Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Na krzywdzie strażnika miejskiego daleko się nie zajedzie. Wszyscy za to płacimy [komentarz]

Karina Obara
Karina Obara
Lukasz Gdak
Straż Miejska w Toruniu ma poważne kłopoty. I musi się samooczyścić.

Niedawno rozmawiałam z psychologiem biznesu Jackiem Santorskim, który przekonywał mnie, że oświecony autorytaryzm szefa jest możliwy. W każdej niemal firmie to szef ostatecznie podejmuje decyzję, ale w nowych czasach, gdy pracownicy, podobnie jak każdy członek społeczeństwa domagają się uznania, sprawa oświeconego autorytaryzmu nabiera szczególnego znaczenia. To wysłuchanie pracownika, zanim wprowadzi się w życie to, co uważa się za słuszne. W Polsce to idea raczkująca. Nawet jeśli PiS, odwołując się do szacunku i uznania, wygrało wybory. W końcu to politycy tego ugrupowania zapewniali nas, że teraz Polska wstanie z kolan i każdy obywatel będzie miał prawo wyrazić swoją krzywdę, niezadowolenie, żal i ból. Wielu z nas wzięło te słowa za dobrą monetę, zwłaszcza ci, którzy w upokorzeniu, niedoli i poczuciu odrzucenia, utknęli. I oto życie mówi sprawdzam. Rząd PiS od dwóch lat pokazuje, jak realizuje obietnice wyborcze, dowodząc dbałości o tych, którzy bez wsparcia nie mogą wiele zdziałać. Wśród nich są strażnicy miejscy, o których piszemy na str. 17-18-19. Nie wiem, czy służby wojewody, które kontrolowały toruńską straż miejską, w ogóle rozmawiały ze strażnikami. Gdyby tak było, nie sądzę, by Straż Miejska w Toruniu otrzymała tak wysoką ocenę. Zdaje się, że w przypadku nagród wciąż rozmawia się głównie z szefami, zapewniającymi o tym, że system działa, jak w zegarku. To szef przedstawia tabelki i wykresy, w których budżet szybuje w górę z poręczeniem, że w przyszłym roku będzie jeszcze lepiej. A lepiej być może, bo strażnicy wystawią jeszcze więcej mandatów, jeszcze usilniej powalczą o udowodnienie, że są potrzebni. Tyle że oni sami mają tego dość. Toruńscy strażnicy tak dalece się zbuntowali, że postanowili obnażyć mechanizmy działania patroli. Nie chcą wlepiać mandatów za chwilowe złe parkowanie, przejście na pasach, gdy miga zielone światło i zaraz wskoczy czerwone. Chcą być ludzcy. Powołano ich do tego, by dbali o porządek publiczny, jednak nie poprzez surowe mandaty, bo mają też inne możliwości, aby żyć w symbiozie ze zwykłym obywatelem. Tymczasem - jak licznie przekonują - jeśli nie wyrabiają norm mandatowych - są surowo karani przez przełożonych. Z kolei szef wymusza na strażnikach mandatową nadgorliwość, bo sam boi się o to, że poleci jego głowa.

Komentarz nawiązuje do materiału: Kiedy cierpienie zabija miłość do służby publicznej. Kulisy pracy strażników miejskich. Przeczytaj go koniecznie TUTAJ

Gdy słuchałam historii toruńskich strażników, ludzi złamanych, znerwicowanych, upokorzonych, ale wciąż na tyle odważnych, by dążyć do naprawienia chorego systemu, myślałam o tym, co wielokrotnie powtarza marszałek Piotr Całbecki - nie każda spółka województwa jest do zarabiania pieniędzy. Nie każda instytucja publiczna musi przynosić zysk. Edukacja, opieka i służba - nie muszą. Przykład Straży Miejskiej pokazuje, że dążenie do zysku za wszelką cenę przez przełożonych organizacji pożytku publicznego, jest pułapką. Zamęcza ona i pracowników, i obywateli, którzy gardząc strażnikami, nie mają ochoty wczuć się w ich cierpienie. To błędne koło. I nie przyczynia się do tworzenia dojrzałego społeczeństwa obywatelskiego, opartego na zaufaniu. Dziwi mnie tylko, że nie rozumieją tego szefowie. Jakby naiwnie wierzyli, że ich postępowanie nigdy nie wyjdzie na jaw.

Zobacz także materiał wideo: Kacza rodzina w centrum Białegostoku. Eskortowała ich straż miejska

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska