont tu goł tu Amerika... Właśnie takimi sprawami musiałabym się zająć jako minister, a nie godziną policyjną. Taka godzina nie jest chyba nawet w gestii ministra edukacji...

- Można ją jednak ogłosić, jak to zrobił Roman Giertych. I przekonać kolegów w rządzie, w Sejmie...

- Zaczynać trzeba od nauczania, wychowywania, a nie karania.

- Ale dzieci są takie niesforne. Krzyczą. Plują. Tłuką.

- Mój Robert ostatnio przyniósł mi taki tekst: "Niepokoi nas wzrastające zdziczenie i zgrubienie form towarzyskich. Krzykliwość ulicy, rozrzucone ruchy rąk, rozbiegane oczy, demonstracyjne wybuchy śmiechu, potrącanie starszych, zanik uprzejmości i grzeczności, rozpychanie się łokciami, przekleństwa, wyzwiska, niedbały strój i chód - to jakiś najazd brutalności, któremu młodzież nasza tak łatwo ulega, uważając go za oznakę nowoczesności, postępu, wolności i wyższości". Pytanie, kto i kiedy to powiedział?

- ???

- Kardynał Wyszyński w 1947 roku! To znaczy, że uwagi do młodzieży były zawsze. Młodzież jest niedobra, okropna, a przede wszystkim nie czyta książek - tak się mówiło i 50, i 100 lat temu...

- To co z tym stanowiskiem ministra?

- Wolałabym już zostać Rzecznikiem Praw Dziecka.

- O, rzecznik to dopiero ma dużo do zrobienia?

- Bardzo dużo. Niestety, jest urzędnikiem państwowym, to go ogranicza. Nie może na przykład wystąpić w obronie dzieci przeciwko państwu. Potrzebny byłby ktoś niezależny, a pracy miałby na lata. Wciąż na przykład nie udało się załatwić problemu przemocy w rodzinie. Niemal codziennie mamy doniesienia o jakimś tatusiu, który nie jest w stanie znieść płaczu swojego dziecka, więc dziecko katuje...

- Nawet niektórzy politycy twierdzą, że lanie jeszcze żadnemu dziecku nie zaszkodziło.

- Patrząc na nich, to chyba jednak zaszkodziło.

- Pani, niczym wychowawcze pogotowie ratunkowe, jeździ do domów, w których są problemy. To często bardzo ładne domy - tak jakby rodzice byli dobrze ustawieni w życiu zawodowym, a zupełnie pogubieni w życiu rodzinnym.

- To nie są jakieś wyjątkowe domy. Nie chcę powiedzieć, że telewizja kłamie, ale czasami coś, co w rzeczywistości nie wygląda najlepiej, w telewizji prezentuje się bardzo dobrze. Pamiętam dom Magdy, mojej ulubienicy, ze Stronna - kształt klocka, wieloletnia boazeria, dawno nieodnawiane ściany, wiejski kurz. Tego w telewizji nie było widać, nawet Magda się zdziwiła, że jej dom tak ładnie się prezentował. Proszę mi wierzyć, te rodziny nie są poustawiane lecz przeciętne. Część matek nie pracuje, a każdy wie, jak ciężko jest utrzymać rodzinę z jednej pensji.

- Zanim przyjedzie telewizja, oni pewnie przygotowują się jakoś, sprzątają, dzieci ubiorą, w co mają najlepszego....

- Nie ma żadnych specjalnych porządków. W jednym z domów musieliśmy przestawić łóżko i pod nim znalazła się dawno zaginiona miednica. Mama mówiła: O, moja miska, szukałam jej z pół roku!

- Nie chcą wypaść lepiej? Nie ustawiają się do kamery? Nie proszą o duble?

- Nie ma mowy. To reality. Jeżeli dziecko usiądzie i zacznie płakać, nie mogę powiedzieć, żeby usiadło gdzie indziej i zaczęło jeszcze raz, bo tu ściana jest za blisko i nie można zrobić dobrego ujęcia.

- To jednak nie jest normalna sytuacja, gdy wpada do domu niania, którą wszyscy znają z telewizji. A razem z nianią kamery, operatorzy, dźwiękowiec, oświetleniowiec...

- Cztery osoby chodzą za nimi po domu krok w krok. Kamery pracują. Ale do tego można się bardzo szybko przyzwyczaić. Umowę mamy taką, że operatorzy są jak powietrze, nie istnieją, nie rozmawiają z rodziną, nie ma wspólnego picia herbaty. Dopiero ostatniego dnia, gdy jest już po zdjęciach, wszyscy siadamy przy stole.

- Rodzice, stając przed kamerą, nie udają? Nie chcą być lepsi niż są?

- Czasami próbują coś zagrać. Udają, że są bardziej czuli, albo że zawsze siadają razem z dziećmi do kolacji.

- I?

- Natychmiast się wydaje. Dzieci zaraz komentują: Ojej, co to święto jakieś?

- Ile czasu potrzebuje Superniania, żeby poznać rodzinę, dojść, co ją w środku gryzie?

- Przygotowanie jednego odcinka zajmuje trzy tygonie. Nagrywamy ok. 100 godzin, ale jesteśmy z tymi rodzinami znacznie dłużej. Ja przychodzę, gdy dzieci się budzą. Wychodzę, gdy już śpią. A trzeba jeszcze porozmawiać z rodzicami... Zżywają się z nami, jesteśmy razem przez tyle dni.

- Nie mają później żalu? Przecież pokazujecie ich od strasznej strony. Dzieci leją rodziców, rodzice szarpią dzieci, krzyczą, straszą. Pewnie czasami proszą: wytnijcie ten kawałek, bo wstyd.

- Nie zdarzyło się. Są uprzedzani, że tak, jak będą się zachowywać, tak ich pokażemy. Nie możemy manipulować, pokazywać tylko tego, co ładne.

- Z czym najczęściej nie mogą sobie poradzić?

- Nie wiedzą, co zrobić z agresją dzieci. Martwią się też, że dziecko ich nie słucha, nie wykonuje poleceń: przynieś, posprzątaj... Często zamartwiają się, że dziecko nie je. Ale to raczej problem wyolbrzymiony. Bywa, że otwieram im oczy, bo dzieci zwykle jedzą wystarczająco, tylko dorosłym się wydaje, że za mało. Skarżą się, że dziecko nie potrafi samo zasypiać. Nie potrafią odstawić dziecku butelki, pieluchy....

- Skąd się biorą te problemy z dziećmi? A raczej z rodzicami? Nie jesteśmy przygotowani do wychowywania?

- Nie jesteśmy. Chodzimy do szkół rodzenia, mamy wiedzę na temat ciąży, porodu i pierwszych dni po przyjściu dziecka na świat. Jeżeli kupujemy kolorowe pisemka dla rodziców, to trochę wiemy o pierwszych trzech latach życia.
- A później?

- Nic. W tych pisemkach dla rodziców też jest głównie o tym, jak ubierać, jak karmić. Mało jest o potrzebach emocjonalnych dzieci, o ich potrzebach rozwojowych.

- Każdy odcinek "Superniani", to lekcja z kilkoma prostymi radami. Aż dziwne, że rodzice sami na to nie mogą wpaść.

- To naprawdę proste rzeczy. Trzeba traktować tego małego człowieczka z szacunkiem, uwagą. Trzeba poświęcać swojemu dziecku czas. Trzeba je poznać. Gdy ja, prawie 19 lat temu, rodziłam pierwszego syna, sięgnęłam do książki, a tam było, że każda matka, zaraz po urodzeniu, rozpoznaje różne rodzaje krzyków swojego dziecka, bo dziecko inaczej płacze ze złości, inaczej z bólu, inaczej z głodu...

- Rozpoznawała pani?

- Skąd. Nie rozpoznawałam, doszłam do wniosku, że jestem za mało uważna. Przyłożyłam się, i nauczyłam. Teraz jestem w stanie rozróżnić rodzaje płaczu także u cudzych dzieci... Naprawdę warto wsłuchać się w dziecko. Wszystkie problemy u jednej z rodzin, u której byłam, brały się stąd, że rodzice nie rozumieli, co ich dwuletnia córeczka próbuje im przekazać. Znała tylko dwa słowa: "nie" i "am". Rodzice myśleli, że "nie", to "nie", a jak córka mówi "am", to widocznie chce jeść. Tymczasem ona chciała się bawić, albo ubrać, albo rozebrać. To było jej słowo-klucz, ale rodzice nie umieli tego klucza do niczego dopasować. Dawali jej jeść, a ona darła się potwornie, rzucała miseczkami, łyżeczkami, bo przecież nie o jedzenie jej chodziło. Powiedziałam to mamie, a mama zdziwiona: - Skąd ty to wiesz?

- No skąd?

- Patrzę, słucham. Musimy przyglądać się dziecku z uwagą, nie tylko po to, żeby sobie czegoś złego nie zrobiło. Dlaczego stale rozwija papier toaletowy? Dlaczego ściąga serwetkę ze stołu? My tę serwetkę kładziemy, a dziecko ściąga... Może dlatego, że do czegoś jest mu potrzebna? A może dlatego, że brzydko pachnie? Trzeba za dzieckiem podążać...

- Po interwencji Superniani wszystko wydaje się super: rodzice stają się mądrzejsi, dzieci grzeczniejsze. Tylko pytanie: na jak długo? Czy to nie jest tak, że gdy Superniania wyjedzie, przestaną się starać, wrócą do starych przyzwyczajeń?

- Wczoraj zadzwoniła do mnie Ania z Warszawy, mama trójki dzieci: 10-letniego syna i 5-letnich bliźniaków. Powiedziała, że stosuje metody, które razem wypracowałyśmy i problemy, które miała - zniknęły. Ale bliźniaki poszły do przedszkola i pojawiły się nowe kłopoty. A 10-latek ma kryzys dojrzewania, nie chce się uczyć...

- Nie da się wszystkiego ponaprawiać raz na zawsze?

- Rodzicom, którzy biorą udział w programie, dajemy wędkę - metody i sposoby radzenia sobie z problemem. Wiedzą, co powinni robić, i jakie to da efekty. Jeżeli stosują się do zaleceń, a wiem, że tak - kłopoty, które mieli, zanim przyjechaliśmy, znikają. Ale przecież dzieci rosną, zmieniają się. Mała Natalia z Marek, która gryzła i opluwała mamę, teraz nie gryzie, nie pluje. Za to wpadła na pomysł, żeby wymuszać wszystko płaczem.

- Rodzice w takiej sytuacji dzwonią: Supernianiu, co mamy teraz robić? Pomóż, błagamy!?

- Jesteśmy w kontakcie. To mnie cieszy. Wiedzą, że mogą na mnie liczyć.

- Długo się pani zastanawiała, czy zostać Pierwszą Nianią RP?

- Cha, cha, cha. Trochę mi to czasu zajęło. Nie mogę powiedzieć, żebym zawsze chciała być nianią. Ale zawsze pociągało mnie uczenie innych. Dotąd pracowałam ze studentami. Nie wiedziałam, czy sobie poradzę w nowej roli. Ale stanęłam do castingu. A czterech mężczyzn stanęło za mną murem: synowie, Robert, tata. Bardzo mnie wspierali. Ale gdy zostałam już wybrana, przestraszyłam się. Uświadomiłam sobie, że to bardzo zmieni moje życie.

- Zmieniło?

- Żyję na walizkach. Wyjazd na trzy tygodnie, powrót do Warszawy na tydzień. I znów wyjazd, i powrót...

- A jeszcze trzeba prowadzić blog, bo ludzie czekają na każde słowo Superniani. Dotąd 161 tysięcy wejść, brawo! Najwyraźniej wszystkim nam potrzeba szkoły dla rodziców i prostych lekcji: że dzieci potrzebują uczucia, że powinniśmy mówić o miłości, że tą miłością powinniśmy się wręcz nawzajem zanudzać.

- Mam wrażenie, że to, co teraz robię, daje ludziom siłę. Nie czują się już całkiem sami ze swoimi problemami... Od stycznia zaczynamy zdjęcia do kolejnych odcinków, w telewizji pojawią się pewnie jesienią. Ale wielu chciałby już. Ostatnio rozczulił mnie wpis na forum: "Gdzie jesteś Supernianiu? Nie chcę powtórek!" Niestety, nakręcenie nowej serii zajmie dużo czasu. Jeden odcinek, to prawie miesiąc pracy.

- W takim tempie, Supernianiu, nie naprawisz Polski nawet do końca wieku.

- Niech rodzice nie czekają aż Superniania do nich przyjedzie. Niech stosują moje metody. Niech szukają odpowiedzi na dręczące ich pytania. Bardzo bym chciała, żeby sami umieli na nie odpowiedzieć. Żeby otworzyli oczy, zaczęli nad sobą pracować. A rodzice, którzy nie potrafią znaleźć pomocy, po prostu niech się zgłoszą do programu.

- To życzenia z okazji świąt?

- Niech zostawią te nieszczęsne porządki, te wariackie zakupy. Niech usiądą ze swoimi dziećmi - mamusie, tatusiowie, babcie. Można na przykład wspólnie zrobić zabawki na choinkę. Żeby było jak kiedyś, gdy rozmawiało się i lepiło łańcuchy, pawie oczka. Prezenty też można wykonać własnoręcznie, dzieci niech namalują coś dla babci. To się pamięta. I to się liczy. Nie to, że matka przed świętami całe dnie sprząta, biega po sklepach, później jeszcze trzy dni stoi przy garnkach aż jej słabo. I wściekłość ją ogarnia. I krzyczy, szybko, szybko, bo jeszcze to trzeba zrobić, czy tamto. Bo zaraz trzeba usiąść do stołu, i zaraz wpadnie jakiś Mikołaj. To nie o to chodzi.

- A o co?

- O zapach, atmosferę podniosłości. Jeżeli okna nie będą umyte, to nic. Jeżeli coś będzie niedogotowane, trudno. Za to musi być w domu radość. Musi być ładnie przystrojona choinka i muszą być prezenty.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska