MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Po rankingu ich poznacie?

Małgorzata Święchowicz
Szkoły, które są najlepsze w rankingach, nie przyciągają tłumów. Po co więc szkołom rankingi?

     W tym miesiącu uroczyście ogłoszono listę najlepszych szkół w Polsce. Redakcje "Perspektyw" i "Rzeczpospolitej" oceniły szkoły po sukcesach uczniów na olimpiadach przedmiotowych. Wygrało I LO im. Mikołaja Kopernika w Łodzi - uczniowie dostali się do centralnych finałów 13 olimpiad, w dziewięciu wygrali!
     Do dyrektora najlepszego liceum w Polsce zaraz zadzwonili z Kancelarii Prezydenta. I zaraz znalazły się pieniądze na remont sypiącej się szkoły. To pierwsza korzyść z rankingu. Nie licząc rozgłosu, tych wszystkich artykułów w gazetach.
     - Rankingi, to fajna sprawa. Pozwalają zaistnieć szkołom. Szczególnie tym z małych miast - mówią zgodnie dyrektorzy liceów, które w tym roku triumfują.
     Co prawda w pierwszej dwudziestce najlepszych szkół znalazło się aż sześć liceów warszawskich i dwa krakowskie, ale też dwa z Bielska-Białej, jedno z Radomia, Krosna, Opola... Niektóre szkoły z "prowincji" okazały się lepsze od najlepszych szkół stolicy.
     W naszym regionie też niespodzianki, liceum w Nakle zdecydowanie wyprzedziło najpotężniejsze ogólniaki z Bydgoszczy.
     Nie zmuszamy do sukcesu
     
I LO w Łodzi od kilku lat jest na szczycie, a to na pierwszym miejscu w rankingu, a to na drugim. Czy szkoła, nie chcąc spaść, zaczęła już uczyć "pod ranking"?
     - Nie zmuszamy uczniów do startowania w olimpiadach - zapewnia Jan Kamiński dyrektor najlepszego liceum w Polsce. - Jeszcze nawet nikomu nie śniły się rankingi, a u nas już byli olimpijczycy. Dyrektor Kamiński policzył wszystkich finalistów i laureatów: od 1953 roku do dziś. Wyszło 700.
     - Nikt nikogo nie zmusza do pracy, do ścigania się - mówi. Uczniowie pracują, bo chcą.
     - U nas nikt nie wstydzi się przyznać, że nauka sprawia mu przyjemność, że chce odnieść sukces - twierdzi Jolanta Krawczyk, dyrektor IV LO w Toruniu. Jej szkoła zajęła pierwsze miejsce w naszym regionie. Pod względem liczby olimpijczyków nie ma tu sobie równej. - Uczniowie startują w olimpiadach, nie po to, by pokazać się przed innymi. Tylko, żeby się sprawdzić, nauczyć czegoś więcej.
     Olimpiady mają tu wzięcie. - Do niektórych zgłasza się po 30 chętnych - mówi dyr. Krawczyk. Gdy już wiadomo, że któryś z uczniów odniósł sukces, dyrektor idzie to obwieścić klasie. - Są brawa, radość, duma - mówi.
     Profesor daleki od olimpiad
     
- Oceniać szkołę po liczbie olimpijczyków? To demagogia! - prof. Aleksander Nalaskowski z Instytutu Pedagogiki UMK w Toruniu nie ceni sobie rankingów. - Nic nie sprawdzają, nie mówią o szkołach. To, że ich uczniowie startują w olimpiadach, niewiele znaczy - twierdzi.
     Dla prof. Nalaskowskiego ważniejsze by było pytanie, czy ci uczniowie poradzą sobie w życiu. Z badań wynika, że olimpijczycy po szkole często nie odnoszą już więcej oszałamiających sukcesów. - Kariery robią całkiem inni ludzie - mówi prof. Nalaskowski. Jemu samemu, gdy był w szkole średniej, bardzo daleko było do olimpiad. - A później zostałem jednym z najmłodszych profesorów w kraju. Został też założycielem jednej z pierwszych szkół niepublicznych w Polsce. Jego społeczne liceum "Poltech" zajmowało czołowe miejsca na liście polskich szkół. Teraz nie chce startować w rankingach. - Koniec tej zabawy - powiedział sobie profesor Nalaskowski. - Rankingi wprowadzają w błąd. Jedne oceniają szkoły po liczbie olimpijczyków, inne po wynikach matur, jeszcze inne po liczbie komputerów, jakie są w salach lekcyjnych. Do tego dodają poziom wykształcenia nauczycieli, liczbę publikacji naukowych, które wydali...
     W szkole u prof. Nalaskowskiego pracuje wielu nauczycieli akademickich, więc mają dorobek. On sam ma na koncie kilkanaście wydanych książek, około 300 artykułów. - Jeśli to brać pod uwagę, moja szkoła zawsze świetnie wypadnie w rankingu. Tylko co to mówi o szkole? Jak po liczbie naukowych publikacji można rozpoznać, co dzieje się z uczniami? Jak oni się tu czują, jak rozwijają?
     Karty zostały rzucone
     
- Nie ma idealnej metody przeliczenia, która szkoła jest lepsza, a która gorsza - twierdzi Grzegorz Hinz, pełniący obowiązki kujawsko-pomorskiego kuratora oświaty. Kuratorium od dwóch lat pracuje nad sposobem oceniania pracy szkół. - I wciąż nie ma jeszcze idealnych narzędzi pomiaru - mówi. Wciąż jeszcze są wahania, co z czym porównywać, by nie zafałszować wyników.
     - Są przecież szkoły, do których przychodzą uczniowie skromni, z małych środowisk. Dopiero po kilku latach widać, jak się rozwinęli - mówi wizytator Janusz Hibner. - Trzeba umieć dostrzec, jak daleką drogę musi przejść nauczyciel z uczniem. Tego nie da się prosto zmierzyć. I ci, którzy tworzą rankingi szkół, wcale o to nie pytają.
     Prof. Nalaskowski: - Rankingi są niejasne.
     Hibner: - Nie mogą być podstawą oceny pracy szkoły.
     Hinz: - To element zabawowy.
     Po prostu koniec świata
     
Szkoły raczej nie traktują rankingów zabawowo. I uczniowie nie, i rodzice, i prasa...
     - Gdy w ubiegłym roku spadliśmy z pierwszego miejsca na drugie, odtrąbiono to w gazetach w tonie żałobnym. Po prostu koniec świata - wspomina dyrektor I LO w Łodzi.
     Kto wie, czy rankingi nawet szkołom trochę nie szkodzą. Do liceów z rankingowej czołówki nigdy nie ma tłumu chętnych.
     - Nie zdarzyło się, byśmy przy naborze mieli 10 kandydatów na 1 miejsce - mówi dyrektor toruńskiej "czwórki". - Niektórzy uczniowie z góry zakładają, że u nas pewnie sobie nie poradzą, więc nawet nie próbują się dostać. Niepotrzebnie się boją.
     W bydgoskim VI LO też najwyżej dwóch kandydatów na miejsce. To samo w łódzkiej "jedynce"... Na odwagę zbierają się tylko najlepsi z najlepszych.
     Nauczyciele z innych szkół mogą później mówić z zazdrością: No, z takimi uczniami, to nawet nie trzeba specjalnie pracować. I tak odniosą sukces.
     - Nie pracować? To niemożliwe - oburza się Jan Kamiński, dyr. I LO w Łodzi. - Nie będzie sukcesu, jeśli nauczyciel nie nawiąże dobrego kontaktu z uczniem, nie będzie z nim pracował, nie zaproponuje zajęć pozalekcyjnych. U nas nauczyciele pracują do 21.00.
     Pobudzają
     
Janusz Hibner: - Każdy ranking ma tę zaletę, że w jakiś sposób pobudza do rywalizacji, motywuje. Jednak rankingi szkół powinny być tworzone ze szczególną rozwagą, wprowadzić więcej kryterów, nie tylko pracę z uczniem zdolnym.
     Tymczasem twórcy rankingów oceniają szkoły nawet do nich nie zaglądając. Mają swoje wzory, liczą, porównują. Głównie tych najlepszych, którzy odnoszą sukcesy na olimpiadach, świetnie zdają maturę, dostają się na renomowane uczelnie. Najlepsi są ozdobą każdej szkoły, ich dumą. A słabi?
     - Słabych najlepiej się pozbyć - mówi dyrektor jednej z bydgoskich szkół, która nigdy nie pojawiła się w czołówce rankingu, a do której pukają "odrzuceni". Oni tu przyjmują do siebie te połamane dzieciaki i czasami czują się, jak pogotowie ratunkowe.
     W XIII LO w Bydgoszczy podobnie. "Trzynastki" nie znajdziesz na szczycie szkolnych rankingów. Za to kiedy po świątecznych feriach dyrektor zaprosił rodziców i uczniów na Noworoczne Spotkanie Integracyjne, rodzice nie mogli się nachwalić: - Moje dziecko trafiło tu ze szkoły, w której słabszy uczeń nie miał szans, nie mógł liczyć na pomoc. A tu może... W tamtej szkole dyrektor nie miał nawet cywilnej odwagi, by powiedzieć: idź sobie od nas. Tylko sekretarka kazała zabrać papiery. Byliśmy załamani, co będzie z naszym dzieckiem... Polecam "trzynastkę" każdemu, kto ma kłopoty. To superszkoła...
     - Rozumiem, że liczba olimpijczyków, to ważne kryterium oceny pracy z uczniem zdolnym. Ale przecież równie ważne jest, by nie pogubić uczniów po drodze, nie zostawić ich, dlatego że są może trochę mniej zdolni - twierdzi Janusz Hibner z bydgoskiego kuratorium. - W rankingach szkół mówi się o olimpijczykach, ale nie mówi się o tym, ile procent uczniów ma kłopoty, ilu się narkotyzuje, ilu pije alkohol... To się przemilcza, pokazuje się tylko tę czołówkę.To wywołuje frustrację. Niektóre szkoły mają poczucie niedocenienia.
     - Kiedyś zadałem sobie pytanie, co lepsze: mieć 20 olimpijczyków czy 20 uczniów straconych - mówi dyrektor XIII LO, Józef Kaszewski. - Ja straconych nie mam.
     Nie pogubić dobrych
     
Kto przychodzi do IV LO w Toruniu wie, że musi sprostać niełatwym wymaganiom. Za to każdego roku 100 procent zdaje maturę. Uczniowie nie opuszczają lekcji (frekwencja w tym semetrze 93 proc.), średnia ocen w całej szkole - 4,32.
     - Mamy rotację uczniów - przyznają w szkole. - Ale zwykle jest to ruch w jedną stronę. Więcej osób chce do nas przyjść, niż od nas odejść.
     Teraz na biurku dyrektor Krawczyk leżą dwa podania. O przyjęcie prosi uczeń z Iławy i uczeń z Brodnicy. - Stwierdzili, że w swoich szkołach niczego więcej już nie osiągną.
     Co roku mają tu do czynienia z takimi przypadkami: gdzieś jakaś szkoła nie umie pracować z uczniem zdolnym, nie zajmuje się nim, nie daje mu szansy rozwoju. Trzeba ucznia ratować.
     - Zgoda - mówi wtedydyrektor Krawczyk. - Nie można gubić słabych. Ale dobrych przecież też nie można.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska