Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Warszawo moja

ROMAN LAUDAŃSKI [email protected]
Bezrobocie w ich wsiach sięga ponad sześćdziesiąt procent. W powiatach ponad 40 proc. W ciągu trzech lat "Przystań" pomogła 350 dziewczynom znaleźć pracę.

     - Państwo wydaje gigantyczne pieniądze na przeciwdziałanie bezrobociu, ale to działania pozorne. Można bezrobotnego przeszkolić, ale jak w okolicy nie będzie dla niego pracy, to nie pomogą mu żadne kursy, nawet te uczące radzenia sobie ze stresem - mówi ksiądz Mirosław Jaworski, dyrektor Caritas Archidiecezji Warszawskiej. - Jak człowiek będzie miał pracę, to sobie poradzi ze stresem. Stworzyliśmy jedyny skuteczny w ponad dziewięćdziesięciu procentach program. To punkt odbicia dla dziewczyn.
     Pomysł programu rodził się z dwóch doświadczeń. Ksiądz Jaworski szukał na Mazurach ośrodków, do których mogłyby wyjeżdżać na wakacje warszawskie dzieci. Napatrzył się na biedę Warmii i Mazur. - Nawet jak ktoś chciał wyrwać się i wyjechać do dużego miasta, to nie miał na bilet - mówi. W Warszawie prowadzi schronisko dla bezdomnych mężczyzn. Pojawiali się 19- 20-latkowie, którzy mieli na bilet do Warszawy, szukali pracy, ale z biedy spali w schronisku. A stąd do patologii już niedaleko. W kamienicach "Caritas" przy ul. ul. Krakowskim Przedmieściu i Bednarskiej było odpowiednie piętro na ośrodek dla szukających pracy. Ksiądz dyrektor umówił się na spotkanie z Adamem Tańskim, ówczesnym prezesem Agencji Własności Rolnej Skarbu Państwa. Właśnie ze szkół średnich wychodził pierwszy rocznik młodzieży, której Agencja fundowała stypendia. Nie było pomysłu, co z nią dalej robić. Tański zapalił się do projektu. Agencja przeznaczyła pieniądze na remont i utrzymanie Bursy Promocji Zawodowej "Przystań na Skarpie" dla dziewcząt z trzech województw o największym bezrobociu: warmińsko-mazurskiego, pomorskiego i zachodniopomorskiego.
     Szczegółowy program przygotowała urszulanka szara - siostra Ewa Ranachowska.
     Ze wsi do miasta
     Na czterdzieści dziewczyn w bursie średnio dziesięć było kiedyś w większym mieście, jak np. Olsztyn czy Gdańsk. Dlatego przez pierwsze dni poznają Warszawę. Otrzymują bezpłatną sieciówkę. W szukaniu pracy pomaga siostra Ewa Ranachowska, kierownik bursy i Edyta Skorupska, doradca zawodowy. Zarobią minimum tysiąc złotych, bo później, już po wyjściu z bursy, muszą się same utrzymać. - Nasze dziewczyny nie mogą pracować gdziekolwiek, np. w supermarketach, gdzie byłyby tanią siłą roboczą - podkreśla doradca zawodowy. - Pracują za tysiąc złotych, ale w miesiącach wyprzedaży ich pensje dochodzą do 1,5 - 1,8 tys. zł, mogą dorobić nadgodzinami.
     "Przystań na Skarpie" to wspólny projekt Caritas Archidiecezji Warszawskiej i Agencji Własności Rolnej Skarbu Państwa skierowany do młodych kobiet w wieku 18-25 lat. Muszą mieć wykształcenie co najmniej średnie z maturą, być stanu wolnego i bezdzietne. Rodzice lub dziadkowie (przynajmniej jedno z nich) pracowało kiedyś w Państwowym Gospodarstwie Rolnym, a rodzina ma niewielkie dochody. Przyjeżdżają do Warszawy na cztery miesiące. Za darmo mieszkają i stołują się w bursie. Pracownicy programu pomagają im znaleźć pracę za minimum tysiąc złotych na rękę. Po czterech miesiącach wspólnie wynajmują pokoje, mieszkania, a łóżko w bursie czeka już na następną dziewczynę. Lub wracają do domu.
     Muszą być komunikatywne, mieć schludny wygląd (- Tłumaczę im, że stringi i tłuszczyk wylewający się spod biodrówek, to nie jest dobry strój na rozmowę z pracodawcą - wtrąca siostra Ewa) i motywację do pracy.
     - Niektóre__dziewczęta trafiają do nas bez mobilizacji do pracy. Najpierw zmieniają fryzury, później, za pierwszą pensję, ubierają się na stadionie - mówi ksiądz dyrektor. - Ich naturalna uroda zostaje wyeksponowana, stają się odważniejsze. Już ich duże miasto nie przeraża. Same szukają lepszej pracy. Rośnie w nich poczucie własnej wartości.
     - A jak już usamodzielnią się i mają etat, stołeczne obcasy i makijaż, to część nie poznaje nas na przystankach - stwierdza siostra Ewa.
     Nie chce w ciuchach
     Ania z powiatu giżyckiego skończyła liceum i dwuletnie studium turystyczno-hotelarskie.
     Pracuje w "Carry", ale wciąż szuka pracy w branży turystycznej.
     - Nie chcę pracować w ciuchach, jak sobie nie poradzę, to wracam do domu. Tam czekają bezrobotni rodzice i sześcioro rodzeństwa. Wie, jak żyje się w dziewięć osób za dwieście - trzysta złotych na miesiąc. Dwa bochenki chleba na śniadanie, własne dżemy, kopytka na obiad, pierogi, coś na ciepło wieczorem, może placki... U siebie pracowała tylko sezonowo w ośrodkach turystycznych jako pomoc kuchenna lub barmanka. Gdyby znała dwa języki, może znalazłaby coś jako recepcjonistka? Właśnie kończy się pierwszy miesiąc jej pobytu w Warszawie.
     Co się komu należy
     Czasem zdarza się, że dziewczyny już po usamodzielnieniu się tracą pracę nawet za półtora tysiąca złotych. Trudno to zrozumieć. - Może wtedy balują, a przysypiających pracowników nikt nie chce - zastanawia się ksiądz Mirosław Jaworski, dyrektor stołecznego Caritasu. W bursie imprezowania nie ma. O godz. 22.00 panuje cisza, ponieważ śpią w pokojach po osiem i o różnych godzinach wstają do pracy.
     Siostrę Ewę najbardziej denerwują postawy roszczeniowe u dziewczyn. Kiedyś jedna z nich stanęła na środku aneksu kuchennego i powiedziała: "Ojciec pracował w pegeerze i mi się należy!" - Odpowiedziałam jej, że nic się jej nie należy, bo ojciec pracował tam dobrowolnie i dostawał za to pieniądze. Ale czy ktoś z nimi kiedyś rozmawiał o szacunku dla pracy? - pyta retorycznie siostra Ewa.
     Będzie dziwnie?
     Mała wieś w powiecie cho- szczyńskim. "Wyjeżdżam do Warszawy" - mówi Magda koledze. "Aha. Kiedy wracasz?" "Nigdy". "Do domu nie wrócisz?" Tłumaczy: "Zobacz, jaka jestem stara. Wyprowadziłam się z domu. Dorosłam. Jestem dumna z siebie".
     Pytam Magdę, co by robiła, gdyby nie praca w Warszawie? - Siedziałabym w czterech ścianach na rodzinnej wsi i kwitłabym - śmieje się. Jest w stolicy od trzech miesięcy. Za trzy tygodnie wynajmie z koleżankami dwupokojowe mieszkanie za tysiąc dwieście złotych. Wyprowadzi się z "Przystani" i zapowiada, że dopiero teraz zacznie poznawać miasto z innej strony. - Kiedyś wydawało mi się, że warszawiacy muszą być bardzo dumni z tego, że mieszkają w stolicy. Teraz przekonałam się, że to normalni ludzie. Owszem, niektórzy traktują nas, dziewczyny ze sklepów, okropnie, i to boli. Ale poznałam w pracy świetnych, sympatycznych ludzi.
     Wysiadła z pociągu na Dworcu Centralnym, zrobiła przestraszone oczy i powiedziała: - O Jezu, jakie to duże. _Pierwsza praca w sklepie odzieżowym. - _Poprosiłam dziewczyny, żeby dały mi dziesięć minut na zapamiętanie gdzie co jest. Dały jej na to dwie minuty, a później zmieszały z błotem przy klientce. Wyszła po kwadransie. Kierowniczka sklepu obuwniczego chciała mieć dziewczynę na wychowanie, a ona nie nadawała się do tej roli. Teraz chwali sobie sklepy z markowym obuwiem, gdzie chodzi na zastępstwa. - Jeszcze nie wiem, co chciałabym robić w życiu. Lubię poznawać wszystko. U nas w wiosce siedzisz w domu i jesteś taki malutki. Koledzy piją pod sklepem, biorą narkotyki, a ja marzyłam zawsze, żeby uciec stamtąd jak najdalej.
     Za pierwszą pensję załadowała konto w telefonie i ubrała się na Stadionie Dziesięciolecia. U siebie miała pracę w biurze obsługi szkół samorządowych za 450 zł miesięcznie, ale dyrektor wolał przyjąć na jej miejsce znajomego. Wyjechała na trzy miesiące do Niemiec. Pracowali od 4 rano do 21 wieczorem. - Kokosów nie zarobiłam. Wystarczyło na komórkę i pakiet startowy. Resztę oddała rodzicom.
     Masz czegoś chciała!
     Martyna przyjechała do Warszawy z małej wsi z powiatu piskiego w województwie warmińsko-mazurskim. Już się usamodzielniła w Warszawie. Po niej przyjechały jeszcze Ela i Alina z tej samej wsi. Dojedzie czwarta dziewczyna. Ela skończyła najpierw zawodówkę, a w maju technikum handlowe. Powtarza, że u nich nie ma perspektyw dla młodych. - Nie chcę zbierać gałęzi w lesie, a tylko na taką pracę za marne grosze mogłabym liczyć. Chcę mieć kontakt z ludźmi - podkreśla. - W Warszawie wysiadłam z autobusu PKS, rozejrzałam się i mówię: "Masz, czegoś chciała" . Po kilku dniach już było lepiej, ale nawet teraz, gdy wspomina dom, jej oczy wilgotnieją.
     - Zaczynałam w delikatesach "Piotr i Paweł" i wiem, że "spożywka" to nie dla mnie, klienci za bardzo dali mi w kość. Teraz pracuje w "Carry" i chwali sobie. - Pewnie, że szlag mnie trafia, jak klientka rozwali dwadzieścia bluzek, które przed chwilą ułożyłam, ale to przechodzi. Zastanawiam się tylko, czy one to samo robią we własnych szafach? _Na okresie próbnym dostawała 800 złotych na rękę, później 900 zł plus prowizję. Martyna, ta która przyjechała pierwsza z ich wsi do Warszawy ma już umowę na pięć lat. - _Dostałyśmy szansę na lepsze życie, bo takie, jak w naszej rodzinnej wsi, to szkoda mówić - stwierdza zrezygnowanym głosem Ela.
     Marzenia w mundurze
     Aneta to koleżanka Eli z tej samej wsi. Jest bardziej przebojowa. Ukończyła liceum zawodowe jako sprzedawca. Trafiła na staż absolwencki w Urzędzie Stanu Cywilnego i biurze Rady Miejskiej. Zrezygnowała, ponieważ jej brat z ojcem wyjeżdżali wcześniej do pracy w Niemczech. Ojcu coś wypadło. Pojechała zamiast niego. Pakowała kwiaty do kontenerów, wróciła po dwóch miesiącach i złapała pracę w ośrodku wczasowym jako kelnerka. Kuzynka chciała ją zatrudnić w pensjonacie za 450 złotych miesięcznie, ale wolała Warszawę i skok na głęboką wodę. O czym marzy? - Chciałabym być policjantką. Ktoś obiecał jej pomóc. Swoją przyszłość w mundurze (tym razem wojskowym) widzi też Jowita. - Moja wieś jest śliczna latem tylko dla warszawiaków. Mieszka w Łutynowie (warmińsko-mazurskie). W hurtowni dostawała 840 złotych na rękę, pracowała na czarno i była zarejestrowana jako bezrobotna. W ciągu pierwszego tygodnia w Warszawie chciała wracać do domu - do dziesięciorga rodzeństwa i rodziców. W bursie śpi w ośmioosobowym pokoju, ale do tego przyzwyczaiła się w domu. Pracuje w pierogarni. To jeden z pomysłów księdza dyrektora na lokal z tanią kuchnią. - Miały być "pierogi świata", ale pomysł wyszedł na zewnątrz i konkurencja zorganizowała taki lokal po drugiej stronie Krakowskiego Przedmieścia. W zamian zorganizowaliśmy pierogarnię, która przez dwa letnie miesiące zarobiła na kolonie dla 350 dzieci z ubogich rodzin - ksiadz dyrektor nie kryje dumy. Choć Jowita ma tam co robić, to jednak wolałaby pracę w biurze. Aneta, ta która chce do policji, przysiada się na moment, bo zaraz idzie na nockę do sklepu. - Robotnicy będą coś naprawiać, a my musimy pilnować, żeby nic nie zginęło - mówi. Aneta uważa, że mogłaby zostać modelką. Jowita z pierogarni aż się żachnęła. - To na nic. Byłam w trzech agencjach modelek. W każdej chcieli pieniędzy za zdjęcia, a nie oferowali żadnej pracy.
     Praca i wychowanie
     Siostra Ewa:- Uczymy dziewczyny odpowiedzialności za własne życie - tłumaczy. - Społeczeństwo inwestuje w nie duże pieniądze, niech nabiorą prospołecznych postaw. Niech nauczą się szanować pracę i pracodawców. Niech będą koleżeńskie i solidarne. Ile można rozmawiać o promocjach i towarze na stadionie? Dlatego pokazujemy im zabytki, zabieramy na koncerty, do teatrów i na wystawy w muzeach. Wykonujemy pracę siłaczek, by wprowadzić je w inny świat. Dziś Caritas ma więcej ofert pracy niż dziewczyn.
     

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska