Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jak się bawić, to się bawić

MAŁGORZATA ŚWIĘCHOWICZ
Trip: niedaleko akademików, tuż nad Brdą
Trip: niedaleko akademików, tuż nad Brdą
Klub Trip w Bydgoszczy - popularny wśród studentów Uniwersytetu Kazimierza Wielkiego. Niedaleko akademików przy Floriana 22, tuż nad Brdą. Ciemne ściany, dwa poziomy, dwa bary. Na górze można pograć w piłkarzyki albo porzucać lotkami - Rafał Wasilewski, który razem z mamą prowadzi klub, jest świetny w lotkach (jego zespół wygrał trzy razy z rzędu mistrzostwa Polski w darta, zdobyli też wicemistrzostwo Europy).

Samorząd studencki lubi organizować swoje imprezy u Wasilewskiego, daje mu zarobić w juwenalia. Zawsze reklamuje jego Trip, obok innego lubianego - Olimpic Bowling Center. Z internetowej strony uczelni gładko można przejść na stronę klubu. A tam same dobre informacje: w poniedziałki w Trip - Happy hour, między 20.00 a 21.00 piwo za połowę ceny, we wtorki "Śpiewać każdy może", w środy, czwartki, piątki i soboty - imprezy. Także wydziałowe, okolicznościowe. Link ze strony uczelni, to dobre rozwiązanie dla Trip. Gdyby ktoś chciał szukać informacji przez internetową wyszukiwarkę google, mógłby nie trafić na ładną reklamę i mógłby się uprzedzić, bo wyskakuje informacja, że o tym klubie mówi się "trumienka". I że w ubiegłym roku pod klubem zginął 22-letni Jan G.
W wyszukiwarce nie ma, oczywiście, nic o tym, że oskarżeni, to studenci bydgoskiej uczelni - właśnie tej, która tak poleca zabawy w klubie Trip. Kierunek studiów oskarżonych: edukacja dla bezpieczeństwa, dawniej przysposobienie obronne.
- W tym klubie studenci dobrze się bawią - zapewnia Sebastian Kociński, przewodniczący samorządu studenckiego UKW (studiuje resocjalizację i edukację obronną, ale zapewnia, że oskarżonych nie zna).
O klubie Trip mówi jeszcze: - Nie ma eksklusiwu, ale jest atmosfera. Biesiada, węże, kankan. No i jest bezpiecznie.
W Komisariacie Śródmieście można sprawdzić, że z tym bezpieczeństwem jest jak w każdym klubie w centrum. - Najwięcej zgłoszeń w weekendy, nad ranem, kiedy młodzież wychodzi z dyskotek. Najczęściej kradzieże, bójki - mówi zastępca komendanta, Sławomir Szymański. Prowadzi szczegółową statystykę "klubową". Trip mieści się w statystycznej średniej: 19 listopada uszkodzenie ciała (dwóch młodych pokłóciło się o dziewczynę, jeden drugiego potraktował pokalem). Później kradzież telefonu komórkowego. W grudniu znów kradzież, znów komórka...
- To utrapienie - mówi o kradzieżach komisarz Szymański. - Ludzie w klubach bawią się, nie pilnują.

Wrzucili do rzeki

Jan G. (nie był studentem), lubił z kolegami zajrzeć do Trip. Miał ciemną skórę, łyknął za dużo piw, i chyba extazy. Studenci też sobie piwa nie żałują. Później każdy będzie miał kłopot z odtworzeniem tego, co działo się w klubie. I co działo się przed klubem. Kto kogo uderzył, pchnął? Kto gonił, a kto uciekał? I krzyczał: "Sieg heil"? I wołał do Jana G. "Pływaj czarna dziwko". Albo: "Czarnuchu, siedź w wodzie tak długo, aż będziesz biały". Nikt sobie nie może przypomnieć, żeby to on zaczął. Nikt nie chce się przyznać do niezdrowych, rasistowskich uprzedzeń.
24 kwietnia 2004 roku, między pierwszą a drugą w nocy policja dostaje sygnał: Pobili kolesia i wrzucili do rzeki... Za chwilę znów telefon. Ale policjanci nie zdążą zauważyć pod klubem nic niepokojącego. Bywalcy Trip będą się bawić, jakby nigdy nic. Zwłoki Jana G. wypłyną dopiero 3 maja.
Wasilewski, który prowadzi klub, nie może pomóc w wyjaśnieniu tej śmierci. Nic nie widział, nie było go, wyjechał akurat na zawody darta. Pracownicy klubu (najczęściej studenci) też nie mają nic do powiedzenia.
Świadkowie generalnie się nie garną.Trzeba wielokrotnych przesłuchań, konfrontacji. W październiku prokurator stawia zarzuty dwóm studentom popijającym wtedy w klubie. Jakub G. i Piotr W. trafiają do aresztu, a w grudniu do sądu trafia akt oskarżenia. W styczniu samorząd studencki składa poręczenie społeczne. Przewodniczący Sebastian Kociński zapewnia sąd: "koledzy nasi są studentami dobrze wypełniającymi powinności zawarte w Regulaminie Studiów naszej uczelni". Pod poręczeniem podpisuje się też prezydium samorządu, apeluje o wypuszczenie kolegów. "Ich miejsce jest na Uczelni, a nie za murami Aresztu Śledczego". I jeszcze, że pobyt w areszcie ma destrukcyjny wpływ na psychikę, powoduje "pogłębienie zaległości w procesie edukacji". Może też skutkować "nie odwracalną traumą". A oni przecież są przygotowywani do roli pedagogów szkolnych - dowodzi samorządowe prezydium. "Powinni pomagać w rozwiązywaniu problemów dotyczących posuwającej się bardzo szybko patologizacji społecznej, a nie być jej ofiarami".
Sąd zamienia areszt na dozór policyjny.

Klub bliżej studenta

W tym czasie wszyscy na uczelni już wiedzą, że właściciel klubu Trip chciałby być bliżej studentów, zapewnić im więcej rozrywek - ma ochotę zająć dawną "kujownię" w akademiku przy Łużyckiej. Ogląda miejsce, ale stwierdza, że na klub z prawdziwego zdarzenia, to się nie nadaje.
Ktoś rzuca pomysł (teraz trudno znaleźć autora), że skoro nie Łużycka, to może Beanus przy Chodkiewicza - dawniej prężny, studencki klub zwany przez wszystkich czule "Benek".
Uczelnia rozpisuje przetarg na projekt i wykonanie. Rozpoczyna się wielki remont.
"Benek" mieści się w podziemiach głównego budynku uczelni - kiedyś kwitło tu studenckie życie, ale od lat nie serwowano studentom nic ponad kawę, herbatę, bułkę, coca-colę. Bufet w starym "Benku" prowadzi właściciel firmy "Boma". Ale przed remontem uczelnia wypowiada mu umowę.

Mniej ale lepiej?

Przetarg na przygotowanie projektu i na wykonanie prac budowlanych w Beanusie wygrywa firma "Triss", specjalizująca się w wyposażaniu sklepów. Samorząd studencki spotyka się z projektantem, może się wypowiedzieć, jakie chce mieć ściany. - Zółtopopielaty kolor jest dobry, tworzy fajny klimat - zachwala przewodniczący Kociński.
W maju klub jest jak nowy - ma żółte ściany, zgrabne krzesełka, łazienki dostosowane do potrzeb niepełnosprawnych (choć do klubu i tak niepełnosprawny raczej nie będzie próbował się dostać, bo schody są strome, a na windę nie ma miejsca - cały klub, to raptem 50 metrów kwadratowych). Koszt odnowienia 50-metrowego "Beanusa" i przylegających ubikacji, to 179 tys. 900 złotych netto.
Właściciel firmy "Boma" (ten, który prowadził bufet w starym Beanusie) jest bardzo zainteresowany rozwinięciem interesu w takim ładnym miejscu. Obiecuje, że poszerzy ofertę, otworzy naleśnikarnię.
Jednak nie dostaje miejsca w odnowionym klubie.
To miejsce przypada Wasilewskiemu. Właściciel klubu Trip ma poparcie samorządu studenckiego. Nie musi obiecywać żadnej naleśnikarni ani tym bardziej przebijać konkurenta wysokością czynszu. W lipcu tego roku uczelnia podpisuje umowę z Wasilewskim - warunki daje mu trzy razy korzystniejsze, niż wcześniej miała firma "Boma" (za prowadzenie bufetu w zrujnowanym Beanusie musiała płacić miesięcznie blisko 2,5 tysiąca złotych tymczasem właściciel klubu Trip za czynsz w Beanusie, odnowionym przez uczelnię, płaci 768 złotych i 60 groszy).
Wasilewski obiecuje organizować studenckie przeglądy filmowe, udostępniać sale i sprzęt na próby muzyczne.

Będzie tu jeszcze

Sebastian Kociński, przewodniczący samorządu studenckiego mówi, że nie w tym rzecz, kto zapłaci uczelni wyższy czynsz, ale w tym, kto ma lepszy kontakt ze studentami.
- Właściciel firmy "Boma" za mało się z nami kontaktował, nie rozumiał potrzeb - tłumaczy.
Wasilewski, młody, miły, otwarty. Ma kontakt wyjątkowo dobry, choć raczej nie ze wszystkimi studentami.
W ostatnich tygodniach, gdy na uniwersytecie coraz bliżej było do wyborów samorządowych, Wasilewski chętnie i za darmo udostępniał swój klub na imprezy organizowane przez samorząd Kocińskiego. Gdy przyszli rywale Kocińskiego z NZS, odmówił, musieli szukać sobie miejsca gdzie indziej.
Kociński wygrał, będzie szefował studentom przez następną kadencję. I będzie, jak zapowiada, dalej stawiał na współpracę z klubem Trip. Liczy, że klubowa atmosfera przeniesie się na uczelnię, do odnowionego Beanusa. (Wasilewski żałuje, że na uczelni nie można sprzedawać piwa, wtedy dałoby się studentów rozruszać i zatrzymać, a tak? Szybko wychodzą z klubu Beanus po to, żeby przejść do klubu Trip).
- Będzie tu jeszcze dobry klimat - mówi o Beanusie Kociński.
Na razie jednak trudno dostrzec coś więcej poza klimatem bufetu - kawa, herbata, bułki. Miał być kebab, ale się nie sprawdził.
A właściciel firmy "Boma"? Uczelnia pozwala mu prowadzić 16-metrowy bufet w Instytucie Neofilologii i Lingwistyki Stosowanej. Mało studentów, interes nie idzie. Sprzedał mieszkanie, mieszka z żoną i dzieckiem u teściów.
A sprawa Jana G., który bawił się w klubie Trip i zginął? Z sekcji wynika, że kiedy wpadł do wody, jeszcze żył. Biegli orzekli: uduszenie przez utonięcie. To nie jest szybka śmierć - może trwać od trzech do czterech minut.
Oskarżeni studenci, za których poręczył samorząd, odpowiadają z wolnej stopy. Kociński nie sprawdzał, co z nimi - studiują, nie studiują. - To nie są moi koledzy z roku - powtarza.
Wasilewski mówi, że Beanus, to na razie kiepski interes, ale może się rozkręci. Na szczęście w Trip wciąż są komplety. I zadowolony jest, że współpraca ze studentami tak dobrze się układa.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska