Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Lou Bega, autor przeboju Mambo No. 5: - Niczego nie żałuję

Monika Wieczorkowska
Lou Bega przed występem na Bydgoszcz Hit Festiwal
Lou Bega przed występem na Bydgoszcz Hit Festiwal Fot. Monika Wieczorkowska
Rozmowa z Lou Begą wokalistą, autorem przeboju "Mambo No. 5", uczestnikiem Bydgoszcz Hit Festiwal 2010 i gościem ostatniego "Tańca z gwiazdami".

Próby przed Bydgoszcz Hit Festiwal

Lou Bega

Właściwie David Lubega. Urodzony 13 kwietnia 1975 w Monachium. Mieszka w Niemczech.
W roku 1999 wydał płytę "A Little Bit Of Mambo", która zawierała wielki hit "Mambo No. 5". Nagrał również piosenkę "Baby Keep Smiling" wraz z Compay Segundo. Użyczył swojego wizerunku postaci, występującej w grze komputerowej Tropico.
W polskiej telewizji można go było obejrzeć m.in. w programie "Przebojowa noc", a w minioną niedzielę wystąpił jako gość specjalny "Tańca z gwiazdami", gdzie zaśpiewał przebój "Sweet Like Cola" ze swojej najnowszej płyty "Free Again" (2010).

- Przekłada się ta twoja multikulturowość na muzykę, którą tworzysz?
- Obydwa te pierwiastki, które na pierwszy rzut oka mogłyby wydawać się sprzeczne, otworzyły mnie na różne rodzaje muzyki, różne style. Pomagają mi więcej zrozumieć. To także sprawia, że wszędzie czuję się jak u siebie, zarówno muzycznie jak i fizycznie. To na pewno pomaga podchodzić do muzyki z całkowicie otwartym umysłem, bez uprzedzeń.

- Jesteś genetycznym kosmopolitą. Dzięki przodkom ze strony mamy czujesz się w muzyce latino jak u siebie?
- Niektórzy ludzie chcieliby zamknąć ten typ muzyki przed wszystkimi, którzy nie są Latynosami. Nie wszyscy, ale często spotykałem się z tym w Ameryce Południowej. W Meksyku, w jednym z tamtejszych show telewizyjnych, usłyszałem zarzut, że skoro jestem Europejczykiem, to nie mogę śpiewać latino. A nie wolno myśleć w takich kategoriach, bo muzyka jest jedną z niewielu rzeczy uniwersalnych: wszyscy ludzie na świecie mogą z niej czerpać i korzystać. Nieważne czy jesteś Polakiem, Japończykiem czy też pochodzisz z Afryki. Nie powinno się stawiać zasieków. Ja czuję się muzycznie wyzwolony.

- Stąd tytuł twojej nowej płyty - "Free Again" ("Znowu wolny"- przyp.red.)?
- rzez ostatnie pięć lat nie byłem w stanie tworzyć muzyki. Toczyłem spór z moim byłym managementem. Z tymi ludźmi zaczynałem swoją karierę, ale z czasem nasze drogi się rozeszły. Byłem bardzo młody, gdy podpisywałem pierwszy kontrakt. Rozwiązanie go zajęło mi 4-5 lat, ale powiedziałem sobie: OK, trudno. Teraz czuję się wolny. Opisałem to uczucie w piosence, którą były manager ma mi za złe. Dwie linijki tekstu, gdzie opowiadam o wolności i o tym, czym ona jest dla każdego człowieka.

- Pisałeś o sobie?
- To metafora mojego życia, mojego nowego życia. Na płycie nie ma piosenki pod tytułem "Free Again", ale taki jest duch całej płyty, można usłyszeć na niej zew wolności.
- Nie zawsze śpiewałeś latino. Podobno zaczynałeś od hip hopu.
- Chyba każdy nastolatek przechodzi okres utożsamiania się z muzyką, której słucha. Staje przed lustrem i odgrywa coś własnego. Wtedy myślałem, że rap jest najprostszą i najbardziej naturalną formą zbliżenia do muzyki, tym bardziej że nie miałem za sobą żadnego muzycznego zaplecza. Zacząłem rapować, potem pisać teksty. Najpierw kopiując ulubione piosenki, później szukając własnych słów, swojego języka. Rap pomógł mi rozwinąć się twórczo, ale nigdy nie chciałem zostać raperem.

- Bo uwiodła cię muzyka latino.
- Zawsze pociągały mnie rytmy latynoamerykańskie, gorąca salsa. Mój ojciec je uwielbiał. Przez półtora roku mieszkałem w Miami, w USA, gdzie mniejszość latynoamerykańska jest dość liczna, a kultura bardzo popularna. Przybyłem tam w 1991 roku, za pieniądze zarobione za pierwszą płytę. Nie było to dużo, ale stwierdziłem, że chcę spróbować powalczyć o więcej.

- Nastolatek z Niemiec leci do Stanów z głową pełną marzeń o karierze muzycznej. Krok dość odważny i ryzykowny.
- Miałem tam krewnych, dlatego rodzice mnie puścili. Miałem 15 i pół roku, chciałem dać szansę karierze. Może właśnie to mi pomogło. Popchnęło w tym właściwym kierunku. To tam poznałem twórczość Pereza Prado i Xaviera Cugata, muzyków ze starej szkoły latino, którzy w Niemczech nie są w ogóle znani. Zachwyciłem się.

- Inaczej gra się w Ameryce, a inaczej w Europie.
- Dlatego wróciłem do Europy. Zrozumiałem, że w Stanach mi będzie dużo trudniej. Miałem dobry początek, który rokował na przyszłość. Bez tego nie mógłbym zrobić kroku dalej. Ale pomyślałem, że dla typu muzyki, który reprezentuję, Europa będzie lepszym miejscem, łatwiejszym. Właściwie na tym polu brak tutaj konkurencji. A w Ameryce jest wielka i hermetyczna społeczność latynoamerykańska, która cię nie zaakceptuje, jeśli nie jesteś jednym z nich.

- Ale to doskonałe miejsce do zdobywania pierwszych doświadczeń i poszukiwania inspiracji, zwłaszcza dla początkującego muzyka. Znalazłeś swoich idoli?
- Wielu ludzi mnie inspirowało, niekoniecznie z tych dziś żyjących. Jednym z nich był Louis Prima, amerykański muzyk włoskiego pochodzenia z lat 30. i 40. A także Sam Cook, niezbyt znany w Europie. Chociaż jego muzyka nie ma akurat wiele wspólnego z moją, to inspirował mnie wizualnie. Lubię ten styl, lubię wszystko, co dotyczy lat 40., 50. i 60. dwudziestego wieku. Czasem czuję się, jakbym urodził się kilka dekad za późno.

- Muzykę tworzysz sam, w zaciszu domowego studia czy wolisz interakcję z innymi muzykami?
- To zależy. Zazwyczaj kilkoro z nas po prostu siada razem i sobie przygrywa. Wtedy nie mamy celu, gramy bez założenia, dla zabawy. To ważne. W takich warunkach włącza się nam zmysł kreacji. Jeśli czujemy radość, wolność, brak presji - mogą się zdarzyć naprawdę dobre rzeczy. A potem osiągamy punkt, który tworzy nam podstawę i jest już dobrym początkiem nowego utworu. Chociaż nie zawsze działamy w ten sposób. Czasami wpada mi do głowy fraza, noszę się z nią przez jakiś czas, wpadam do studia i razem z moimi przyjaciółmi muzykami musimy ją sobie porządnie obgadać, dobrać odpowiednie instrumenty. Lubię współpracę. Gdy pojawia się temat, to chcę go przedyskutować, zwłaszcza z tym chłopakami, z którymi pracowałem już przy okazji pierwszej płyty.

- Bliżej ci do bawidamka i lekkoducha, takiego jak bohater twojego hitu "Mambo No. 5", czy spoważniałeś?
- Może nie na dwieście procent, ale staram się jak mogę.

- Jesteś z kręgu kulturowego, w którym model rodziny patriarchalnej jest elementem tradycji. Trudno pogodzić funkcję głowy rodziny ze stylem życia muzyka?
- To wcale nie jest takie nierealne, aby będąc muzykiem pozostawać jednocześnie blisko rodziny. Masz rację, nie jest to łatwe przez cały czas, ale traktuję to jako specyfikę tego zawodu.
Większość ludzi wstaje o 6 rano i wraca do domu o 17. W moim przypadku jest trochę inaczej. Czasem nie muszę wcale wstawać, a czasem przez dwa tygodnie nie oglądam rodziny. Myślę, że muzykowi jest łatwiej utrzymawać rodzinę razem niż np. bizensemenowi. Bo miewam czas dla siebie. Jeśli to jest możliwe, zabieram rodzinę w trasę. Staramy się cały czas być w kontakcie. Jeśli się chce - wyjście zawsze się znajdzie. Czasem nie jest lekko, gdy dzieli nas odległość. Ale jeśli ich kochasz - po prostu musisz.
Za to kiedy w poniedziałek wrócę do domu i otworzę drzwi - najmłodszy wybiegnie i wskoczy mi w ramiona. Kobieta też, mam nadzieję… A może i pies (śmiech).
Wcześniej nikt na mnie nie czekał, więc lubiłem wyjazdy i przebywanie poza domem, bo nie miałem powodu, by do niego wracać. To właściwie jedyna różnica. Mam dom. Troszkę wydoroślałem. Nie jestem już 22-latkiem. Ale żyłem pełnią życia i niczego nie żałuję.

- Wyglądasz na człowieka szczęśliwego.
- Czasami jestem. Lubię ludzi. Jest taka piosenka, którą napisałem dla córeczki, ma piękne słowa. Jest dokładnie o tym, że nie możemy być szczęśliwi cały czas. Niemożliwe jest szczęście na siłę, ale wdzięczność jest rzeczą doskonałą. Tego się staram nauczyć. Docenienia tego, co mam. Wdzięczności za to, co jest. To rzecz najważniejsza. Wielu ludzi w oczach innych posiada wszystko: pieniądze, piękne kobiety, samochody. Spotkałem takich muzyków, biznesmenów. Ale są też ludzie, którzy nie mają tego wszystkiego, a są szczęśliwsi. Jeśli jesteś szczęśliwy będąc tym, kim jesteś - to wspaniale! Ja się staram. Nie stawiam sobie nierealnych poprzeczek: muszę sprzedać 2 miliony, 3 miliony egzemplarzy mojej płyty! Jak sprzedam tylko 500, też będzie dobrze. Oczywiście miło jest odnieść sukces, ale czy pod koniec dnia będę w stanie go udźwignąć?
Udostępnij

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska