Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Niewiarygodna historia ucieczki z Auschwitz - fabryki śmierci

Roman Laudański
Podczas bydgoskiego Festiwalu Nowe Spojrzenie Kazimierz Piechowski przypomniał swoją historię młodym w bazylice.
Podczas bydgoskiego Festiwalu Nowe Spojrzenie Kazimierz Piechowski przypomniał swoją historię młodym w bazylice. Paweł Skraba
W 70. rocznicę wyzwolenia Auschwitz przypominamy historię brawurowej ucieczki z obozu koncentracyjnego Auschwitz-Birkenau. Opowieść ciągle nie doczekała się fabularnej ekranizacji.

Czterdzieści pięć lat po ucieczce z Auschwitz-Birkenau Kazimierz Piechowski odważył się po raz pierwszy pojechać do oświęcimskiego muzeum. "Kaziku, zawieź mnie do tego Oświęcimia, bo chciałabym wiedzieć, zobaczyć" - prosiła żona. Wzbraniał się przez lata, wreszcie się odważył.

Przeszli bramą z napisem "Arbeit macht frei" (praca czyni wolnym). - Już w tym momencie we mnie coś trzasło, ale się trzymałem - wspomina Kazimierz Piechowski. 93 lata. Przedwojenny harcerz. Były więzień obozu Auschwitz-Birkenau, żołnierz AK. Po wojnie - odsiedział siedem lat za przynależność do AK.

Więc Piechowscy przeszli pod bramą. Kazimierz pokazywał żonie blok nr 2, gdzie w czasie wojny zaczynał obozowy staż. Na podwórku bloku 11 - "Bloku Śmierci", czuł się coraz gorzej, ale ciągle myślał: "Wytrzymam!"

Piechowski: - Ale kiedy podeszliśmy pod "Ścianę Śmierci", a ja przez sześć tygodni - Bóg dał, że tylko przez sześć tygodni - woziłem trupy więźniów rozstrzeliwanych strzałem w potylicę, okrwawione, nagie zwłoki - pękłem. Wywróciłem się i już mnie nie było.
Mówi, że obozowych przeżyć nikt nie może sobie wyobrazić. Nawet byli więźniowie. Psychiatrzy nazywają to syndromem Auschwitz. Mózgi byłych więźniów są tak głęboko zarażone obozem, że nie mogą się uwolnić z tego syndromu. Wraca po latach, a w przypadku pana Kazimierza - nawet po 45 latach.

- Mój przyjaciel - Marian Kołodziej - budził się w nocy, wstawał z łóżka i rysował żyjących więźniów, ale jako trupy. Jak go w nocy wzięło - rysował współwięźniów - opowiada.

Podczas bydgoskiego Festiwalu Nowe Spojrzenie Kazimierz Piechowski przypomniał swoją historię młodym w bazylice.

Wiele lat po wojnie Kazimierz Piechowski w swoim mieszkaniu latem spał bliżej okna (więcej powietrza), a zimą od strony kaloryfera. Co noc powracały sny o Auschwitz. Goniły go esesmańskie psy. Dopadały go, a on z całej siły je kopał. W rzeczywistości nie psy, tylko kaloryfer. I to tak mocno, że złamał stopę.
- Żona miała ze mną ciężki żywot - przyznaje.
W październiku 1939 roku Kazimierz Piechowski wraz z kolegą Alfonsem "Alkiem" Kiprowskim wyruszyli z Tczewa, by przez Węgry dostać się do naszego wojska we Francji. Tuż przed granicą wpadli na niemiecki patrol. Gestapo w Baligrodzie oskarżyło ich o chęć nielegalnego przekroczenia granicy, wstąpienia do legionów (- Skąd te legiony? - dziwi się pan Kazimierz) i walki z bronią w ręku przeciwko narodowi niemieckiemu. Wyrok mógł być tylko jeden.

- Powinniśmy was rozstrzelać, ale mamy dla was coś lepszego - zaśmiał się Niemiec. Przez więzienia w Sanoku, krakowskie Montelupich - 20 czerwca 1940 roku w bydlęcych wagonach dojechali do Auschwitz.

Równo dwa lata później - 20 czerwca 1942 roku - stamtąd uciekli.

- Wtedy, w 1940 roku była tylko nazwa, jeszcze nie obóz - wspomina. - Przed nami dojechał tam tylko tzw. transport tarnowski - 728 więźniów. My budowaliśmy Auschwitz.
Kazimierz Piechowski stał się numerem 918. Odsłania przedramię, na którym nie ma wytatuowanego numeru. - Niemcy byli przekonani, że z centralnego obozu nikt nie ucieknie. Kiedy uciekliśmy - zaczęli tatuować więźniów. Pasiaki można było wyrzucić, włosy odrastały, ale numer świadczył o tym, skąd jesteś.

Zaczęli od obsypania ziemią przedwojennego składu amunicji. Budynek stoi do dziś. - Nasza pierwsza robota - wspomina.

Kazimierz Piechowski trafił do komanda pracującego w magazynach SS. Zaopatrywały niemieckie oddziały od Wrocławia po Dnietropietrowsk. - Potworna, straszna harówa - wspomina - ale pod dachem. O tyle - lżej.

W warsztacie samochodowym pracował Ukrainiec - "złota rączka" - Gienek Bendera. Na początku czerwca 1942 roku Gienek dowiedział się, że jest na liście do rozwałki. W Auschwitz co tydzień obozowe Gestapo planowało, co zrobić z danym więźniem. Nie było cię na liście do pracy - trafiałeś do gazu.
Wtedy przerażony Gienek zapytał Kazika o możliwość ucieczki Auschwitz. - Nocujemy w centralnym obozie: - w nocy prąd w drutach, w dzień wartownicy z psami - Kazik wyliczał trudności. Gienek wskazał na esesmański samochód, którym mogliby uciec. - A my w pasiakach wsiadamy i Niemcy na bramie nam salutują? - pytał Kazimierz.
Po czterech dniach Kazimierz Piechowski także zaczął myśleć nad planem ucieczki. Pierwsza trudność - jak wydostać się z centralnego obozu przez bramę "Arbeit macht frei" do podobozu, gdzie były warsztaty samochodowe. Przecież wszystkie komanda były przeliczane!
Następna: jak dostać się do magazynów z esesmańskimi mundurami? Kiedyś przez uchylone drzwi Kazimierz zauważył, że w jednym z pomieszczeń leżą kompletne mundury.
No i kiedy zorganizować ucieczkę?

- W soboty zawsze pracowaliśmy poza obozem od rana do południa - wspomina. - Później nasz kapo zabierał nas do obozu wewnętrznego, przydzielał inne prace, a esesmani zamykali wszystko i wyjeżdżali - dziś można byłoby powiedzieć - na weekend. Wracali w poniedziałek rano.
Musieli uciec w sobotę.

Wreszcie Kazimierz powiedział Gienkowi, że wszystko na nic, przecież za ucieczkę jednego więźnia z bloku lub z komanda pracy zginie dziesięciu innych.

- Mieliśmy plan, owszem, ale przez to nie mogłem spać po nocach, unikałem Gienka, cała praca na marne! - uśmiecha się gorzko. - A on mi mówi: Kazek, jak dobrze pomyślisz, to coś wymyślisz...
Wymyślili, że wezmą wóz pociągowy stojący za kuchnią, dopasują do niego czteroosobowe komando, które go truchcikiem pociągnie. Dlatego musieli dobrać jeszcze dwóch więźniów do ucieczki. Gienek wskazał znajomego zakonnika, a Kazek zaufanego harcerza.

W sobotę 20 czerwca 1942 roku we czterech chwycili wózek z nieistniejącym numerem i pobiegli do bramy. Zameldowali strażnikom, że wywożą śmieci, a z powrotem przywiozą płyty betonowe przed blok nr 2. Ten nie sprawdził, czy ich wyjście zostało zgłoszone.
Przeszli przez bramę.
Dostali się do magazynu mundurowego. Najlepiej mówiący po Niemiec Kazimierz włożył mundur oficerski.

- Mieliśmy nawet broń, amunicję i granaty - wylicza Kazimierz. - Gienek - kierowca zajechał pod rampę, rzuciliśmy mu mundur wpatrując się z esesmana z ręcznym karabinem maszynowym. Pokazałem mu się jako "oficer", dlatego esesman mi salutował.
Pozostali upchali graty w bagażniku. Gienek usiadł za kierownica, obok Kazik, za nim ksiądz Józef Lempart i Staszek Jaster.

Czytaj też: Dramatyczna odsłona Holokaustu zdarzyła się pod Toruniem
- Wyjeżdżamy, a tu stoi parszywy esesman z papierosem i rowerem - opowiada Kazimierz Piechowski. - Na mój widok - zasalutował.
- Nie rozpoznają nas - ucieszył się Gienek.
- Jeszcze tylko tego trzeba, żeby nas rozpoznali - strofował go Kazik.
Na prostej natknęli się na szlaban, o którym wcześniej nikt nie wiedział. Przepuszczają samochody na hasło czy przepustkę? - zastanawiali się przez moment. Niemiec nie podnosił szlabanu. Kazik wychylił się z wozu, zmieszał z błotem wartownika, który - przestraszony - zaczął szybko kręcić korbą.
Dwaj pozostali wartownicy wyprężyli się w salucie.
Byli już za szlabanem.
Uciekli z Auschwitz!

O tej historii powstał już firm dokumentalny "Uciekinier". Dwie polskie ekipy chcą nakręcić na podstawie tej historii film fabularny. Obie zabiegają o względy Kazimierza Piechowskiego.

Kiedy ktoś panu Kazimierzowi proponuje, żeby usiadł - ze śmiechem odpowiada: dziękuję, nasiedziałem się w życiu dosyć!
Po ucieczce walczył w szeregach Armii Krajowej.
Po wojnie, w 1947 roku miał już pracę, ale któryś z kolegów doniósł "bezpiece", że Piechowski był w Armii Krajowej.

Podczas przesłuchania przyznał się, że był w AK. Oddział "Garbatego", pseudonim "Sikora". Rewizja w domu, ubecy podrzucili mu broń i paczkę amunicji.
Dostał dziesięć lat. Odsiedział siedem, z czego cztery w ciężkim więzieniu w Sztumie, a resztę w kopalni. Byli AK-owcy pracowali w najniebezpieczniejszych miejscach.

W 60. rocznicę wyzwolenia Auschwitz przeczytał w londyńskim "The Times" o tym, jak to Polacy mordowali Żydów. Na samo wspomnienie trzęsie się do dziś. - Ponad dwieście razy takie stwierdzenie pojawiało się w najróżniejszych gazetach na całym świecie . Nasze rządy robią za mało! Nasi powinni żądać przykładnego ukarania redakcji, a jeśli będą kłamały dalej, to tytuł powinien być odebrany! - podkreśla stanowczo.

Inne opinie pana Kazimierza - łącznie z tą o wypowiedzi prezydenta Obamy na temat "polskich obozów" - nie nadają się do publikacji.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska