Na gorąco

W sprawie artykułu w "tageszeitung" (to się pisze z małej litery) zachowywałem dotąd - podobnie jak prezydent Kaczyński - powściągliwe milczenie, ale tylko my dwaj byliśmy tacy dyskretni. Prezydent chorował, ja nie widziałem potrzeby komentowania głupawych tekstów zamieszczonych w rozrywkowej części gazetki, którą kupuje królik, ale jego znajomi - już nie. Jednym słowem nie doceniłem przeciwnika. Docenili go: premier, pani minister spraw zagranicznych i inni minstrowie też, urzędnicy prezydenckiej kancelarii. Publikację uznano za antyprezydencką oraz antypolską, "tageszeitung" porównano do arcyhitlerowskiego "Stuermera", interweniowała nasza ambasada w Berlinie, zwolniono wysokiego urzędnika polskiego MSZ, nucono przez zęby "Rotę".

Ci z drugiej strony granicy przyjaźni na Odrze i Nysie byli w kropce, bo nie wiedzieli czy to takie żarty, czy może wszystko na poważnie i czas ogłosić mobilizację. Tak było we wtorek.

W środę spece od dyplomacji i satyry spuścili z tonu, bo zorientowali się, że robią z siebie pośmiewisko, a o artykuliku i gazecie mówią teraz wszyscy, choć przedtem mało kto o nich wiedział. Zaczęło się wyjaśnianie, że nie przywiązujemy do sprawy szczególnej wagi, stosunki z Niemcami są wspaniałe, że już dobrze, tym bardziej że prezydent zdrowieje.

A wczoraj? A wczoraj klub rządzącej Rzeczpospolitą partii zwrócil się do ministra Ziobry z żądaniem wszczęcia dochodzenia mającego ustalić czy autor "Młodego kartofla" nie dopuścił się przestępstwa znieważenia prezydenta RP.

I co ja teraz mogę? Ostrzec, że politycy powinni wystrzegać się dobrowolnego robienia rzeczy nadto głupich?

Ale już po ptakach.