Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Weterani z Iraku i z Afganistanu świętowali w Bydgoszczy. - Nie warto było jechać na misje - mówili

Roman Laudański
- Nie warto było jechać na misje - mówi st. szer. Łukasz Domagalski . - Nie takim kosztem. Weterani z Iraku i z Afganistanu świętowali w Bydgoszczy.
- Nie warto było jechać na misje - mówi st. szer. Łukasz Domagalski . - Nie takim kosztem. Weterani z Iraku i z Afganistanu świętowali w Bydgoszczy. Roman Laudański
Jedziesz na misję i nie dopuszczasz do siebie myśli, że coś ci się może stać - opowiada kapral Emil Uran. - Wcześniej nie słyszałem o Stowarzyszeniu Rannych i Poszkodowanych w Misjach Poza Granicami Kraju. Dopiero po wypadku poznałem kolegów i ich problemy.

- Pierwszy raz jedzie się po zaszczyty, drugi raz - po pieniądze, a trzeci - po rozwód - przypomina zasłyszaną od żołnierzy w Iraku maksymę gen. bryg. Andrzej Tuz, zastępca szefa sztabu Dowództwa Operacyjnego Rodzajów Sił Zbrojnych ds. Operacyjnych. W Iraku odpowiadał za szkolenie miejscowych sił bezpieczeństwa.

Gen. Tuz zapytał jednego z żołnierzy: - A ty, który raz jesteś na misji? - Trzeci. Już po rozwodzie.
Ilu z weteranów Iraku i Afganistanu zapłaciło taką cenę? Wyjeżdżali i walczyli, bo tak zdecydowali politycy. Żołnierz z rozkazami nie dyskutuje. Najbardziej irytowało ich określenie "najemnicy", bardziej niż to, że większość uważała, iż jechali tam po prostu dla pieniędzy.

- Ciężko było wyjeżdżać, kiedy zapłakane dziecko wracało ze szkoły i mówiło ojcu, że koledzy nazywają jego tatę najemnikiem - dodaje gen. Tuz. - Gdybyśmy byli w Afganistanie okupantami, to wszystkie nasze projekty pomocowe - drogi czy szkoły - zostałyby zniszczone - mówi generał. - Pojechaliśmy tam, żeby Afgańczycy znowu mogli normalnie żyć, a ich dzieci dorastać bez strachu.

Czytaj: Finał misji w Afganistanie. Nasi wrócili bez strat

Rozmawiamy na strzelnicy wojskowej na bydgoskich Jachcicach. Słowa generała giną wśród karabinowych strzałów. Trwają zawody strzeleckie w ramach Dnia Weterana zorganizowanego w tym roku w Bydgoszczy. Przyjechali tutaj świętować z całego kraju.

Kapral Emil Uran z 18. batalionu powietrzno-desantowego w Bielsko - Białej prezentuje się jak prawdziwy komandos. Trudno uwierzyć, że lekarze stwierdzili u niego 80 proc. uszczerbku na zdrowiu.

W 2008 roku wyjechał na trzecią zmianę do Afganistanu. To był kolejny, zwykły patrol. Obsługiwał karabin maszynowy na wieży hummera (samochód). Między Ghazni a Sharaną najechali na "ajdika" (improwizowany ładunek wybuchowy). Trzech kolegów, saperów z Kazunia, zginęło na miejscu. Siła wybuchu wywaliła Emila w powietrze. Żartuje, że wymienianie swoich urazów może rozpocząć od góry lub od dołu. Cała lewa strona ciała wyłączona. Krwiak mózgu. Połamany kręgosłup sczepiony implantami. Połamane żebra. Utrata nerki, śledziony i części płuca. Walnięty talerz biodrowy. Uszkodzona noga.

On, 27-latek na krawędzi życia. Żona w kraju. Każdy mu powtarza, że nie wygląda na tak połamanego i połatanego. - To wszystko dzięki rodzinie i kolegom, którzy przekonali mnie, że jestem w stanie się pozbierać - uśmiecha się kapral Uran. - Uwierzyłem.

- Goiło się na mnie jak na psie. Prawie zdążyłbym do Afganistanu na jeszcze jedną zmianę i na pewno dałbym radę - zapewnia. - Tłumaczyłem doktorom, że nie muszę być zdrowy w stu procentach. Wystarczy w 99 procentach! Jeden procent, to nic. Ketonal, morfina, tramal

Starszy szeregowy rezerwy Łukasz Wojciechowski był na pierwszej misji w Iraku w 2003 roku. Został ranny jako jeden z pierwszych polskich żołnierzy. Jechali honkerem na patrol. Rebelianci podłożyli przy drodze pociski artyleryjskie podłączone szeregowo. Odpalili "ajdika". Z zarośli wystrzelili pocisk RPG (ręczny granatnik przeciwpancerny produkcji radzieckiej). Ponad 20 minut trwała wymiana ognia, ale tego już nie pamięta.

Odłamki poszły w prawy bark i nogi. Jeszcze postrzał w żebra. Urwane palce. Stłuczenie żuchwy. Miał 22 lata. W tym czasie życie się zaczyna. - A mnie prawie się skończyło - mówi Łukasz Wojciechowski. Problemy za zdrowiem ma do dziś, choć minęło już 12 lat. Jako żołnierz nadterminowy podlega pod ZUS, który co jakiś czas próbuje go uzdrawiać, a armia mówi, że dalej jest chory.

Życie po wojnie to przeciwbólowe tabletki chrupane jak landrynki. Ketonal, morfina i tramal. Przeszczepy nie chcą się przyjmować, otwarte rany. Każda zmiana opatrunku wymaga uśpienia przez anestezjologa. - Trzeba być zdrowo walniętym, żeby godzić się na takie wyjazdy albo to kochać i lubić - komentuje Łukasz Wojciechowski.

Ciągle rehabilituje się, zaczął uprawiać sport, ale największym wyzwaniem jest wychowanie syna. Rodzina pomogła.

Trzeba było się podnieść.
- Mam taki charakter, że nie lubię klękać. Podniosłem się, syn mnie napędza, jest dla kogo żyć. Myśli samobójczych nie mam. Każdy musi robić swoje. Nie czuję się bohaterem. Bohaterami są ci, którzy walczyli w czasie II wojny światowej. Oni bronili ojczyzny.

Ostatni patrol
- Zawsze chciałem nosić mundur, wojsko najbardziej mi się podobało - uśmiecha się starszy szeregowy Piotr Chmielewski z 15. batalionu saperów w Orzyszu. - Po zasadniczej służbie wojskowej dostałem się na zawodowego. Akurat do jednostki przyszło pismo, że można zapisywać się do Afganistanu. Zgłosiłem się. Siódma zmiana. Ostatni nocny patrol przed powrotem do kraju. Jeden pluton dostał ostrzał, oni mieli dowieźć amunicje. 5 kilometrów od Ghazni. Wjechali na "ajdika". Piotr Chmielewski stał w otwartym włazie z tyłu rosomaka. Odłamki trafiły w prawą stronę ciała.

- Szok po wybuchu. Poczułem, że ręka mi zesztywniała. Medyk udzielił pomocy, szybki powrót do bazy. Operacja. Obudziłem się po wszystkim. Trzy tygodnie czekałem na rotację do kraju.

Miał dużo szczęścia. Odłamki poszły po kości i nie uszkodziły stawu łokciowego. Do dziś chodzi z najmniejszymi odłamkami. Lekarze powiedzieli, że wyjęcie wszystkich mogłoby mu mocniej uszkodzić rękę.

Dalej służy w wojsku. Chciał znowu jechać do Afganistanu, ale się nie udało. - Narzeczona wie, co robię. Wszystko będzie dobrze - zapewnia.

Stałem na bombie
Starszy kapral Daniel Leszczyński z Tomaszowa Mazowieckiego z 25. brygady kawalerii powietrznej raz był w Iraku i raz w Afganistanie. W Iraku miał dużo szczęścia. Podczas patroli dość regularnie blokowali jedno skrzyżowanie, żeby mogły przejeżdżać konwoje.

- Zorientowałem się, że stoimy na "ajdiku", kiedy było już za późno. Stoisz i czekasz, kiedy wywali, ale jechał z nami amerykański patrol z "zagłuszarką"

Dzięki temu spokojnie odjechali. Wieczorem w bazie Amerykanie pytali, kto jechał tym samochodem? Przed detonacją sprawdzili, że po kilkudziesięciu sekundach "ajdik" - gdyby detonator nie był zagłuszany - rozerwałby się pod nimi.

W Afganistanie, kiedyś dostali się pod ostrzał i pocisk RPG wleciał do środka pojazdu. - Leciał na mojej wysokości, odbił się od klimatyzacji i skręcił do tyłu. Gdyby poleciał prosto - przeciąłby mnie na pół - opowiada. Siła uderzenia wyrzuciła go w powietrze. Ucisk na rdzeń kręgowy sparaliżował mu nogi. Fosfor w oczach. Krew w uszach. Jednak dotarły do niego krzyki rannego sapera, którego reanimowali trzy razy. Saper przeżył. Po kilku operacjach ciągle walczy o powrót do zdrowia.

- Trzeba być świadomym tego, co robi się w życiu - mówi starszy szeregowy rezerwy Łukasz Wojciechowski. - Górnicy codziennie zjeżdżają kilometr pod ziemię i też nie wiedzą, czy wrócą. Byliśmy na wojnie. Konflikt polega na tym, że obie strony chcą się nawzajem wyeliminować. Tym razem ja miałem więcej szczęścia. - Ruletka - komentują koledzy.

Ucieczka z domu
Starszy szeregowy Łukasz Domagalski z batalionu saperów w Orzyszu był na siódmej i trzynastej zmianie w Afganistanie. Na pierwszej misji - po 24 godzinnym patrolu - zerwał więzadła krzyżowe kolana. Podczas drugiej misji został kilkanaście razy ostrzelany. W 2013 roku przeżyli atak moździerzowy na bazę. - Wysiadłem z rosomaka tuż przed ostrzałem. Usłyszałem świst, granat moździerzowy wybuchł za moimi plecami, na szczęście zdążyłem wskoczyć do wozu.

Po powrocie leczy się w Klinice Stresu Bojowego w Warszawie. - Ma stwierdzony PTSD - zespół stresu pourazowego w związku z misjami. Mam problemy z nerwami, ze spaniem - przyznaje się. - Bywało, że widziałem porozrywane ciała Afgańczyków. Wracały wspomnienia. Podczas nocnego patrolu pomiędzy wozami wybuchł "ajdik". Kolega został ranny odłamkami.

Pierwszy tydzień w kraju - na luzie. Później zaczął uciekać z domu od żony i dziecka na działkę. - Nie chciałem mieć żadnych kontaktów z ludźmi. - Na wszystko reagowałem nerwowo, wybuchając złością. Żona zadzwoniła do Marka Rzodkiewicza (wiceprezes Stowarzyszenia Rannych i Poszkodowanych), że coś złego się ze mną dzieje. On też przechodził przez PTSD. Za jego namową położyłem się do Kliniki Stresu Bojowego twierdząc, że nic mi nie jest. Trzy tygodnie w strefie zamkniętej kliniki, gdzie lekarze mnie obserwowali i próbowali dobrać leki. Bezskutecznie testowali na mnie całą aptekę pastylek uspokajających i nasennych. Potrafiłem - pomimo silnych leków nasennych - nie spać 72 godziny. Dalsze leczenie, rozmowy z psychologiem, ustalenie następnego pobytu, podczas którego stwierdzono już PTSD.

Ciągle się leczy.
Na szczęście rodzina się nie rozpadła. Niewiele brakowało. Ta choroba może być zbyt wielkim obciążeniem dla najbliższych. - Nie warto było jechać na misje - kończy rozmowę. - Nie takim kosztem.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska