Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Maciej Karczewski: czas na menedżerów. Będzie kandydował na prezydenta Torunia?

Rozmawiał Wojciech Giedrys
- Takich decyzji nie podejmuje się w ciągu trzech minut. Dojrzewała we mnie od dłuższego czasu - mówi Maciej Karczewski, toruński przedsiębiorca i prezes Fundacji Stare Miasto.
- Takich decyzji nie podejmuje się w ciągu trzech minut. Dojrzewała we mnie od dłuższego czasu - mówi Maciej Karczewski, toruński przedsiębiorca i prezes Fundacji Stare Miasto. Lech Kamiński
- Czas gospodarzy mija i powinni ich zmienić menedżerowie - mówi Maciej Karczewski, toruński przedsiębiorca i przyznaje, że poważnie rozważa walkę o prezydencki fotel w Toruniu w tym roku.

- Czy będzie pan kandydować na prezydenta Torunia?
- To pytanie słyszę od wielu lat i kontekście wielu różnych wyborów. Byłem o to pytany przy kilku ostatnich elekcjach, poczynając od eurowyborów, do parlamentu, sejmiku, rady miasta, a kończąc na radzie okręgu. Nie należę do żadnej partii politycznej i nie chciałbym być kojarzony z żadnym ugrupowaniem działającym w mieście. Nadchodzi chyba jednak czas, by to rozważyć. Atmosfera, protesty i nastroje społeczne, jakie panują w Toruniu, które są wyrażane w szeregu publikacjach, komentarzach, na konferencjach i spotkaniach, dają mi wiele do myślenia. Ludzie oczekują nowego rozdania. Odczuwalnej i wyraźnej zmiany. Trzeba się poważnie zastanowić, co należy zrobić, aby tę atmosferę znudzenia i fatalne nastroje społeczne zmienić. Czas gospodarzy zaczyna się kończyć. Albo zmienimy gospodarzy, albo przyjdą dzieci gospodarzy i zamiast zmiany stylu rządzenia, będziemy mieli tylko zmianę pokoleniową.

Czytaj także: Zaleski: Nie chcemy być miastem, w którym hula wiatr

- Proszę zatem powiedzieć: tak, będę kandydować lub nie, nie będę.
- Rozważam poważnie, aby wystartować w tych wyborach samorządowych, jeżeli znajdziemy odpowiednie zaplecze i grupę wartościowych kandydatów do Rady Miasta.

- Jakie środowiska są gotowe poprzeć pana w kampanii wyborczej?
- Przeróżne. Poczynając od środowiska biznesowego i akademickiego, poprzez przedsiębiorców Starówki, członków drobniejszych i większych ugrupowań i partii politycznych, byłych samorządowców, nauczycieli, a kończąc na przedstawicielach organizacji pozarządowych. Ci ludzie oraz wielka część mieszkańców, oczekują innego pomysłu na miasto. Czas, aby taki pomysł torunianom zaprezentować.

- Kiedy poznamy szczegóły? Osoby, które za panem stoją?
- W ciągu najbliższego miesiąca. Coraz więcej różnego rodzaju środowisk zaczyna już nie dywagować, ale aktywnie poszukiwać porozumienia i łączących je płaszczyzn. Chcielibyśmy mieć za sobą nauczycieli i dyrektorów szkół, menedżerów kultury, liderów projektów społecznych, właścicieli małych i większych firm. Marzy mi się taki społeczna, obywatelska płaszczyzna ponad podziałami.

- Co pana do tego skłoniło?
- Takich decyzji nie podejmuje się w ciągu trzech minut. Dojrzewała we mnie od dłuższego czasu. Wynika z wnikliwej obserwacji tego, co dzieje się w Toruniu. Podjąłem ją, wsłuchując się w to, co mówią ludzie, jak bardzo są zawiedzeni i widząc nastroje społeczne i fatalną ostatnio atmosferę. Władze Torunia potrafią być skrajnie autorytarne i uważają, że mają patent na wiedzę absolutną. Niestety bardzo rozmijają się oczekiwaniami społecznymi.

- Jaką alternatywę wobec obecnej sytuacji pan proponuje?
- Inne spojrzenie na nasze miasto. Radykalną zmianę znaczenia Rady Miasta, przywrócenie jej właściwej roli. Poza tym jedną z najważniejszych rzeczy jest zatrzymanie wzrostu zadłużenia, a następnie znalezienie skutecznego sposobu jego zmniejszenia.

- Czyli miasto za pana rządów przestanie inwestować?
- Nie mylmy inwestycji z remontami lub budowlami ponad stan.

- Czyli nie będzie remontować?
- U nas nazywa się inwestycją wszystko, co wychodzi z budżetu. Inwestycje powinny powodować rozwój ekonomiczny, wzrost zatrudnienia i napływ do miasta młodych ludzi. To są prawdziwe inwestycje. Co obchodzi studenta, który miałby pozostać w mieście, czy będzie wyremontowana taka, a nie inna ulica, kiedy on nie ma pracy? Dla niego ważne jest to, czy ją tu znajdzie, czy wyjedzie z Torunia za chlebem.

- W jaki sposób chce pan ograniczyć zadłużenie?
- Najpierw musimy zwiększyć dochody własne miasta, przede wszystkim dzięki nowym miejscom pracy. Jednocześnie należy zacząć redukować zadłużenie. W tej chwili obsługa długu kosztuje nas rocznie ok. 50 mln zł. To mniej więcej połowa kosztu budowy Motoareny. Oznacza to, że co roku oddajemy bankom sumę równą wartości połowy tego stadionu, czyli jednego ze sztandarowych projektów Michała Zaleskiego. Najpierw chciałbym doprowadzić do tego, aby zadłużenie nie rosło, potem należy je konsekwentnie zmniejszać. Wiele także zależy od sytuacji makroekonomicznej. Nie wiemy, co się wydarzy na Ukrainie, we Włoszech czy Hiszpanii i czy nagle stopy zwrotu nie wzrosną do poziomu 6-7 proc., a obsługa długu nie wzrośnie z 50 do 80 mln zł. I co wtedy ?Przede wszystkim należy jednak ograniczać zbędne inwestycje. Nie nazywać remontów dróg inwestycjami. Bo inwestowanie polega na budowaniu czegoś nowego, a my prócz mostu jedynie remontujemy i poszerzamy stare drogi. Co jest ważniejszą inwestycją w rozwój miasta? Czy jest nią projekt, dzięki któremu pozyskamy 300-400 nowych ludzi, którzy będą chcieli się tu zamieszkać? Czy to, że efektownie i kolorowo podświetlimy most?

- Czyli gdy wygra pan wybory, trzeba będzie zacisnąć pasa?
- Najpierw zdecydowanie tak. Budżet składa się z tysięcy pozycji. Trzeba będzie ocenić, gdzie konieczne i możliwe będą oszczędności, a gdzie są one niedopuszczalne. Musimy zacząć realnie patrzeć na kasę miasta, bo to nie jest worek bez dna.

- Już mamy najtańszą administrację i coraz trudniej o oszczędności.
- Ale Toruniowi nie jest potrzebny najtańszy urząd, ale urząd najsprawniejszy! Tylko sprawny, nowoczesny urząd może być pomocą dla mieszkańców. A po to on przecież jest, ma służyć ludziom. Nie potrzebujemy inwestycji, których nasze miasto nie jest w stanie utrzymać. Sala koncertowa na Jordankach jest dla mnie przykładem takiej zbędnej rozrzutności. Przez kilka kolejnych lat nie można budować tego typu obiektów, bo nas na nie i na ich utrzymanie zwyczajnie nie stać. Jeśli będzie kolejna kadencja Michała Zaleskiego, to powstaną kolejne takie monumenty i kolejne koszty. To jest podobnie jak z autem. Jedno to kupić, a drugie utrzymać. Na pewne rzeczy nie mamy po prostu pieniędzy. Tymczasem ciągle nam się wmawia, że kolejne budowle i remonty są konieczne. Że spowodują, że będzie się nam lepiej żyło. To nie zawsze prawda.

- A jakie powinny być kluczowe inwestycje miasta na lata 2014-2020?
- Na pewno trzeba dokończyć co najmniej jedną trasę na linii wschód-zachód. Bo w tej chwili dojeżdża się do ul. Grudziądzkiej i nie można się przebić w kierunku zachodniej części miasta. Być może w oparciu o ul. Polną. Trzeba też postawić na rozwój sieci tramwajowej - w kierunku Wrzosów, JAR-u lub Bielaw. W komunikacji na lewy brzeg Wisły można wykorzystać infrastrukturę kolejową. Warto się też zastanowić, czy wtedy to dworzec Toruń Wschodni, z racji jego centralnej lokalizacji, nie powinien stać się najważniejszą stacją kolejową w mieście.

- Jak miasto może przyczynić się do tworzenia miejsc pracy?
- Fundacja Stare Miasto powstawała m.in. ze względu na złą sytuację i problemy Starówki. Oprócz pustych sklepów mamy tu gigantyczną ilość pustostanów mieszkaniowych. Jest tutaj mnóstwo pustych gminnych mieszkań. Moglibyśmy zaproponować, że każdy, kto będzie mieć podpisaną umowę o pracę czy kontrakt na pięć lat z toruńską firmą, mógłby gminne mieszkanie zamieszkiwać bezpłatnie. Skoro i tak stoją puste, niech sobie je sam wyremontuje, płaci za prąd i gaz. Ale niech mieszka w Toruniu, niech tu zakłada rodzinę, posyła dziecko do przedszkola i osiedli się na wiele lat. Grupa, która teraz rządzi Toruniem, to również ludzie, którzy przyszli tu na studia, znaleźli pracę i tu zostali. A ja coraz częściej obserwuję wśród młodych, że po studiach coś się kończy. Ludzie wyjeżdżają, bo nie mają perspektyw , mieszkań i pracy. Trzeba to zmienić!

- Ale czy to przełoży się na wzrost miejsc pracy?
- Żeby była praca, musi być zmiana podejścia władz do biznesu. Nie może być tak, że jedni przedsiębiorcy są preferowani, a drudzy nie.

- A którzy są preferowani przez prezydenta i jego współpracowników?
- Nie chcę się narazić na pozew. Mogę powiedzieć tyle, że są przyjaciele królika i ludzie, którym władze rozwój i funkcjonowanie firm nieco utrudniają. Chodzi o różne aspekty, od licencji na sprzedaż alkoholu, czy odstąpienie od kar umownych, aż po strategiczne kwestie np. gdzie zbudować drogę, jakiemu deweloperowi podwyższyć jakość otoczenia, jaką firmę promować, a jakiej za wszelką cenę nie dostrzegać.

- Ma pan pomysł, jak ściągnąć do Torunia inwestorów?
- Po pierwsze, nie możemy tracić tych, których już mamy. W Kowalewie Pomorskim i Brodnicy Toruńskie Zakłady Materiałów Opatrunkowych otworzyły swoje zakłady. Pewnie nie dlatego, że miały taki kaprys, ale dlatego, że nie znalazły w Toruniu sprzyjających warunków i atmosfery dla wielkich pracodawców. Kolejny przykład to Apator, który przeniósł się do Ostaszewa. Dzięki adresowi siedziby, wciąż jeszcze płaci podatki w Toruniu, ale tę decyzję zarząd może zmienić w każdej chwili. To jest tylko jego dobra wola, a to są wielkie kwoty wpływające lub nie, do miejskiej kasy

- Na jakie branże lub niszę powinniśmy stawiać?
- Żeby ściągnąć inwestorów i stworzyć miejsca pracy, trzeba pokazać, że potrafimy wykorzystać autostradę A1, płynący z niej potencjał. Tymczasem wiedząc od 20 lat, że ta trasa powstanie i w ostatnich latach, patrząc, jak powstaje, pozwalamy sobie na to, żeby zniknął węzeł Czerniewice! Zjazd Turzno praktycznie w ogóle nie jest skomunikowany z północnym Toruniem. Węzeł Lubicz jest zapychany przez samochody. Komunikacja to sprawa kluczowa dla inwestorów, jak ich namówić, skoro pierwszy zjazd z A1 za Wisłą jest w Ciechocinku ?

- W jaki sposób więc ich przyciągnąć do Torunia?
- Jeśli ktoś był w stanie utworzyć strefę ekonomiczną w Łysomicach, to dlaczego nie jesteśmy w stanie jej zrobić np. w okolicach zjazdu z nowego mostu i skutecznie połączyć go z A1? Może trzeba porozumieć się z wojskiem, pozyskać jego tereny? A tak mamy most, który kończy się w polu, biegnie wśród ogródków działkowych, a autostrada przebiega przecież o włos od niego!

- Miasto przecież chce utworzyć strefę ekonomiczną na JAR-ze?
- To niech ją w końcu utworzy. Na razie o niej tylko słyszałem.

- Zatem znów zapytam. Jak chce pan przyciągnąć inwestorów?
- W urzędzie miasta pracuje 800 kreatywnych urzędników, jest komórka do obsługi inwestora. Trzeba ją wzmocnić i dać kompetencje. To oni są od tego, by opracować strategię ich pozyskiwania. Najważniejsze jest określenie preferencji miasta i zapotrzebowania. Może się np. okazać, że Toruń chce wspierać najpierw dwie-trzy rozpoznawalne branże.

- Jakie zatem to mogą być branże?
- To mogą być np. nowoczesne i konkurencyjne technologie, innowacyjne projekty np. związane z szeroko rozumianą elektroniką. Albo też branże, które będą dawały długofalowy rozwój, np. motoryzacyjna. Warte pozyskania są także wąskie specjalizacje, wymagające wysokiej klasy specjalistów. Tu aż prosi się o wykorzystanie potencjału toruńskich i bydgoskich uczelni.

- W Ostaszewie mieliśmy mieć małą Japonię i nie za bardzo to wyszło.
- Bo ciągle myślimy, że obce jest lepsze. A ja z uporem podkreślam, że nasze wcale nie jest gorsze. Polacy to bardzo kreatywni ludzie. Ciągle szukamy inwestorów za granicą, którzy traktują nas tylko jako eldorado podatkowe, a zaniedbujemy rodzimych, polskich przedsiębiorców. Biznes potrzebuje ciszy i jasnych, sprawiedliwych zasad funkcjonowania dla wszystkich. Jeśli pozostawimy go sobie samemu, damy mu możliwości i przestrzeń, zaoferujemy uczciwe i długofalowe partnerstwo, to rozwinie skrzydła. Z gospodarką jest jak ze zdrowiem, primum non nocere, po pierwsze nie szkodzić.

- Ma pan szanse w starciu wyborczym z Michałem Zaleskim?
- Szanse na ponowny wybór Michała Zaleskiego na prezydenta są coraz mniejsze. Myślę, że wbrew pozorom, wręcz niewielkie. Ta kadencja pokazała, że Michał Zaleski oderwał się od lokalnej rzeczywistości. Jego pierwsza kadencja tchnęła nowy podmuch w toruński urząd. Wiele rzeczy szło w dobrą stronę. Prezydent przyszedł ze spółdzielni mieszkaniowej, którą po gospodarsku administrował i następnie ten sposób administrowania przekładał na substancję miejską. Jednak im dalej w las, tym bardziej jest uwikłany w różnego rodzaju koalicje, zależności, połączenia polityczne, różnego rodzaju interesy grup i zwyczajne układy. Coraz częściej słyszę: dajcie dobrego kandydata, pokażcie realną alternatywę. Ludzie już nie mówią, że Michał Zaleski jest dobrym prezydentem, są nim znudzeni, mówią, że chcieliby mieć alternatywny plan i sposób zarządzenia miastem.

- Czyli teraz nadchodzi czas nie gospodarzy, a menedżerów?
- Na pewno nadszedł czas, aby zmienić podejście do miasta. Ogromnie ważna jest mądra, doświadczona i nie uwikłana Rada Miasta. To ten organ musi kontrolować działania prezydenta, wyznaczać mu zadania i konsekwentnie egzekwować postępy prac. To tak jak rada nadzorcza w korporacji. To ona podejmuje decyzje i określa zadania, a zarząd ma je jedynie sprawnie wykonać. Tak działa biznes i tylko precyzyjny podział kompetencji zapewnia rozwój. U nas jest z tym słabiutko, rada pozwoliła sobie ograniczyć własną rolę. Dlatego czas gospodarzy mija i powinni ich zmienić menedżerowie.

- Jakie są największe sukcesy i porażki Michała Zaleskiego?
- Sukcesem jest trwanie przy władzy. Przekonanie całego świata, łącznie z Komisją Europejską i Europejskim Bankiem Inwestycyjnym, że most na Wschodniej jest lepszą lokalizacją niż na Waryńskiego i wybudowane go. To gigantyczny sukces socjotechniczny. Umiejętność zawierania koalicji ze wszystkimi ugrupowaniami, które pojawiają się na scenie politycznej. Michał Zaleski był w koalicji z Samoobroną, SLD, PO, PiS. Prezydent trafił akurat na tak dogodny okres, kiedy Polska ma do dyspozycji dotacje z Unii Europejskiej. Mając tak gigantyczne pieniądze z UE, trudno żeby miasto się nie rozwijało. To byłoby karygodne. Ale spójrzmy poza Toruń i zobaczymy, jak wyglądają np. drogi w pobliżu Bydgoszczy, Gniezna, jak zmienił się Poznań, Trójmiasto czy Wrocław. Pieniądze unijne zmieniają całą Polskę. Toruń to nie wyjątek, czy jedyne inwestujące miasto.

- W jaki sposób chce pan wyzwolić energię do zmian?
- Miejskim urzędnikom trzeba dać możliwość kreatywnego zmieniania rzeczywistości, a nie ślepego wykonywania poleceń. Teraz decyzje zapadają arbitralnie, w jednym miejscu. Chciałbym pozyskać do współpracy specjalistów. Nie mam recepty na wszystko. Chciałbym dyskutować z fachowcami. Sprawne zarządzanie miastem to przekazywanie obowiązków kompetentnym i doświadczonym ludziom, a nie jak obecnie się to dzieje - robienie wszystkiego samemu, ręczne sterowanie, autorytarne rządy. Jako przedsiębiorca zawsze konsultuję decyzje z ekspertami. U nas pyta się o zdanie Michała Zaleskiego, jakie ma rozwiązanie i on decyduje, czy je wprowadzi lub nie. To błąd logiczny. A ja chciałbym zapytać ludzi, którzy się na tym znają i mają doświadczenie. Bardzo chciałbym podpatrywać świat i czerpać najlepsze wzorce od innych. Podglądać tych, którym się udało odnieść sukces. Nie tylko w kraju.

- A na czym się pan zna? Nie ma pan doświadczenia w samorządzie.
- Potrafię nawiązywać szybkie i dobre kontakty ze współpracownikami i motywować ich do działania. Chciałbym wciągnąć do współpracy ludzi z urzędu miasta, są doświadczeni i nieustannie się kształcą, wykorzystać ich potencjał. Bardzo zależałoby mi na zaproszenie do współpracy torunian.

- W czym jest pan lepszy od Michała Zaleskiego?
- Nie mam zamiaru porównywać się z Michałem Zaleskim, który na każdym kroku podkreśla, że ma mandat 70 proc. wyborców. Nie lubię się chwalić, wolę działać. Najpierw chciałbym określić dla siebie rolę w ewentualnym samorządzie, potem udowodnić swoją przydatność.

- Jak mnie pan przekona, żebym zagłosował na pana?
- Mogę zagwarantować panu, że zrobię wszystko, aby pańskie dzieci i wnuki, które będą tu mieszkały przez najbliższe dekady, będą miały przyjazne miasto, ich własne miasto, które znane jest nie tylko z tego, że jest zadłużone. Nigdy też nie powiem, że Toruń to miasto złych ludzi. Poglądy są po to , aby je wyrażać i zgodnie z nimi postępować. To nie jest tak, że inne zdanie w jakiejś sprawie jest od razu atakiem, szkodzeniem miastu czy uosobieniem zła. Odmienność to największe dobrodziejstwo demokracji.

- Jakie ma być nasze miasto za 5, 10 lub 25 lat?
- Chciałbym, żeby Toruń był miastem uniwersyteckim, w którym młodzi ludzie z całej Polski będą chcieli mieszkać i do którego warto będzie przyjechać na studia, a po ich ukończeniu znaleźć pracę i się osiedlić. Młodzi ludzie głosują nogami, pakując się i wyjeżdżając. To największa strata dla Torunia ! Powinniśmy być miastem, do którego warto będzie przyjechać także na chwilę, na widowisko teatralne, koncert, festiwal, na weekend. Miasto, które będzie potrafiło zaspokoić różne płaszczyzny zainteresowań. A mieszkańcy powinni współdecydować o tym, co się w nim dzieje. W ciągu kilku najbliższych lat torunianie mogliby dzielić nie ułamek procenta wydatków, ale kilka lub kilkanaście procent w ramach budżetu partycypacyjnego. Toruń powinien być miastem, w którym pojawi się park technologiczno-przemysłowy z prawdziwego zdarzenia, trzy zjazdy z autostrady, trzy mosty drogowe, w którym na Starówkę dojedziemy rowerem z każdego osiedla.

Czytaj e-wydanie »
emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Strefa Biznesu: Uwaga na chińskie platformy zakupowe

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska