Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Londyn po zamachu - to miasto się nie boi

Rozmawiała MAŁGORZATA WĄSACZ
Rozmowa z Kordianem Klaczyńskim z polskiego tygodnika "Cooltura" ukazującego się w każdą sobotę w Londynie

- Jak żyje się w Londynie kilka dni po zamachu?
- Normalnie. W zasadzie już w dzień tragedii miasto wróciło do swojego codziennego rytmu życia. Po południu wydawało się jakby ludzie już zapomnieli o tym, co się wydarzyło kilka godzin wcześniej. Na peryferiach sklepy były pootwierane, kawiarnie i restauracje też. Natomiast wszystkim dawały się we znaki problemy z komunikacją. Zamachowcy wybrali strategiczne stacje metra w mieście, więc - tak jak zamierzali - udało im się sparaliżować komunikację w Londynie. Zamkniętych jest dużo fragmentów kilku linii metra w centrum (w tym cała Circle Line, która dosłownie obiega centrum) co bardzo utrudnia przejazd przez miasto. Najwięcej kłopotów z dotarciem do centrum ma wciąż kilkaset tysięcy mieszkańców północnej części stolicy. Ja też tam mieszkam. Dziś, już kolejny dzień z rzędu, podróż stamtąd zajęła mi dwie godziny. Przed zamachami - godzinę. Zamkniętych jest też dużo fragmentów kilku linii metra w centrum (w tym cała Circle Line, która dosłownie obiega całe centrum) co także bardzo utrudnia przejazd przez miasto.
-- Czyli sprawdziły się zapewnienia premiera Blaira, że londyńczycy nie dadzą się zastraszyć?
- Ogromne znaczenie ma mentalność tego narodu. Oni wyznają zasadę, że nieważne co się stało, trzeba normalnie żyć dalej. Kilka godzin po tragedii, zbierając materiał do gazety, rozmawiałem z przechodniami. Wielu twierdziło, że tak samo jak w zamachu, można zginąć w wypadku samochodowym.
- Wszyscy byli tacy odważni?
- Nie. Zapamiętałem wypowiedź czarnoskórej Anabelle. Dziewczyna na kilka minut wyszła do sklepu po zakupy. Powiedziała, że szybko wraca do domu i już się nie będzie z niego ruszać. Tak bardzo się bała.
- I pewnie nadal się boi, bo w mediach, nie tylko brytyjskich, nie ustają spekulacje, że terroryści uderzą w Londyn jeszcze raz
- Teraz już im będzie znacznie trudniej. Miasto kontrolują kordony policjantów. Widać ich na ulicach, na stacjach metra. Natychmiast wychwytują każde podejrzane zachowanie. W piątek, dzień po zamachu, krążyłem po mieście z aparatem, bo chciałem sfotografować wejście do podziemia jednej z zamkniętych stacji metra. Policjanci podeszli do mnie i o wszystko wypytali. To bardzo dobrze, że są tak czujni.
- Choć dopiero kilka dni temu policjanci ustalili tożsamość zamachowców, już w weekend po zamachach londyńczycy zaczęli wymierzać sprawiedliwość. W częściach miasta, zamieszkanych przez muzułmanów, podpalono kilka meczetów.
- I natychmiast pojawiły się apele, by tego nie robić. Tony Blair spotkał się z przedstawicielami muzułmanów w Londynie. Żyje ich tam około pół miliona. Była mowa o pojednaniu i o tym, by wspólnie podjąć wszystkie możliwie kroki, aby zapobiec kolejnym, ewentualnym zamachom. Organizacje muzułmańskie zobowiązały się do pomocy policji w dalszym śledztwie, a nawet do inwigilacji swojego środowiska.
- W prasie pojawiły się również informacje, że rząd chce wprowadzić nowe prawo, które pozwoli na deportację podejrzanych o "podżeganie do nienawiści". Zaostrzone mają też być procedury imigracyjne. Mówi się, że stanie się to już jesienią.
- Jest na to duża szansa. Już od dawna pomiędzy konserwatystami a laburzystami toczy się spór o to, jak rozwiązać kwestie imigracyjne. Konserwatyści postulowali, by znacznie ukrócić imigrację, a laburzyści opowiadają się tylko za zwiększeniem nad nią kontroli. W maju konserwatyści przegrali wybory, teraz - zwłaszcza po wydarzeniach z 7 lipca - można się spodziewać, że nowe prawo wejdzie w życie.
- Według ostatnich raportów londyńskiej policji w czwartkowych zamachach zginęło 55 osób, a ponad 700 zostało rannych. Wciąż nieznane są losy czterech Polaków. Jakie są szanse, że przeżyli wybuchy?
- Nie mamy pewności, że wszystkie te osoby w ogóle znajdowały się tego dnia w Londynie. Gdy tylko pojawiły się informacje o tragedii, uruchomiliśmy numer specjalnej infolinii, pod którym można się było dowiadywać o losy swoich najbliższych. Odebraliśmy tysiące telefonów. Często dzwonili ludzie, opowiadając, że ktoś z rodziny na przykład wyjechał trzy miesiące temu do Anglii i do tej pory nie dał znaku życia. Dlatego też ich pierwsze skojarzenie było takie, że oni mogli być na miejscu wybuchów. Potem okazywało się, że na szczęście ich tam nie było.
- Niestety wiadomo, że w wybuchu zginęły dwie Polki. Na pewno w chwili wybuchów metrem jechała jeszcze jedna Polka. Londyńska policja zakwalifikowała ją do "grupy najwyższego ryzyka", a jej rodzinę otoczyła opieką psychologiczną.
- Najprawdopodobniej doszło do najgorszego. Tutejsza policja jest bardzo ostrożna w podawaniu jakichkolwiek informacji, nie spekuluje. Jeżeli już wymieniła nazwisko, to na pewno nie ma żadnych wątpliwości.
- Czy po 7 lipca Polacy boją się przyjeżdżać do Londynu?
- Nie. W pobliżu naszej gazety znajduje się polski sklep i firma Sara-Int, która zajmuje się między innymi doradztwem imigracyjnym. Codziennie bardzo wielu naszych rodaków, którzy dopiero przybyli do stolicy, szuka tam zatrudnienia. Przychodzą też do "Cooltury" i pytają, czy nie wiemy, że ktoś ma wakat. Dzień po zamachach, przed Polskim Ośrodkiem Społeczno-Kulturalnym w Hammersmith, spotkałem trzech studentów z wielkimi plecakami. Do Londynu przybyli w czwartek w południe. O wybuchach dowiedzieli się w autokarze Zapytałem ich, czy po tym, co się wydarzyło, nie chcą wracać do kraju. Odpowiedzieli, że jeśli znajdą pracę, to zostaną. Nie czują żadnego zagrożenia. Zapewne tak jak oni myśli większość naszych rodaków.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska