Klienci rzucili się na zakupy - bywa, że brakuje towaru. Przedświąteczne szaleństwo?

"Moje ostatnie wyjście do dyskontu to był koszmar, przed kasą czekałam 40 minut" - pożaliła się w portalu społecznościowym pani Monika, nauczycielka z Bydgoszczy. "Korek zrobił się przez dwie panie, które miały duże wózki zapakowane po brzegi towarem. Ledwo je pchały. Wszystko chyba na handel, bo nie wierzę, że to produkty pierwszej potrzeby. Po co ludzie tyle kupują? Chyba na wojnę..."

Na reakcję nie trzeba było długo czekać.

"Właśnie dlatego wszystkiego brakuje, u mnie na osiedlu nie było w tygodniu mąki, cukru i oleju, normalnie puste półki. Ludzie sami nakręcają tę sytuację i przy okazji drożyznę, bo jak jest popyt, to i ceny podnoszą. Ale, patrząc po koszach, to chyba wysokie ceny Polakom nie przeszkadzają" - odpowiedziała pani Mariola.

"Sklepy mają duże obroty, nie nadążają ściągać towaru, widać braki w produktach i są coraz gorszej jakości, jak np. papier toaletowy, ten który kupowałam strasznie "schudł", tylko cena się nie skurczyła. Ale mnie bardziej denerwuje organizacja pracy. Ocenię tylko moje ostatnie dwa wyjścia do Biedronki i Lidla. Tłum ludzi, kosze załadowane do granic możliwości i dwie kasy czynne. A sprzedawca z jednej co chwilę wstaje i idzie pomóc komuś przy kasach samoobsługowych. Ludzie się denerwują, czemu trudno się dziwić. Nieraz padają epitety, bo ktoś nie wytrzyma, widząc, że jedna z dwóch kas jest praktycznie nieczynna, skoro pracownik ciągle wychodzi. Oszczędzają na ludziach, a zarabiają miliony" - tak wpisała się pani Ewa.

A tak z kolei uważa pani Grażyna: "Biedronka na pewno nie oszczędza w ten sposób, tylko po prostu nie ma ludzi chętnych do pracy. W Lidlu żaden klient jeszcze nie sponiewierał pracownika słownie, niestety, w Biedronce niejednokrotnie byłam tego świadkiem. Niestety, nie zrozumie realiów panujących w takich sklepach ten, kto tam wcześniej nie pracował..."

W najbliższych dniach w sklepach może być jeszcze gorzej. Zbliża się Wielkanoc, a prawie co trzeci Polak zamierza zrobić przedświąteczne zakupy spożywcze dopiero tydzień przed Wielkanocą - wynika z sondażu przeprowadzonego przez Uce Research i Grupę BLIX, na który powołuje się MondayNews.

- Największa liczba klientów czeka z zakupami świątecznymi do ostatniego tygodnia. Mogą mieć nadzieję, że właśnie wtedy sklepy jeszcze bardziej postawią na promocje i obniżki. Takie zachowanie nie jest nowością. W odróżnieniu od Bożego Narodzenia, te zakupy są robione z mniejszym wyprzedzeniem - komentuje tam Marcin Lenkiewicz, współautor badania z Grupy BLIX.

- Na pewno ważna jest kwestia cen, ale z różnych badań wynika, że dyskonty wcale nie są już najtańszymi sklepami w Polsce - uważa ekonomista Marek Zuber. - Jednak takich placówek jest dużo na rynku. Klienci mają do nich blisko. Natomiast do hipermarketu czy supermarketu wiele osób musi dojechać, co oznacza dodatkowy koszt. To, zwłaszcza w przypadku mniejszych zakupów, może spowodować, że nie opłaca się jechać, żeby coś kupić taniej.

Wzrosło znaczenie ceny (z 80 do 86,4 proc.), a spadło - jakości (z 74 na 66,5 proc). Zuber podkreśla, że te zmiany rok do roku nie są spektakularne. Natomiast, wobec szalejącej drożyzny, kwestie tego, ile co kosztuje, będą kluczowe. Jednocześnie Polacy zwrócą uwagę na stosunek ceny do jakości. I to będzie dotyczyć również osób, które dysponują większymi pieniędzmi. Zdaniem eksperta, to jest racjonalne podejście do zakupów.