Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Bartek cierpiał. Przez grudziądzkich lekarzy

Łukasz Ernestowicz
- Chłopak przeżył koszmar. Po kilku próbach założenia rurki tracheostomijnej stwierdzono, że nie jest już potrzebna - mówią Anna Klimek i Ewa Szczepańska, siostra i matka chłopca.
- Chłopak przeżył koszmar. Po kilku próbach założenia rurki tracheostomijnej stwierdzono, że nie jest już potrzebna - mówią Anna Klimek i Ewa Szczepańska, siostra i matka chłopca. Łukasz Ernestowicz
- Byliśmy pewni, że nasz Bartek nie przeżyje bólu, który zadano mu w szpitalu - mówi rodzina. - Od tego czasu boi się szpitala i lekarzy. Chory na porażenie mózgowe chłopiec przeszedł koszmar w grudziądzkim szpitalu.

Historia chłopca jest nieprawdopodobna. Ale zdarzyła się naprawdę. I nie w kraju trzeciego świata, nie w podupadającym prowincjonalnym ośrodku zdrowia, ale w jednym z najnowocześniejszych obecnie szpitali w regionie i kraju. W Grudziądzu. - Bartek boi się jeździć do tego szpitala. I nie zostanie już nigdy sam na sam z lekarzem, po tym co mu zrobili i jak go tam traktowali - mówi ze łzami w oczach Anna Klimek, siostra chłopca.

Bartek urodził się z porażeniem mózgowym, ale doskonale rozumie co się do niego mówi. Potrafi również opowiedzieć ze szczegółami, co działo się, kiedy opiekowano się nim w szpitalnych oddziałach.

12 lutego w nocy chłopiec miał poważne problemy z oddychaniem. To było zapalenie płuc. Zabrało go pogotowie. Najpierw trafił na oddział wewnętrzny, a potem - ponieważ jego stan się pogorszył - na "intensywną terapię". W szpitalu był ponad miesiąc. Aby ułatwić mu oddychanie, wykonano tak zwany zabieg tracheotomii. Polega on na wycięciu dziury w okolicy szyi w tchawicy. Po wycięciu otworu pacjent wciąga powietrze przez specjalną plastikową rurkę umieszczoną w tchawicy.

- Bartek miał w ten sposób oddychać przez następne tygodnie, miesiące, a być może nawet rok - mówi siostra chłopca. - Tak zapewniali lekarze.

Czytaj:

Kara za śmierć Darii: 657 tys. zł! Szpital zapłacił grzywnę

To było jak zły sen na jawie

Początkowo miał zamocowaną szpitalną rurkę. Jednak kiedy wychodził ze szpitala, rodzina musiała kupić w sklepie medycznym nową, o ściśle określonym przez lekarzy rozmiarze.
I wtedy zaczęły się pierwsze problemy.

- Okazało się, że lekarz, który wypisywał zlecenie, przesadził z wymiarem, a rurka, którą kupiliśmy, była za szeroka na tchawicę Bartka - opowiada pani Anna. - Medycy mimo prób nie byli w stanie jej zamocować. Zdecydowano się więc założyć mniejszą, ze szpitalnego magazynu.

Ale i ta się nie mieściła. Lekarze kilka razy musieli ją dopasowywać. 1 kwietnia, dwa dni po wypisaniu Bartka ze szpitala, rodzina wezwała pogotowie. Bo rurka z tchawicy całkowicie wypadła. - Brata zabrano do szpitala. Na oddziale ratunkowym siłą wepchnięto plastik z powrotem do tchawicy - drżącym głosem mówi kobieta. - Jeszcze tego samego dnia w nocy rurka ponownie wypadła. Znów przyjechała karetka.

To samo stało się 6 godzin później, 2 kwietnia rano. I jeszcze raz - w południe. Jak nawracający zły sen, powtarzała się sytuacja: przyjazd pogotowia - szpital - wpychanie rurki, przyjazd pogotowia - szpital - wpychanie rurki...

Śmiali się z niego i grozili mu palcem

- Za czwartym razem zauważyliśmy, że personel medyczny zaczyna denerwować się naszymi ciągłymi wizytami - mówi tym razem z iskrami w oczach Anna Klimek. - Lekarze myśleli, że Bartek jest chyba w stanie wegetatywnym i nic nie rozumie z otaczającego go świata, bo kiedy zostawał z nimi sam w gabinecie, żartowali z niego, a nawet grozili palcem. On nam wszystko powtarzał w domu. - Śmiano się ze mnie w szpitalu - mówi chłopiec. - Jeden z lekarzy, który wpychał mi ponownie rurkę, powiedział, że jeśli jeszcze raz wypadnie, to mi ją przywiąże mocno drutem.

Chłopiec był przerażony. Od tej pory bliscy towarzyszyli mu podczas każdego kolejnego zabiegu. A było jeszcze gorzej...

3 kwietnia rurka ponownie wypadła. Tym razem chłopca zabrano na oddział laryngologiczny. - Bartek leżał sztywny z bólu na łóżku, a lekarz szczypcami poszerzał mu otwór i próbował zamocować rurkę - opowiada dalej pani Anna. - Stwierdził, że tchawica zarasta i zaczął narzędziami "na żywca",8 str. 12 bez jakiegokolwiek znieczulenia, wydłubywać ze środka resztki tkanek, mięsa. Tryskała krew, słychać było skrobanie. Myśłałam, że Bartek nie wytrzyma tego zabiegu. Błagał, żeby to się już skończyło. Nie miał siły płakać i krzyczeć. Prosił tylko, żebym go samego nie zostawiała...

Laryngolog stwierdził, że źle dobrano rozmiar rurki i trzeba kupić nową. Po tej wizycie rodzina nie wytrzymała i udała się na dodatkową konsultację do niezależnej od szpitala poradni laryngologicznej. - Lekarz, który oglądał Bartka, był przygnębiony całą sprawą. Stwierdził, że w szpitalu zawalili robotę. Nie był w stanie nam pomóc - przypomina sobie siostra chłopca. - Powiedział, że tchawica jest zarośnięta i musimy udać się ponownie do szpitala.

Musiał zareagować dyrektor

Bartek 4 kwietnia znowu trafił do lecznicy, a jego tata poprosił o spotkanie z dyrektorem. - Po tej rozmowie dyrektor zadzwonił do lekarzy oddziału ratunkowego, na który najczęściej trafiał Bartek - mówi pani Anna. - I dopiero od tego momentu lekarze zaczęli profesjonalnie opiekować się bratem. Obchodzili się z nim jak z jajkiem! Wszyscy zaczęli dosłownie wokół niego latać!

Doktor, który wykonywał zabieg tracheotomii, został wezwany w trybie pilnym na oddział, aby zajął sie Bartkiem. Chłopcu wykonano dodatkowe badania lekarskie. Wprowadzono kamerę do układu oddechowego isprawdzono, czy wszystko jest w porządku. A rodzinie dokładnie wytłumaczono, pokazując na komputerze, na czym polegały dotychczasowe zabiegi i co może być przyczyną problemów z rurką. Znalazło się nawet łóżko przeciwodleżynowe dla chłopca, który z powodu porażenia nie może się swobodnie poruszać.

- Tego samego dnia lekarze stwierdzili, że rurka właściwie nie jest już potrzebna, a otwór w tchawicy może zarosnąć - kończy opowieść Anna Klimek. - Pozostanie tylko blizna. Ta pod szyją i ta w psychice chłopca. Bo wizyty w szpitalu w Grudziądzu bardzo źle się na nim odbiły. Od czasu zabiegów na oddziałach ma częstsze ataki padaczki, na którą również cierpi.

Rodzina z powodu fatalnej opieki medycznej skierowała oficjaną skargę do dyrekcji szpitala. - Nie zamierzamy pozywać lekarzy do sądu, choć uważamy, że zakładając rurkę tracheostomijną popełnili szereg błędów - mówią Ewa i Andrzej Szczepańscy, rodzice Bartka. - Mamy tylko nadzieję, że takie sytuacje nie będą się powtarzały w przyszłości w stosunku do innych pacjentów. Niech cierpienie Bartka będzie przestrogą dla personelu medycznego. Szczególnie lekarzy, bo na szczęście opieka pielęgniarek stała na dobrym poziomie.

Sprawa Bartka Szczepańskiego jest bardzo dobrze znana dyrekcji szpitala. - Została już skrupulatnie przeze mnie wyjaśniona - odpowiada Marek Nowak, dyrektor szpitala w Grudziądzu. - Dodatkowych wyjaśnień udzielimy na piśmie.

Pisemną odpowiedź na skargę otrzymała rodzina Bartka. Jej kopię przysłano też do redakcji "Pomorskiej". W imieniu lekarzy zajmujących się Bartkiem ordynator oddziału otolaryngologicznego tłumaczy w niej, że wkładanie rurki do tchawicy pacjenta było utrudnione z powodu "odmiennej budowy anatomicznej chorego".

"Ze względu na skrzywienie kręgosłupa, a także nietypowe ułożenie pacjenta i możliwość samodzielnego usunięcia przez niego rurki doszło do częściowego zarośnięcia kanału tracheostomy. W związku z tym lekarz dyżurny - laryngolog szpitalnego oddziału ratunkowego, ze względu na narastającą duszność, poszerzył stomę i założył rurkę do tchawicy" - wyjaśnia bolesny dla chłopca zabieg ordynator Krzysztof Dalke. - "4 kwietnia lekarze stwierdzili zarośnięcie otworu tracheostomy".

Czytaj: Smutna statystyka. Kujawsko-pomorskie w czołówce... umieralności małych dzieci

Słowa "przepraszamy" brakuje

Wówczas do układu oddechowego Bartka wprowadzono kamerę i oczyszczono drogi oddechowe. Sprawdzono też stan tchawicy i krtani.

"Ze względu na trudności w utrzymaniu tracheostomy podjęto decyzję o niezakładaniu ponownie rurki i przyjęto pacjenta na oddział otolaryngologiczny w celu monitorowania parametrów życiowych. Pacjent w tym okresie czuł się dobrze i po kilku dniach został wypisany do domu" - tłumaczy ordynator.
Na końcu pisma lekarz zapewnia, że zabieg tracheotomii był konieczny i wynikał przede wszystkim z przedłużonej intubacji na oddziale intensywnej terapii. Jest to niemalże rutynowy zabieg, wykonywany u wielu pacjentów na OIOM-ie, pomagający szybciej oczyścić drogi oddechowe i przyczynić się do szybszego wyzdrowienia.

Ani dyrekcja, ani lekarze nie przeprosili za cierpienia, których Bartek doznał w grudziądzkim szpitalu.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska