Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Różowa wstążeczka jak zastrzyk. Energii!

Joanna Pluta
Działamy, by mówić o kobietach, wspierać je, robić wszystko, by poczuły, że nie są same - mówi Małgorzata Bonin
Działamy, by mówić o kobietach, wspierać je, robić wszystko, by poczuły, że nie są same - mówi Małgorzata Bonin Agata Kozicka
Małgorzata Bonin już piętnaście lat działa dla kobiet w Bydgoszczy i okolicach, bo wie, że muszą się wspierać. Szczególnie, gdy zdarzy się choroba.

Mówi o sobie, że ma lekkie ADHD. - Od dziecka tak miałam, ale wtedy nikt nie mówił, że to ADHD - śmieje się. - A ja po prostu muszę działać!
I działa. Zaczęło się tuż przed rokiem 2000. Najpierw funkcjonowały jako lobby przyjaciółek "Różowej Wstążeczki". Pierwszą większą akcją było spotkanie na Różopolu w 2003 roku. - Zaprosiłyśmy kobiety, żeby w tych pięknych okolicznościach przyrody, na świeżym powietrzu mogły się kompleksowo przebadać - mówi Małgorzata Bonin. - I nie chodziło tylko o mammografię. Można było zbadać sobie wzrok, słuch, poziom cholesterolu, ciśnienie. Pamiętam, że to była bodaj pierwsza w tamtych czasach taka impreza, podczas której panie dostały taką możliwość.
Badanie jak mycie zębów czy picie kawy
Od 2003 roku zaczęły już funkcjonować jako pełnoprawne stowarzyszenie. Stworzyły studio zdrowia kobiety, a pomoc oferowali im wybitni bydgoscy lekarze i specjaliści. - Przez pierwszych dziesięć lat skupiałyśmy się na profilaktyce - mówi. - Na tym, jak ważne jest samobadanie piersi, dbanie o siebie. Zawsze przywołuję takie skojarzenie: zęby myjemy każdego dnia, to właściwie już rutyna. I bardzo bym chciała, żeby taką rutyną stało się też samobadanie piersi. Żeby każda kobieta, bez względu na wiek raz w miesiącu je kontrolowała. A najlepiej, żeby robił to mężczyz na! - śmieje się. - To właśnie podczas takiego samobadania albo pieszczot najczęściej można wyczuć jakieś zgrubienie, a jeśli się zdarzy, to od razu działać.

Od razu, bo walkę z rakiem piersi najczęściej przegrywają te kobiety, które do lekarza trafiają zbyt późno. - Tak było z moją siostrą - wyznaje Bonin. - To wszystko stało się za późno. Zachorowała w wieku 36 lat, gdy miała 39 - zmarła. Przerzuty atakowały już inne narządy. Gdyby poszła do lekarza wcześniej - kto wie - może nadal byłaby z nami...

Najbardziej zagrożone są kobiety między 50. a 69. rokiem życia, jednak nie tylko one powinny się badać. - Prawda jest taka, że nieco starsze panie rzeczywiście chorują częściej, ale jednocześnie mają duże szanse na wyleczenie - tłumaczy. - Natomiast wśród trzydziestolatek na przykład zachorowalność jest o wiele rzadsza, ale niestety szanse na wyleczenie, gdy rak już się pojawi, są dużo mniejsze. Szczególnie warto zaapelować do młodych kobiet, które w najbliższej rodzinie miały panie z rakiem piersi - ciotkę, babcię, mamę.

Z badań wynika, że jedna na pięć kobiet w naszym kraju, które zachorują na nowotwór piersi, umiera. A co się dzieje z tymi, które przeżyją? - Są leczone i na szczęście jest z tym o wiele lepiej niż jeszcze kilka lat temu - odpowiada. - My jesteśmy bardziej świadome, ale i podejście i możliwości lekarzy i leczenia są inne. Teraz już nie skazuje się od razu kobiety na amputację. Mastektomia to ostateczność. Najpierw jest leczenie - radioterapia, chemioterapia. Później, gdy już nic nie da się zrobić, jest operacja.

Według pani Małgosi zmieniło się też podejście mężczyzn do raka piersi. - Jeszcze kilkanaście lat temu często słyszałam o tragicznych przypadkach, kiedy mężowie kobiet, które zachorowały na raka piersi, po prostu od nich odchodzili. To drastyczne - ale znam panie, które mówiły, że ich mężom opuszczenie chorej kobiety wydawało się naturalne. Mówili "przecież ty za chwilę umrzesz, to czego chcesz". Nie będę ich tłumaczyć, nie ma sensu. Wiem natomiast, że takie zachowanie często wynikało z braku wiedzy. A niewiedza budzi strach. Teraz już tak nie jest. Przynajmniej nie w dużych miastach, bo w mniejszych miejscowościach bywa z tym różnie.

- Poznałam kiedyś taką panią, która pochodziła z małego miasteczka. Zachorowała. Przeszła przez prawdziwe piekło - chemioterapia, radioterapia, lasery. Cała rodzina czekała aż wróci do domu, bo... była potrzebna do pracy w gospodarstwie - opowiada Bonin. - Nikomu z rodziny - ani mężowi, a już na pewno teściom nie przyszło do głowy, że gdy przyjedzie do domu, będzie wymagała opieki. Że nie może się forsować, przemęczać, że musi o siebie dbać, że po prostu nie będzie miała siły. Co najgorsze - myśleli, że ona udaje. Jej teściowa nazywała ją otwarcie komediantką. Nie uwierzy pani, ale to nie było pięć, dziesięć, piętnaście lat temu, tylko w ubiegłym roku. Takie rzeczy jeszcze się dzieją, choć to nie do pomyślenia.

Wypadanie włosów? To najmniejszy problem
Prawda jest taka, że gdy kobieta zaczyna chorować na raka, choruje z nią cała rodzina. I boi się cała rodzina. Ale jest też codzienne życie, które nie jest łatwe. - Mówimy chemia, ale czy wiemy co się za tym kryje? - pyta Bonin. - Wszystkim się wydaje, że dla kobiet najgorsze jest wypadanie włosów. To jest najmniejszy problem! Owszem, to trochę przerażające, gdy po drugiej chemii włosy zaczynają nam garściami wychodzić, ale to nic. Najgorsze są wymioty, osłabienie, światłowstręt, to jak pachnie pot - a pachnie chemią. A gdy to minie, pojawia się następny strach. Żyje się od badań do badań, od wyników do wyników. Życie nie jest normalne, jest inne.

Jak mówi Bonin, z badań wynika, że aż trzydzieści procent kobiet po walce z rakiem nie wraca do pracy, choruje na depresję, nie chce wyjść do ludzi, do świata.
- I dlatego od dwóch lat skupiamy się bardziej nie tyle na profilaktyce, co na amazonkach - mówi. - Robimy warsztaty "Żyj z pasją", pokazujemy paniom, jak ważne jest dobre nastawienie, że czasem wystarczy ubrać coś kolorowego, żeby dodać sobie energii. Jesteśmy w kontakcie z dietetykiem, lekarzami, psychologiem i amazonką, która najlepiej rozumie sytuację. To naprawdę się sprawdza. Miałam kiedyś taką znajomą, która po pierwszej partii chemii bardzo źle się czuła, do tego dostała jakichś dziwnych zajadów. Nie wiedziała, gdzie szukać pomocy, pytała lekarzy. Nikt nie wiedział, co zrobić. Szczęśliwie w szpitalu spotkała kobietę, która była już po wszystkim. Wymieniły się numerami, zadzwoniła do niej. A ta uspokoiła ją "nic się nie martw, to normalne, wypij puszkę coli, jutro ci przejdzie". Rady od osób, które tę walkę mają za sobą, są bezcenne.

Stowarzyszenie przygotowuje właśnie poradnik dla amazonek. Żeby im pokazać, że nie są same. To jednak nie wszystko. - Przygotowujemy metamorfozy - mówi. - Zainspirowałyśmy się akcją, którą prowadziła Magdalena Prokopowicz z fundacji Rak'n'Roll. Chcemy zebrać dziesięć pań, najchętniej z okolic Bydgoszczy, które przejdą metamorfozy - zmienią fryzury, zaczną dietę, zmienią styl ubierania, nauczą się, jak wykonać profesjonalny makijaż. A włosy, które panie zetną sobie podczas metamorfoz, zostaną przekazane do pracowni, która wykona z nich peruki. Peruki będą mogły wypożyczać kobiety, które stracą włosy w czasie chemioterapii.
Cała akcja jest przede wszystkim po to, by mówić o kobietach, by je zintegrować. Ma być początkiem większego przedsięwzięcia. Aktualności znajdą Państwo na www.rozowawstazeczka.com.pl.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska