MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Nie marzyli jako dzieci o karierze akrobatów. Praca w cyrku? To chyba jakiś żart!

Adam Willma [email protected]
Roksana chyba nie zdaje sobie jeszcze sprawy, że rodzice byli cyrkowcami. Ania nie chciała, żeby córka żyła w wozie.
Roksana chyba nie zdaje sobie jeszcze sprawy, że rodzice byli cyrkowcami. Ania nie chciała, żeby córka żyła w wozie. album rodzinny
Przez 12 lat toruńskie małżeństwo Kwaśnioków występowało w najlepszych cyrkach na świecie.

Piotr: - Marzenie o cyrku? Nie. Marzyłem o grze na instrumencie, ale fagot w szkole muzycznej w Gliwicach zmęczył mnie po dwóch latach. Później marzyłem o studiach na ASP. Wystartowałem na wydział rysunku. Nie wyszło. Więc w perspektywie było wojsko.
Ania: - Tata nakłonił mnie do studiów ekonomicznych. Zupełnie się w tym nie potrafiłam odnaleźć. Wygrała artystyczna natura. Chyba odziedziczyłam ją po mamie, która bardzo chciała występować w "Mazowszu". Wtedy przeczytałam ogłoszenie w tygodniku "Razem".

Darmowy bilet

Piotr: - Poszedłem na budowę, żeby zarobić na wakacje. Któregoś dnia pomogliśmy podłączyć wodę ekipie cyrkowej. Dostaliśmy w podziękowaniu darmowe bilety do cyrku. W przerwie ogłoszono nabór do szkoły cyrkowej w Julinku. Byłem wysportowany, sporo w tym czasie ćwiczyłem.
Ania: - Chętnych było mnóstwo. Większość miała już doświadczenie sportowe. A ja zajmowałam się wcześniej jedynie tańcem. W cyrku byłam może ze trzy razy w życiu. Byłam ruchliwa, ale z akrobatyką nie miałam do czynienia. A jednak mnie przyjęli.
Piotr: - Rozpoczęliśmy naukę w 1991 roku. Nie wiedzieliśmy jeszcze, że będziemy jednym z ostatnich roczników szkoły w Julinku. Tłum był ogromny. Dopiero na zajęciach poznałem Anię. Najładniejsza dziewczyna na roku. Okazało się, że jechaliśmy na egzaminy tym samym pociągiem
Ania: - Piotr? Przystojny. Ale raczej nieśmiały. To do mnie należała inicjatywa (śmiech).
Na pierwszym roku musieliśmy uczyć się wszystkiego po kolei: balet, gra aktorska, woltyżerka. Plan był taki, że popracujemy sobie w cyrku 2-3 lata.

Pół wozu prywatności

Piotr: - Julinek to było niesamowite miejsce. Na zimę zjeżdżało tam 10 cyrków. Z początku mieszkaliśmy w internacie, a później załatwiliśmy sobie miejsce w wozie cyrkowym. Mnóstwo miejsca! Całe pół wozu cyrkowego. Zważywszy, że niektórym przysługiwało jeszcze mniej, to było naprawdę sporo miejsca. Uszykowałem nasze mieszkanko bardzo wygodnie. Dopiero dziś, po latach mogę zrozumieć miny rodziców Ani, gdy po raz pierwszy zobaczyli tę naszą klitkę.
Ania: - Jedynym problemem było mycie. Bo na ciepło nie mogliśmy narzekać. Porządnie zmarzliśmy dopiero kilka lat później, w Brazylii, bo tam nie ma zwyczaju ogrzewania wozów, a temperatura nocą spadała nawet do zera.
Piotr: - Na drugim roku wymyśliliśmy sobie numer z kołem. Na początku we trójkę, z kolegą.
Ania: - Akrobacje na wysokości pięciu metrów ze świadomością, że wszystko zależy od kogoś, kto utrzymuje mnie na własnej głowie, wymagają całkowitej pewności. Tylko z Piotrem ją miałam, taką absolutną pewność.
Piotr: - Ja trzymałem na głowie wielką obręcz, Ania wykonywała na niej akrobacje. Nikt czegoś takiego wówczas w Polsce nie robił. Zaraz po szkole dostaliśmy angaż do cyrku "Kometa".
Ania: - To był czas przełomu. Do tamtej pory wszystkie cyrki były państwowymi przedsiębiorstwami. Gdy rozpoczęliśmy karierę, zaczęła się prywatyzacja. Za najlepszą z tych firm uchodził Cyrk Zalewskich i tam zaangażowano nas na kolejny sezon. Potem była Praga, Szwecja, Francja, Szwajcaria...

Ostrożnie - nosorożec!

Piotr: - Często artyści występują w dwóch różnych rolach. Nasz numer był na tyle trudny, że mogliśmy sobie pozwolić na występowanie tylko w nim. Bardzo pomogli nam w tym nasi nauczyciele z Rosji. Jeden z rosyjskich artystów jeszcze jako 60-latek występował na trapezie.
Ania: - Po Zalewskim wyjechaliśmy do Szwecji, gdzie pracuje się bardzo komfortowo, choć publiczność jest tam znacznie chłodniejsza w reakcjach. Zupełnie inaczej niż w Ameryce Południowej.
Piotr: - Doświadczenie występów w latynoskich cyrkach jest jedyne w swoim rodzaju.
Publiczność szaleje na widowni, bardzo żywo okazuje emocje. Grande Circo Norte Americano to był jeden z najlepszych cyrków w Brazylii, choć okryty ponurą sławą. W latach 50. pożar strawił namiot. Zginęło wówczas 500 widzów i 60 artystów.
Ania: - Poziom był znakomity, ale na nas wrażenie robiła przede wszystkim skala. Namioty cyrkowe w Brazylii są zwykle dwukrotnie większe od tych w Polsce. Polski cyrk można zapakować w trzy tiry, do przewozu Grande Circo potrzeba było 40 tirów. Podczas gdy polski cyrk przyjeżdża do miasta na 1-2 dni, w Brazylii rozbijaliśmy się w jednym miejscu na dwa miesiące. To daje duży komfort. Zupełnie inaczej niż podczas występów we Francji, gdzie byliśmy ciągle w podróży, dając sto spektakli w roku. Nie było nawet czasu uzupełnić lodówki.
Piotr: - W Brazylii w cyrku występuje mnóstwo zwierząt, których nie zobaczy się w Europie. Żyliśmy razem z żyrafami i hipopotanami. Na żywo oglądaliśmy poród zebry. Sam kiedyś tego doświadczyłem. Najbardziej niebezpieczny moment w mojej karierze związany był nie z naszym występem, a właśnie ze zwierzętami. Któregoś razu nie przewidziałem, że ze sceny zbiegać będzie nosorożec. Prawie mnie stratował, w ostatniej chwili przeskoczyłem barierkę. Stanąć na drodze rozpędzonego nosorożca to prawie tak jak dostać się pod koła pociągu.

Wielka ciemność

Ania: - Bardzo wiele szczęścia mieliśmy podczas festiwalu cyrkowego w Chinach. W pewnym momencie, podczas występu zgasło światło. Akurat byłam wówczas na dole. Gdyby to się zdarzyło kilka sekund później, chwila ciemności mogła oznaczać koniec naszej kariery.
Chiny w ogóle były dla nas pechowe - Piotr zatruł się chińską zupką, a ja bardzo poważnie skręciłam nogę. Na szczęście stopy podczas występu nie były mi za bardzo potrzebne i w efekcie zdobyliśmy brązowy medal.
Piotr: - W Brazylii szybko przyzwyczailiśmy się do południowej mentalności. Jednej rzeczy tylko nie przewidzieliśmy. Podczas Mundialu, gdy w finale grała Brazylia z Francją, wywiesiliśmy francuską flagę, bo przyszło nam do głowy, że powinniśmy kibicować zespołowi z Europy. Gdy Brazylia przegrała, dopiero zrozumieliśmy, co oznacza futbol dla Brazylijczyków. Omal nie rozwiązano z nami kontraktu!
Ania: - Najbardziej lubiliśmy pracować w variete. To jest bardzo spokojna praca jak na cyrkowca. Masz do dyspozycji apartament i każdego dnia chodzisz po prostu do pracy.

Do życia

Piotr: - Pożegnanie z cyrkiem? Po prostu przyszło zmęczenie. Psychiczne. Z dwóch lat zrobiło się dwanaście. Świadomość, że codziennie dźwigasz na sobie (dosłownie!) odpowiedzialność za życie ukochanej osoby jest na dłuższą metę przytłaczająca.
Ania: - Chciałam mieć dziecko, ale nie wyobrażałam sobie wychowania przy cyrku. Zbyt dużo takich smutnych obrazków widziałam. Oczywiście, to miało swoje zalety, bo spotkałam "dzieci cyrków", które doskonale mówiły w kilku językach, ale to nie było dla mnie.
Piotr: - Mieliśmy możliwość załapania kilku naprawdę lukratywnych kontraktów. Ale dziś nie żałuję. Chyba wycofaliśmy się w odpowiednim momencie. Widzę, że znajomi, który zrobili to później, mieli większe trudności, aby odnaleźć się w "normalnym" świecie. Powrót z cyrku to jakby ktoś spadł z nieba, to lata wyjęte z życiorysu. Trzeba nadrabiać to, co nasi rówieśnicy dawno już mają za sobą.
Ania: - Piotr ukończył warszawską filmówkę, ja mam swój gabinet kosmetyczny, prowadzę też zajęcia fitnes.
Piotr: - Okazało się, że mój profesor od fotografii jest wielbicielem cyrku i niespełnionym cyrkowcem.
Ania: - Ja na początku omijałam ten temat. Trochę się bałam, że klienci będą dziwnie na mnie patrzeli.

Arena trwa

Piotr: - Czy wziąłbym sobie dziś Anię na głowę? Na pewno nie powtórzylibyśmy dziś naszego występu cyrkowego. To wymagałoby tygodni przygotowań. Ale czasem na plaży czy podczas spaceru w lesie próbujemy akrobacji.
Ania: - Naszej córce, Roksanie, jakoś szczególnie nie opowiadaliśmy o tych latach w cyrku. Chyba dopiero teraz uświadamia sobie, że nie wszyscy rodzice mają za sobą taką przeszłość (śmiech).
Piotr: - Czy tęsknimy? Chyba nie. Ale sentyment zawsze zostaje. W każdym razie nie zdarza nam się raczej opuszczać spektakli, kiedy cyrk przyjeżdża do Torunia. Cały czas mamy kontakt z artystami. Wiele osób pozostało. Bo przecież klownem można być do śmierci. Może kiedyś wybierzemy się jeszcze na festiwal cyrkowy do Monte Carlo.
Ania: - Koniec cyrku w XXI wieku? Na pewno nie. Nie mam co do tego żadnych wątpliwości. Cyrk jest dziś na takim poziomie, jak nigdy w swojej historii. Cały czas ściąga tłumy i jest dobrym interesem. Cyrk się zmienia, dostosowuje do nowych czasów, ale na pewno nie kończy.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska