MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Dwa kroki smoka

Anita Chmara
Danuta Stenka w "Zwycięstwie".
Danuta Stenka w "Zwycięstwie". Anna Łoś
Dlaczego przez Bydgoszcz szła parada? Dlaczego przed teatrem grali DJ e, a ogromny smok zionął ogniem? Tak pytali ci, którzy jeszcze nie przyzwyczaili się do nowej bydgoskiej imprezy, czyli Festiwalu Prapremier.

     Festiwal dopiero raczkuje, odbył się po raz drugi, ale już wiadomo, że się przyjmie, ma swoją publiczność, zdobędzie nową. Tę przyciągnąć miały imprezy towarzyszące, których w tym roku nie brakowało. Zwłaszcza uliczne spektakle Kliniki Lalek cieszyły się wielkim zainteresowaniem. Dobra muzyka - bębny, puzony, olbrzymie lalki, no i ten smok
     zionący ogniem
     
na prawo i lewo wprost na krawaty i woale festiwalowej publiczności.
     Artystycznie? Różnie, jak to na festiwalu. W dodatku, co widz, to inna opinia. Kiedy Teresa Budzisz-Krzyżanowska w spektaklu "Dowcip" przez prawie dwie godziny umierała na raka, publiczność nagrodziła ją owacjami na stojąco. - Dobrze, talent niech nagradzają, bo aktorka gra świetnie, ale co to za sztuka?! - _mówili inni, którzy w teatrze szukali czegoś więcej niż tylko dokumentu. - Tyle się mówi przy okazji tego festiwalu, że metafora w teatrze jest najważniejsza, a tu realistyczne umieranie, tyle że nie przez osiem miesięcy - jak to miało być w istocie - a przez kilkadziesiąt minut... Gdybyśmy chcieli na to popatrzeć, poszlibyśmy do hospicjum!
     Pewnym rozczarowaniem był też spektakl "Ostatni" Teatru Narodowego z Warszawy w reżyserii Tadeusza Bradeckiego. I znowu nie aktorzy zawinili, nie reżyser, tylko sama sztuka, która miała być wielką syntezą dziejów, a w istocie o dziejach nie powiedziała niczego nowego. Tymczasem jury przyjęło właśnie takie kryterium. - _Szukaliśmy spektaklu, który byłby dla nas czymś więcej niż arią na jednej artystycznej nucie albo tylko potwierdzeniem tego, co wszyscy bądź prawie wszyscy wiemy o świecie -
mówiła tydzień temu, w nocy z piątku na sobotę, przewodnicząca festiwalowego jury, Barbara Osterloff.
     I tak wygrało "Zwycięstwo" Wrocławskiego Teatru Współczesnego z Danutą Stenką w roli głównej, występującej gościnnie. "Zwycięstwo" od początku
     było w centrum uwagi
     
Po pierwsze Adam Orzechowski, dyrektor festiwalu i bydgoskiego Teatru Polskiego nie mógł uzyskać zgody na wystawienie "Zwycięstwa" w sali Opery Nova. Spektakl został zaproszony, już jechał do Bydgoszczy, a dyrektor opery nie odwołał "Carmen", którą zdjęto z afisza dosłownie w ostatniej chwili. "Zwycięstwo" nie mogło zostać pokazane w innej sali, gdyż żadna nie spełniała wymagań technicznych. Z kolei reżyser przedstawienia - Helena Kaut-Howson ma umowę z teatrem wrocławskim, która nie zezwala na żadne ustępstwa w tej dziedzinie. Kto widział spektakl, wie dlaczego. Po pierwsze sztuka wymaga podłogi zasłanej szczelnie ziemią, przywodzącą na myśl angielskie torfowiska, po których nieustannie snują się mgły. Do tego należy dodać naprawdę skomplikowane oświetlenie oraz deszcz, który spada w ostatniej scenie. Nie żaden udawany, tylko mokry, prawdziwy, a więc wymagający odpowiedniego zabezpieczenia.
     Głośno było także dlatego, że przedstawienie, jak zapowiadał Adam Orzechowski, może budzić kontrowersje tych, którzy nie lubią brutalnego teatru. _- Choć oczywiście, na scenie nie ma bezustannych przekleństw. Przekleństwa padają od czasu do czasu z ust żołdaków... Nie o to chodzi - _mówił dyrektor na konferencji prasowej. - Po prostu wymowa tego przedstawienia jest dość drastyczna.
     Dużo tu scen gwałtów, przemocy i okrucieństwa. Fakt faktem - zobaczyliśmy doskonały spektakl, którego nie sposób zapomnieć. I to z racji świetnego aktorstwa (aż dwóch aktorów: Danuta Stenka i Maciej Tomaszewski zdobyli nagrody aktorskie), i to z racji tego, co przedstawienie miało do powiedzenia. Bo po pierwsze pokazało mechanizmy, które rządzą powstawaniem nowych porządków, po drugie na tym tle przedstawiło historię purytańskiej arystokratki, która - zmuszona okolicznościami - porzuca swoją szlachecką godność, staje się kimś na kształt bestii, potrafiącej jednak wytworzyć rodzaj godności całkiem osobliwej, opartej na na filozofii przetrwania.
     I chyba mało komu to przedstawienie nie przypadło do gustu. Mniej też niż rok temu było głosów, że festiwal w czarnych kolorach kreśli rzeczywistość, że pokazuje świat, w którym
     nie sposób się odnaleźć
     
Owszem, była i sztuka, po których widzowie sprawdzali, czy do biletów nie dołączano bezpłatnego karnetu na seans u psychoterapeuty, ale - dodajmy - przedstawienie znakomite - "Lament" Krzysztofa Bizio w reżyserii Tomasza Mana. To wielogłos trzech kobiet: babci, matki i córki, które opowiadają o swoim życiu. Co mówią, jak to robią i dlaczego spektakl jest tak ponury, sprawdzić można w łódzkim Teatrze Powszechnym, skąd przedstawienie przyjechało.
     Niemniej - zadawał się mówić festiwal - współczesny teatr interesuje się wszystkim. I miłością - (przedstawienie "Piaskownica"), i beznadziejną sytuacją naszego kraju, którą można porównać do rzeczywistości polskich szpitali tonących w długach ("Szpital Polonia"). I życiem geniuszy (spektakl "Bułhakow"), i dość czarnym światem nastolatków ("Wojna polsko-ruska pod flagą biało-czerwoną"). Jedno jest pewne - współczesny polski teatr to nie muzeum, o czym od dwóch lat możemy przekonać się w Bydgoszczy. A kto nie zdążył, kogo nie zachęcił jeszcze smok, bębny i DJ e, powinien przekonać się w przyszłym roku. Albowiem - jak zapewniają organizatorzy - już zaczynają się prace nad trzecią festiwalową edycją.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska