Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Śledczy twierdzą, że jest mordercą. Szukali go przez 21 lat

Maciej Czerniak
Jeżeli sąd uzna go winnym zamordowania Joanny, może dostać dożywocie
Jeżeli sąd uzna go winnym zamordowania Joanny, może dostać dożywocie Tomasz Czachorowski
Sławomir G. wiódł życie przykładnego męża i ojca. Ta przeszłość jest snem, z którego wyrwało go wezwanie na policję. Dostał je 25 kwietnia 2014 roku.

Nie przyznaję się. Mnie w ogóle nie było wtedy w mieszkaniu Joasi - oświadczył w Sądzie Okręgowym w Bydgoszczy Sławomir G. To było jedno z pierwszych zdań wypowiedzianych na rozprawie w procesie o zabójstwo, do którego doszło ponad dwie dekady temu.

Lato 1994 roku było wyjątkowo upalne. Joanna S. spędziła tych kilka gorących tygodni w Bieszczadach. Pojechała tam ze swoim chłopakiem, Marcinem. Z wakacji wrócili ze srebrnymi obrączkami. Zaręczyli się. Mieli plany na wspólną przyszłość. Mama Joanny wyjechała z Bydgoszczy na kilkanaście dni. Przez ten krótki czas mieli razem z Marcinem mieszkanie na wyłączność. Znajdowało się na dziesiątym piętrze w wieżowcu numer pięć przy ulicy Żmudzkiej, niedaleko ronda Fordońskiego.

To skraj osiedla Bartodzieje. Na spacery chodzili nad pobliski "Balaton" ,lokalne oczko wodne. Otacza je wijący się wśród nadbrzeżnych szuwarów deptak upstrzony ławeczkami. Okolica ożywa wieczorami, kiedy nad jeziorko ściągają mieszkańcy pobliskich bloków.

Joasia miała 22 lata. Zaczęła naukę w szkole muzycznej. Marzyła o karierze. Marcin już wtedy pracował. Naprawiał domofony.
Pod koniec sierpnia mieszkańcami Bydgoszczy wstrząsnęła tragiczna wiadomość. Na odbywającym się w dzielnicy Fordon Pikniku Country, na który ściągnęło prawie trzydzieści tysięcy osób, doszło do zabójstwa. Od ciosów nożem zginął 18-letni Remigiusz M. Policja szukała świadków, wyznaczono nawet nagrodę 20 mln ówczesnych zł za pomoc w ujęciu mordercy.

"Król węgla" pomógł oskarżyć zabójcę Joanny S.

Prasa jeszcze nie ochłonęła po tym zdarzeniu; jeszcze pojawiały się wzmianki o poszukiwaniach zabójcy, kiedy miasto zelektryzowała informacja o kolejnej zbrodni. 30 sierpnia Asię znaleziono martwą w mieszkaniu przy Żmudzkiej. Leżała w swoim pokoju, w kałuży krwi. Biegli medycyny sądowej doliczyli się na jej ciele kilkunastu ran: szyi, klatki piersiowej, ramion, nogi, brzucha. Ustalono, że ciosy zadano "nieustalonym narzędziem ostrokończystym jednosiecznym". Dopiero późniejsze ustalenia wskazały, że człowiek, który bestialsko zaatakował dziewczynę, posługiwał się prawdopodobnie nożyczkami.

Dziennikarze zaczęli łączyć te dwa zdarzenia, pytali policję i prokuraturę, czy zabójstwa mają ze sobą coś wspólnego. Pojawiały się domniemania i zeznania świadków, z których miało wynikać, że Asia była rzekomo tą dziewczyną, która na koncercie krzyknęła: "Jednak go zabili!".

- To jest dowolna interpretacja - mówił Gazecie Pomorskiej ówczesny rzecznik prasowy komendanta wojewódzkiego policji nadkomisarz Marek Jeleniewski. Natomiast prokurator rejonowy Henryk Kowalski komentował powściągliwie: - Każdy wątek trzeba jak najdokładniej sprawdzić. Za wcześnie na przypuszczenia.

Osiem dni po śmierci Joanny jej matka Ewa S. zadzwoniła na policję. Podczas porządkowania pokoju córki znalazła zakrwawione białe pończoszki dziecięce i nożyczki, których - jak zeznała - "nie było wcześniej w domu". Tego samego dnia na miejsce przyjechali policyjni technicy. Zabezpieczyli nowe dowody. Wcześniej, podczas sekcji zwłok Joanny stwierdzono pod jej paznokciami włókna wiskozowe z waty.

Zabezpieczono też odciski palców na domowych sprzętach. Ekspertyza daktyloskopijna była gotowa 16 listopada 1994 roku. Biegli stwierdzili, że ślady linii papilarnych na wtyczce telefonicznej, kubku i filiżance nie nadają się do identyfikacji. Wszelkie pozostałe ślady zaś należą do Joanny, jej matki, narzeczonego i sąsiadki.

Przesłuchano kilkudziesięciu świadków. Śledztwo zostało umorzone po dwóch latach. Powód? "Brak możliwości wykrycia sprawcy" - brzmiało prokuratorskie uzasadnienie.

Sławomir G.: - Wcześniej przyznałem się do zabójstwa, bo mi je wmówiono. Wycofuję tamte zeznania

Jednym z pierwszych podejrzanych był Marcin. Śledczy oczyścili go jednak z zarzutów, bo miał mocne alibi. W dniu śmierci Joanny wcześnie rano wyjechał do pracy, a po jej skończeniu był u swoich rodziców. W gronie podejrzanych znaleźli się sąsiedzi, koledzy ze szkoły, a nawet osoby, które para poznała podczas wakacyjnych wojaży. Nikomu jednak nie postawiono zarzutu. Te tropy prowadziły donikąd.

Po umorzeniu postępowania akta trafiły do szuflady. Kryminalni z Komendy Wojewódzkiej Policji w Bydgoszczy z zespołu zwanego "Archiwum X" nie dawali jednak za wygraną. Co jakiś czas ponownie analizowali zeznania zebrane jeszcze w latach 1994-1996.

W ubiegłym roku zauważono nieścisłości w wyjaśnieniach jednego świadka. Chodziło o to, co policji powiedział jeden ze znajomych Asi, ówcześnie 27-letni Sławomir G. , sąsiad z piątego piętra wieżowca przy ulicy Żmudzkiej.

Wątpliwości śledczych dotyczyły, między innymi "jego relacji i stopnia zażyłości z ofiarą". G. twierdził początkowo, że Joanna była po prostu jego znajomą. Z zeznań świadków wynikało jednak, że od lat żywił do niej platoniczne uczucie, pisywał listy i marzył, by byli parą.

Okazało się, że G. wciąż mieszka w Bydgoszczy. Ożenił się, ma siedemnastoletnią córkę. Przed zatrzymaniem pracował w firmie na Osowej Górze jako stolarz. Został wezwany na przesłuchanie 25 kwietnia ubiegłego roku do komendy wojewódzkiej w Bydgoszczy. Stawił się. Policjanci przepytywali go kilka godzin. Wyszedł jako podejrzany.

Przyznał się, że miał udział w śmierci Asi, ale "pomniejszył swoją rolę" - to określenie z aktu oskarżenia, który 6 czerwca tego roku trafił do bydgoskiego sądu.

Powiedział policjantom i powtórzył prokuratorowi swoją wersję. Twierdził, że 30 sierpnia 1994 roku był w mieszkaniu Joanny. Rozmawiali. Pił piwo, ona - wino. Asia miała się do niego przytulić. On ją odepchnął. Kiedy ona chciała go pocałować, on odtrącił ją ponownie. Wtedy wy-szła do swojego pokoju (najpierw rozmawiali w salonie), a on za nią. Rzekomo w złości chwyciła nożyczki i sama się nimi raniła w okolice szyi. Gdy udało mu się je wyrwać, w szarpaninie "sama się na nie nadziała".

- Zaraz po tym zdarzeniu wyparłem je ze świadomości. Przez tych dwadzieścia lat z nikim o tym nie rozmawiałem - wyjaśnił.
Przyznanie się G. nie zamknęło sprawy. Okazało się, że dzięki postępom w technice kryminalistycznej można było już przeanalizować te dowody, które w 1994 roku nie nadawały się do badania. Stwierdzono jednak, że ślady pochodzące między innymi z wtyczki telefonicznej nie należą do G.

Śledczy chcieli poddać badaniom genetycznym próbki blond włosów znalezionych na miejscu zbrodni. Ostatecznie jednak od tego odstąpiono - zarówno G., jak i Joanna S. mieli w tym czasie długie włosy. A sam G. potwierdził, że był w mieszkaniu w dzień, kiedy zginęła Joasia. Co więcej, przyznał że w szarpaninie wyrwała mu garść włosów.

Czytaj: Brutalny mord sprzed lat wreszcie się wyjaśni? Wkrótce rozpocznie się proces w sprawie zabójstwa młodej bydgoszczanki

Części układanki, które tworzyły nowe zeznania G. i pozostałych świadków, zaczęły do siebie pasować.
Joannę S. martwą jako pierwszy zauważył jej chłopak, Marcin. 30 sierpnia po godzinie 19, kiedy wrócił na Żmudzką od swoich rodziców, zadzwonił domofonem do mieszkania Asi, ale nikt się nie odzywał. Zadzwonił więc do sąsiadki Doroty M., znajomej zamordowanej. Ta wpuściła Marcina. - Był zdenerwowany - mówiła M. Po pięciu minutach znów pojawił się w jej drzwiach, ręce mu się trzęsły, powiedział: "Ona chyba nie żyje". Z mieszkania wybiegł Piotr, mąż M. Razem z Marcinem i Dorotą poszli do Asi. Leżała na podłodze w pokoju. Marcin będąc w szoku "prosił ją, by się obudziła" - wynika z aktu oskarżenia. Piotr M. w późniejszych zeznaniach stwierdził też, że wcześniej tego samego dnia minął na schodach Sławomira G.

Czytaj: Świadek z celi: - Oskarżony opowiadał, jak zabił Asię

Dowodami są też zeznania Marcina W. W lipcu 2014 roku trafił do celi razem z G. Ten wyjawił mu "jak było naprawdę". Powiedział o tym, jak poszedł do Asi z nożyczkami w plecaku, zabił ją, a następnie zacierał ślady - między innymi wyrzucając zakrwawioną odzież do śmieci. Motyw? Nieodwzajemniona miłość.

W sądzie G. wszystkiego się wypiera. Twierdzi, że przyznał się do zabójstwa pod presją; że leczy się na epilepsję, a przez lata pił. I po alkoholu też przyznał się do zbrodni. Grozi mu dożywocie.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska