Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

W Europie wszyscy są poranieni

Karina Obara
- Gecja jest winna tego, że od dziesięcioleci nie zbudowała skutecznej biurokracji. Ale jest też ofiarą ułomności strefy euro - mówi publicysta Adam Krzemiński, znawca Niemiec.

Adam Krzemiński

Adam Krzemiński

publicysta tygodnika "Polityka", specjalizuje się w sprawach europejskich i relacjach polsko-niemieckich, jest autorem licznych publikacji na ten temat. Wraz z Adamem Michnikiem napisał list otwarty do premierów Polski i Niemiec w sprawie Centrum przeciwko Wypędzeniom. Współpracuje z niemieckimi gazetami "Die Zeit", "Der Spiegel", "Frankfurter Allgemeine Zeitung"

- Chyba Grecy nie znoszą Niemców i vice versa?
- To chyba za proste. Domalowywanie przez greckich demonstrantów portretom Angeli Merkel wąsów Adolfa to jedno, a tęskne wyczekiwanie greckich turystów to drugie. Z kolei w Niemczech obok pogardliwych uwag na stronach internetowych niemieckich bulwarówek o "greckich leniuchach i darmozjadach" wciąż można znaleźć romantyczne sentymenty do Greków, przejawy współczucia i wybuchy krytyki wobec własnego rządu. Pamiętajmy, że rzeczywistość medialna, także sondaże, to tylko skrót "rzeczywistości rzeczywistej". W niemieckich mediach równie ostra jak krytyka premiera Grecji, Alexisa Tsiprasa, za krętactwo i świadome zaostrzanie greckiego kryzysu, była krytyka twardej postawy Angeli Merkel, a zwłaszcza ministra finansów Wolfganga Schäublego.

- Na jednej z greckich karykatur wisi na stryczku razem ze swoim wózkiem inwalidzkim. Na innej jest w mundurze Wehrmachtu i zapowiada, że z tłuszczu Greków chce zrobić mydło. To już mowa nienawiści.
- Wszędzie bulwarowe media żerują na najniższych instynktach. U nas robiło to "Wprost" ubierając Erikę Steinbach w mundur SS i każąc jej ujeżdżać niemieckiego kanclerza czy rysując Angelę Merkel jako mamkę karmiącą polskich polityków. Przyznaję prawo "Charlie Hebdo" do publikowania drastycznych karykatur. Ale również sobie do publicznego krytykowania ich, dlatego tłumaczyłem w niemieckich mediach, że nie przystoi porównywać polskiego prezydenta z kartoflem i rechotać z "dowcipów o Polakach". Zresztą wraz z wyraźną poprawą wizerunku Polski w ostatnich latach takie rzeczy bardzo rzadko pojawiają się w niemieckich mediach.

- I nie dziwi pana ta wzajemna niechęć Niemców i Greków? Coraz częściej przebijają się do opinii publicznej głosy, by zostawić Grecję w spokoju. Jeśli chce, niech sobie wychodzi ze strefy euro, niech spłaca sama własne długi i ponosi konsekwencje swojej rozrzutności i kumoterstwa w szeregach władzy.
- To za przeproszeniem także karykatura. Grecja ze zdewaluowaną drachmą nigdy żadnych długów nie będzie w stanie spłacić, bo są zaciągnięte w euro. Kluczem jest umorzenie długów, zaciągniętych przez nieodpowiedzialne rządy greckie, które ulegały pokusie tanich kredytów. Ale trudno umarzać na piękne oczy. Polsce po roku 1989 umorzono połowę długów gierkowskich, a drugą połowę rozłożono na korzystne raty dlatego, że w Polsce była wola reform. I żaden rząd ani lewicowy, ani prawicowy ich nie cofnął. Po latach widać, gdzie były błędy czy luki tamtej strategii. Ale w sumie w polskim przypadku okazała się trafna. Przypadek grecki jest inny. Grecja jest winna tego, że od dziesięcioleci nie zbudowała skutecznej biurokracji. Ale jest też ofiarą ułomności strefy euro. Wspólna waluta opiera się na słowie honoru, brakuje sankcji w wypadku łamania ustalonych reguł. A łamały prawie wszystkie kraje strefy euro, zaczynając od Niemiec i Francji. Twórcy unii walutowej wiedzieli, że wymaga ona unii politycznej, wspólnej polityki gospodarczej, finansowej, a więc ingerencji Brukseli w budżety narodowe. Kto się zadłuża nad miarę, ten powinien móc być karany zawieszaniem unijnych subwencji. Kto wpada w tarapaty nie ze swojej winy, a ze względu na różnice w poziomie rozwoju, ten powinien móc liczyć na wsparcie. Jednak w Maastricht wyraźnie stwierdzono, że unia walutowa nie będzie "unią transferową", ale z cichą nadzieją, że wspólna waluta z czasem i tak wymusi unię polityczną.

- Żaden kraj nie chce spłacać długów innego kraju, zwłaszcza gdy ten zadłużony zachowuje się jak rozkapryszone dziecko, które mówi: i tak zrobię po swojemu.
- Rozkapryszeni mogą być politycy czy ludzie mediów wyspiarskich państw żyjących z własnych zasobów, postrzegający rzeczywistość wyłącznie poprzez egoistyczny interes zgodnie z mottem: Moja chata skraja! Bliższa koszula ciała! Jednak w Europie nikt na to sobie nie może pozwolić. Stanowimy naczynia połączone. Każdy jest skazany na współpracę i pomoc sąsiadów. My wołamy o wsparcie UE, gdy Putin nakłada embargo na nasze mięso i oburzamy się, że gazociąg bałtycki to energetyczny pakt Hitler-Stalin (co też jest karykaturą), Włosi domagają się pomocy w sprawie uchodźców z Afryki, a państwa strefy euro - stabilizacji najsłabszego ogniwa. UE nie jest jeszcze Stanami Zjednoczonymi Europy, ale już jest wspólnotą losu, jak mówią filozofowie. Bogatsi "płatnicy netto" dofinansowują przecież poprzez fundusze strukturalne biedniejsze państwa i regiony UE. W Niemczech zamożne landy jak Bawaria dofinansowują biedniejsze - jak Meklemburgię z dawnej NRD. I wszędzie u tych bogatszych są opory przeciwko "janosikowemu" podbieraniu ich kasy. Ale to fundament wspólnoty, jednak opartej na zasadzie współpomocniczości: Pomożemy ci, jeśli sam sobie będziesz pomagał, a nie tylko wisiał na naszej kroplówce. I o to toczył się przez pół roku spór z rządem Tsiprasa, który domagał się skreślenia długów bez gwarancji przebudowy administracji kraju.

- Bundestag zaakceptował trzeci pakiet pomocy finansowej dla Grecji, ale głosów niechętnych takiemu postępowaniu jest w Niemczech coraz więcej. Mają dość "poświęceń finansowych". W tym roku ukazała się książka berlińskiego politologa Herfrieda Münklera "Mocarstwo w centrum Europy. Nowe zadania dla Niemiec", w której twierdzi, że Niemcy są w Europie gospodarczym hegemonem, jedynie dlatego akceptowanym przez innych członków Unii Europejskiej, że są "hegemonem zranionym" niemiecką przeszłością z lat 1933-1945. To ona czyni ich podatnych na perswazję i taki szantaż emocjonalny, jak ze strony rządu greckiego. Czy to trafna diagnoza?
- Moim zdaniem mało precyzyjna. W Europie wszyscy są w jakiś sposób poranieni. Wszyscy coś mamy za uszami. Jak nie próbę podboju sąsiadów, to choćby swoją nieudolność, która wciągała sąsiadów w kryzys. A akurat Grecja zapisała się i jednym i drugim w najnowszej historii Europy. W 1974 ateńscy pułkownicy sprowokowali - zresztą przez siebie przegraną - próbę przyłączenia Cypru. Wyspa została podzielona. A reżym wojskowy w Grecji padł. Wejście do EWG miało w Grecji umocnić demokrację. Ale przez 40 lat grecka klasa polityczna nie potrafiła lub nie chciała zbudować przejrzystego państwa. Inaczej Niemcy - moralna i polityczna klęska III Rzeszy w 1945 roku była tak bezapelacyjna, że Niemcy zachodni całą energię mogli skierować jedynie na postawienie gospodarki na nogi i na europeizacji kraju. Można Republice Federalnej zarzucać niewystarczające rozliczenie zbrodniarzy wojennych, ale niepodobna lekceważyć jej europejskiej metamorfozy mentalnej. To jest zupełnie inaczej myślące i postępujące społeczeństwo. Münkler jest zafascynowany modną dziś nie tylko w Niemczech, ale i w krajach anglosaskich, Rosji, ale i u nas historią imperiów, i wielkich przestrzeni politycznych. Przy czym nie bardzo wie, jak zaklasyfikować UE jako "imperium negocjowane", dlatego w jego zarysach dziejów Europy nie ma Unii polsko-litewskiej. Tymczasem cała ta gadanina o niemieckiej hegemonii w UE czy o Angeli Merkel jako "żelaznej kanclerzycy" w pikielhaubie Bismarcka jest tylko figurą retoryczną. U schyłku "ery Kohla" Niemcy uchodziły za "chorego człowieka Europy". Dziś mają nadwyżki eksportowe, ale obawiają się, co będzie za dziesięć lat. Skorzystały na kryzysie euro, ale ich dobrobyt zależy od sukcesu strefy euro, a nie rozpadu. Niemcy potrzebują Unii, podobnie jak UE Niemiec. Gdyby Unia się rozpadła, to w konkurencji globalnej nawet Niemcy szybko stałyby się gwiazdą gasnącą, podobnie jak Francja, Włochy, Hiszpania, nie mówiąc o Polsce czy Grecji. Tu nie o hegemonię chodzi, lecz o funkcjonowanie sprawnej i konkurencyjnej Europy.

- Ale przecież dla Niemców życie na kredyt, zwłaszcza kolejny, jest czymś trudnym do przyjęcia. Dlaczego więc negocjują z Tsiprasem?
- Po to, by strefa euro, a za nią reszta UE nie zaczęła się pruć. I po to, by Grecja zmodernizowała swój cały aparat państwowy. Po dziś dzień nie ma w Grecji wiarygodnych ksiąg wieczystych. Przy czym każdy wie, że kredyty udzielone kiedyś Grecji są stracone. Pytanie na jakich warunkach zostaną umorzone.

- A co Tsipras chce tak naprawdę ugrać?
- Tego nie wiem, być może on sam jeszcze nie wie. W 2014r. wygrał wybory, bo obiecywał zerwanie z "dyktatem trojki". I przez pół roku próbował wszystkich trików, kłamał, kręcił, wybrał walkę nerwów na czas. Wygrał referendum, ale w Brukseli przegrał pokera, bo gdy Schäuble powiedział "Sprawdzam!", nie miał w ręku żadnych atutów. Może się jednak okazać mężem opatrznościowym realizmu Grecji. Zmienił front, otrzymał wsparcie części opozycji, pozbył się fundamentalistów. Ma szansę przebudować administrację, a w następnej turze uzyskać niezbędną redukcję długów. Ale to tylko szansa.

- Nie odnosi pan wrażenia, że ci zwykli Niemcy nie wierzą w poprawę Grecji nawet po zasileniu jej kolejnymi pieniędzmi, ale nie są w stanie wpłynąć na swój rząd, aby wyrzucił niesfornego greckiego ucznia z klasy?
- To nie kwestia wiary. W 1988 r., gdy w Polsce były puste półki, także nikt nie wierzył w "poprawę Polski". Teraz chodzi o to, czy Grecy stworzą mentalną "wielką koalicję" na rzecz reformy kraju. I jeśli ją stworzą, będą musieli otrzymać nie tylko pomoc, ale i rewizję obecnej strategii obsługi długu. Wyrzucanie "niesfornego ucznia z klasy" to słaba metoda pedagogiczna.

- Wyobraża pan sobie, że Niemcy się zbuntują przeciwko europejskiej polityce? Że zrobią coś na wzór Pawła Kukiza lub niemiecko-tureckiego autora Akifa Pirincci, który swoich urzędników unijnych nazywa "świrami z Brukseli", a europarlamentarzystów "kretynami"?
- Niemieckich Kukizów od dawna jest od metra - po prawicowej stronie był to choćby nacjonalistyczny zespół "Böhse Onkelz", a ostatnio "Pegida" - antymuzułmańskie pospolite ruszenie czy eurosceptyczna "Alternatywa dla Niemiec" (AfD), która właśnie się rozpadła na skrzydło realne i fundamentalnie narodowe. Żadni z nich jednak nie mają szans wejść do Bundestagu. Nie ma w dzisiejszej klasie politycznej tak chamskiego, zabójczego języka wojny, jak u nas. Nikt nie łowi tam głosów wyborców publicznie obiecując rozpieprzenie wszystkich w drobny mak, nikt nie porównuje swego antysystemowego ruchu z podziemną armią. Ale także - mimo sojuszniczych podsłuchów - żadnego ministra nie przyłapano na użalaniu się, jak to Niemcy za nic "obciągają" Amerykanom. Nie wydaje się zatem, by w 2017r. jakiś Kukiz zatrząsł Niemcami.

- To co będzie z Grecją?
- Trzeba będzie jej pomóc, ale - jak powiedział Mrożek - żeby ino ona sama chciała chcieć…

- A z Europą?
- Jak na razie mimo wszystko trzyma się nieźle. Dowodem stanowczość krajów UE w konflikcie rosyjsko-ukraińskim. Nawet jeśli to Merkel i Hollande wynegocjowali w Mińsku z Putinem i Poroszenką kulejące zawieszenie broni we wschodniej Ukrainie, to jednak negocjowali w imieniu UE, a nie własnych krajów, bo nikt z państw członkowskich, nawet Grecja, nie wycofał się z sankcji gospodarczych wobec rosyjskiego agresora. Europejska szklanka jest raczej do połowy pełna niż do połowy pusta.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska