Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Bartłomiej Pankau, czyli bydgoska podpora Melkart Ball - zwycięzcy "Mam talent" świat już podbili. Teraz czas na Polskę

TOMASZ FROEHLKE, [email protected], l. 52 326 31 91
Niektóre figury to wyłącznie patenty Jacka i Bartka (z prawej), nie mieszczące się w kanonach akrobatyki sportowej. Czasami nauka jednego elementu zajmuje kilka lat.
Niektóre figury to wyłącznie patenty Jacka i Bartka (z prawej), nie mieszczące się w kanonach akrobatyki sportowej. Czasami nauka jednego elementu zajmuje kilka lat. Fot. Archiwum Bartłomieja Pankau
- Zawsze marzyłem, żeby wystąpić przed Janem Pawłem II.

Gdyby żył Michał Anioł, oglądałby TVN i czerpał z was inspiracje. John Lennon powiedział kiedyś, że Beatlesi są popularniejsi od Jezusa. Wy już jesteście popularniejsi od ojca Rydzyka i Szymona Hołowni razem wziętych - tak skomentował jeden z ich występów Kuba Wojewódzki.

Na castingi do pierwszej edycji rozrywkowego show "Mam talent" zgłosiło się 10 tys. ludzi. Melkart Ball rozpoczęli drogę w Poznaniu. Zakończyli w warszawskim finale uwielbieniem tłumów i czekiem na sto tysięcy euro. Nie lubią słowa "cyrkowcy". Znacznie lepiej: przedstawiciele "nowego cyrku". Dwaj akrobaci. Artyści. Ludzie, dla których nie istnieje grawitacja.

Fundament jak się patrzy

Jeśli ich nieziemskie figury porównać do domu, to jego fundamentem jest 28-letni Bartłomiej Pankau. Rodowity bydgoszczanin. Wychowanek Zawiszy, olimpijczyka Andrzeja Szajny, a potem - gdy po roku zamienił gimnastykę na akrobatykę - Mirosławy i Andrzeja Kardasów. Na swoich potężnych mięśniach, rozciągniętych do granic możliwości, dźwiga o trzy lata starszego Jacka Wyskupa ze Złotoryi. - Bez Zawiszy i moich trenerów nie rozmawiałbym teraz z panem jako zwycięzca "Mam talent" - wspomina.

Finałowe popisy Melkart Ball oglądało przed telewizorami 5,6 miliona ludzi. Cała pierwsza edycja miała oglądalność 4,8 mln. widzów, co uczyniło program bezdyskusyjnie najpopularniejszym w swojej kategorii w Polsce. Finałowa oglądalność oznaczała, że w tym czasie prawie połowa ludzi w Polsce, która miała włączony telewizor, podziwiała właśnie ich występ! - Zazwyczaj śmiejemy się i żartujemy, a podczas waszego show zapada cisza, powaga i szacunek - mówiła Agnieszka Chylińska - To przekroczyło moją wyobraźnię - wyznała Małgorzata Foremniak.

Lepiej późno niż wcale

Trzeba było ponad 10 lat, żeby Polska usłyszała o swoich rodakach wyczyniających cuda z ciałem. Świat słyszał już w 1999 r. Z podziękowaniami trzeba spieszyć do... żon artystów. Wybranka Jacka - Izabela - trenowała również akrobatykę. Żona Bartka - Kinga Młotkowska-Pankau, pochodząca z Torunia - od najmłodszych lat związana była z tańcem. Występowała nawet ze swoim zespołem przed Janem Pawłem II. - To było moje marzenie. Niestety, nie spełnione - wyznaje Bartek.

O "Mam talent" w ogóle nie słyszeli. - Żony zawarły porozumienie i bardzo nas do tego zachęcały. Poszliśmy na casting do Poznania i przeżyliśmy szok. Tłum ludzi, byliśmy w kolejce chyba jako ostatni. Usiedliśmy pod ścianą, jak szare myszki i czekamy. Ludzie przygotowują się, rozgrzewają, malują, przebierają. A my nic. Zamierzaliśmy rozgrzać się przed występem, ale nie zdążyliśmy się ruszyć, a już nas wywołali na scenę. Byliśmy przekonani, że zaraz wyjdziemy z castingu i na tym się zakończy. Reakcja publiczności i jurorów była dla nas wielkim zaskoczeniem. Udział w programie to bardzo fajne wspomnienie. Za kulisami nie ma rywalizacji i podkładania sobie nóg. Są wspólne ga-rderoby, poklepywanie po ramieniu, życzenia powodznia. Naprawdę jest super, co zresztą przyznawał również Marcin Wyrostek, zwycięza drugiej edycji.
Jako goście wystąpili również w rosyjskiej edycji "Mam talent" w Moskwie. - W porównaniu do TVN organizacja była dużo gorsza - przyznaje Bartek.

Od urodzenia nie mógł spokojnie usiedzieć w miejscu. Biegał po domu, robił fikołki i gwiazdy, nie wiedząc jeszcze, co to jest akrobatyka.

Matura na trzy razy

- Czy trzeba wyjechać z Polski, żeby zrobić karierę? - pytam.
- Polska nie jest gotowa na coś takiego. Nie ma tak rozwiniętego marketu typowo artystycznego, jak na świecie. Gdy mówiliśmy, że jesteśmy artystami cyrkowymi wszystko było niby fajnie, ale na tym się kończyło. Nawet moi znajomi, dopiero, gdy zobaczyli nas w telewizji - zaczęli pytać: "dlaczego nie mówiłeś, że robicie takie fajne rzeczy?". Jakbym zapytał, z czym kojarzy się panu cyrk? Pewnie z czerwonymi nosami, rosyjskimi artystami, większości dziećmi i z tresowanymi zwierzątkami, prawda? A ta sztuka poszła w innym kierunku. Na świecie jest nazywana "nowym cyrkiem". Polska została w latach 60.

Rodzice zabrali małego Bartka do cyrku, gdy miał cztery lata. - Nie zwracałem uwagi na klaunów i zwierzęta. Byłem zafascynowany popisami w powietrzu. Zacząłem chodzić na Zawiszę na imnastykę, statystowałem też w bydgoskim teatrze i operze. W gimnastyce już po roku trenowania zaczęło mi czegoś brakować. Próbowałem nawet sam dodawać pewne elementy. Przeszedłem do zespołów akrobatycznych.
Przez ostatnie siedem lat Bartek i Jacek związani byli z kanadyjskim cyrkiem "Eloize". Poznali się w rodzinnym mieście Jacka - Złotoryi. Gdy Bartek kończył w Bydgoszczy VII LO, otrzymał zaproszenie od grupy artystycznej "Ocelot". - W wolnych chwilach zaczęliśmy ćwiczyć w duecie. Pamiętam, jak pierwszy raz postanowiliśmy nagrać się na wideo. Po treningu, nie ogladając jeszcze kasety, podziękowaliśmy sobie za współpracę, bo czuliśmy, że jest fatalnie i nie ma sensu tego ciągnąć. Jakimś cudem jednak obejrzeliśmy tę kasetę i bardzo się zdziwiliśmy: było całkiem fajnie!

Najpierw spróbowali sił w Niemczech. - To były typowe występy aktorskie, głównie jako statyści. Maturę zdawałem na trzy razy: pisemna - wyjazd, jeden egzamin ustny - wyjazd.
Po dwóch latach zrezygnowali z "Ocelota". Po całym świecie rozsyłali demo ze swoimi popisami. - Nadeszła oferta z Kanady, uznaliśmy, że jest najlepsza. I to był strzał w dziesiątkę. Mieliśmy być tam dwa tygodnie na opłaconym przez nich castingu, a zostaliśmy trzy miesiące. Tam staliśmy się artystami, a nie wyrobnikami.

Nikt coli nie pije

- Czym różni się cyrk w Kanadzie od znanych nam w Polsce?
- Występuje się tylko w teatrach. Drogie bilety, mężczyźni w garniturach, kobiety w eleganckich kreacjach. Żadnego jedzenia popcornu czy picia coli. W polskim cyrku dyrektor jest reżyserem, scenarzystą, scenografem i jeszcze kostiumy szyje. Tam przedstawienie jest przygotowywane przez plejadę najwyższej klasy specjalistów. Jeden projektuje kostiumy, drugi mu pomaga, a trzeci szyje. I tak ze wszystkim. Naszym dyrektorem i reżyserem był jeden z najlepszych w branży na świecie - Daniele Finzi Pasca. Pół-Szwajcar, pół-Włoch, wielki człowiek. Reżyserował zakończenie igrzysk w Turynie. Wzoruje się na polskich reżyserach - Kantorze i Grotowskim. Trenowaliśmy po 12 godzin dziennie pod okiem Krzysztofa Soroczyńskiego, który pracował dla największego na świecie "Cirque du Soleil". Był dla nas jak ojciec.

Aktorka w garderobie

Zjeździli cały świat. Podczas spektakli na nowojorskim Broadwayu w garderobie odwiedziła ich znana aktorka Nicole Kidman. Była okazja do miłej pogawędki. Innego dnia występ bardzo spodobał się innej znanej aktorce - Naomi Watts. - Powiedziała, że od dziesięciu lat nie widziała czegoś tak efektownego. Poleciła nas koleżance. W Paryżu poznaliśmy Romana Polańskiego. Występowaliśmy na otwarciu największego teatru w Europie - w Cardiff. Tam gratulowali nam królowa Elżbieta i książę Karol - wylicza Bartek

Inna przygoda spotkała ich w Kanadzie w ubiegłym roku. - Umówiliśmy się z renomowanym fotografem na sesję zdjęciową. Wybraliśmy malowniczy zamek, w którym akurat było przygotowywane wesele. Gdy zaczęliśmy wykonywać swoje figury, podszedł do nas organizator i zapytał, czy nie chcielibyśmy zaprezentować ich podczas ceremonii. Zgodziliśmy się i fajnie wyszło. Gdy wychodziliśmy po występie, podbiegł do nas mężczyzna, wymieniliśmy się kontaktami i szybko dostaliśmy od niego mailem zaproszenie na kolejny pokaz.

Gorączka, ale nie złota

Bartek nie ma żadnych uchwytów przymocowanych do pasa. Trzymają się z Jackiem tylko jedną ręką. Cała sztuka to lata pracy i milimetry, które decydują o utrzymaniu równowagi.
(fot. infografika Monika Wieczorkowska)

Były też momenty znacznie mniej przyjemne. W Kolonii Bartek występował z gorączką sięgającą 41 stopni. Dał radę, ale niczego nie pamięta. - Odpukać, jeszcze nie było występu, o którym chciałbym zapomnieć. Pamiętam jedno zawahanie, ale nawet nasz trener nie zauważył. To duży sukces.

Po latach intensywnych występów dokuczają mu plecy. - Codziennie budzę się o szóstej rano z bólem, ale przyzwyczaiłem się. Żeby osiągnąć najwyższy poziom, trzeba ciągle wspinać się ponad swoje możliwości. Jeśli obudzę się i nic mnie nie będzie bolało, to pomyślę, że leżę w trumnie.

- Zdarzył się występ po całonocnej imprezie?
- To nie wchodzi w grę! - Bartek zaprzecza stanowczo. - Jesteśmy profesjonalistami. Wybraliśmy taką drogę, więc wszystko musimy jej podporządkować. Ale znam takich, którzy po całej nocy tylko się otrząsną, krótka rozgrzewka i na scenę.

- Kto wymyśla figury?
- Niektóre elementy to akrobatyczne kanony, ale mamy też własne patenty. Pomysły rodzą się podczas treningów. Wpada coś do głowy i zaczynamy próbować. Pokazujemy kilka rzeczy, których jeszcze u nikogo nie widzieliśmy. Figury trenuje się latami, nikt nie jest w stanie zmieniać co chwilę.
Pokazy wymagają niesamowitej kondycji i sprawności. Bartek poświęca na trening około dwóch godzin dziennie. Siłownia, rozciąganie, bieganie. Zdrowe odżywianie. Jeśli jest w planie występ, przynajmniej dzień wcześniej musi spotkać się z Jackiem. - Robimy dwa treningi. W większości naszych elementów o wszystkim decydują milimetry. Nie da się tego zrobić, trenując wyłącznie na odległość.

Wyglądam jak olbrzym

Wygrana w "Mam talent" wiele zmieniła. - Do momentu show w TVN z Polski propozycji nie mieliśmy żadnej - przyznaje Bartek. - A od trzech lat współpracujemy z agencją "Krab" i wysyłaliśmy mnóstwo reklamowych materiałów. Nie było nawet zapytania, ile to kosztuje i czy choćby można umówić się na rozmowę. A po programie menedżerowie nie mogli spokojnie wypić herbaty.

- Rozpoznają pana na ulicy?
- Zdarzyło się kilka razy. Ale jeśli już ktoś odważył się podejść, pytał, czy to rzeczywiście ja. W telewizji wyglądam jak dwumetrowy olbrzym, a przecież jestem... całkowicie normalny.

W czerwcu zakończyli współpracę z Kanadyjczykami. - W ostatnim okresie marzyliśmy już tylko, żeby wrócić do Polski. Być z rodzinami i tu występować. Już w ubiegłym roku mówiliśmy, że nie przedłużymy kontraktu w Kanadzie. Dzwonili non stop przez dwa tygodnie i nas uprosili. Podpisaliśmy jednak tylko na rok. Ale w czerwcu już zakończyliśmy współpracę definitywnie.

- Zarobił pan już złote góry, żeby do końca życia odpoczywać?
- To taki biznes, że pracuje się przez trzy miesiące, a potem trzeba żyć z tego kilka następnych. Buduję dom na kredyt. Zacząłem studiować, bo w każdej chwili jakaś kontuzja może przerwać występy. Choćby skręcenie kostki.

Wkrótce spektakl?

To dobry moment, żeby w końcu pokazać się w rodzinnym mieście. Ale propozycji nie ma. - Trochę mnie boli, że z Bydgoszczy nikt nie zadzwoni i nie powie: "słuchaj, jesteś bydgoszczaninem, może byś wystąpił u nas?". Zawsze możemy dojść do porozumienia. Prezentujemy też pokazy charytatywnie. Pod warunkiem, że jest to wiarygodna instytucja. Bardzo chciałbym wystąpić w Bydgoszczy i jesteśmy otwarci na każdą współpracę. Wiem, że nie jestem jakąś wielką gwiazdą, ale jeśli tylko mogę rozdać kilka autografów i z tego powodu zbierze się kilka czekolad więcej dla biednych dziceci, zawsze chętnie się pojawię. Inna marzenie to stworzenie spektaklu teatralnego. Cały czas szukamy sponsorów. Mamy już zgodę trzech czy czterech dyrektorów teatrów. Ma to być opowieść o Polaku, który budzi się w Nowym Jorku, nie ma nic, nie zna nawet języka. I jego droga na szczyt, pokazana przez artystów wielu specjalności.

- Jeśli miałby pan wybrać miejsce na świecie, w którym chciałby pan zamieszkać z rodziną?
- Tylko i wyłącznie Polska.
- Przydaje się panu sprawność w życiu codziennym?
- Głównie żonie. Gdy jestem potrzebny do noszenia zakupów...

***
Dziękuję Michałowi Szajówce za pomoc w realizacji reportażu

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wideo
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska