Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Rzeźbiarz życia. Kuty metal, szkło, tętniak i obrazy. Irka życie "przed" i "po"

Jolanta Zielazna
Tego rodzaju rzeźby Ireneusz Gaca wykonywał dla Pawła Borowskiego ze  Studia Borowskich według projektów Pawła i Stanisława juniora.
Tego rodzaju rzeźby Ireneusz Gaca wykonywał dla Pawła Borowskiego ze Studia Borowskich według projektów Pawła i Stanisława juniora. Jolanta Zielazna
Gdy pękł tętniak, Irek przeszedł 12-godzinną operację. Nastąpiło nagłe zatrzymanie krążenia, później trzy tygodnie w śpiączce, podejrzewano śmierć mózgu... Rokowania były najgorsze.

- Teraz, gdy lekarze widzą męża mówią, że to cud, że wyciągnęliśmy go z tamtej, drugiej strony życia - opowiada Beata, żona Irka.

Tętniak przeciął życie Ireneusza Gacy na dwie części: "przed" i "po". Ta "po" jest dziesięć razy krótsza od "przed", ale nieporównanie bardziej trudna. Jeszcze do niedawna wypełniała ten czas niemal wyłącznie rehabilitacja. Najpierw żmudna walka z porażeniem rąk i nóg, później - o każdy centymetr większej samodzielności, o pamięć, a przede wszystkim - chęć do życia i działania.

- Na szczęście została inteligencja, dobroć i poczucie humoru, choć pamięci zabrakło - dodaje żona.

Czytaj też: Żona i mąż. Sami, chociaż wśród ludzi. "Stasiu jest po trzech udarach. Opiekuję się nim 24 godziny na dobę"

Kowal zakochał się w szkle

Przed chorobą Ireneusz Gaca był kowalem artystycznym. Później zakochał się w szkle. Z wykształcenia jest ślusarzem wyrobów artystycznych, tak to się oficjalnie nazywa. Ma do tego smykałkę. Robił ogrodzenia, świeczniki, wszystko z tej branży, czego klienci sobie zażyczyli.

Robił, póki któregoś razu nie wpadła mu w ręce gazeta z tekstem o witrażach zilustrowanym zdjęciem lampy Tiffany'ego. Urzekła go ta lampa i witraże, uwiodło szkło. Kowalstwo? Zostało, ale Irek już myślał, że fajnie byłoby robić takie szklane cuda samemu.

Najpierw uczył się sam. Eksperymentował, próbował wytrawiać wzory w szkle. Nie tędy droga. - Znalazłem w Bydgoszczy pracownię witrażownictwa Wojciecha Szukalskiego i u niego się uczyłem - wspomina Irek. To była dobra szkoła.

Później były inne pracownie. W każdej zdobywał nowe doświadczenia, umiejętności. Uczestniczył w różnych warsztatach, jeździł do hut podpatrywać, jak powstaje szkło artystyczne. Ważna była możliwość obcowania z ludźmi zajmującymi się sztuką, uczenia się od nich.

W pracowniach Irek wykonał wiele różnych zamówień, witraży, zmierzył się ze szkłem artystycznym przestrzennym, także łączonym z metalem, przygotowywanym dla galerii sztuki. Jego prace były wystawiane w galeriach, ale pod nazwiskiem właściciela galerii, pracowni, a nie Ireneusza Gacy. Nie jest artystą z papierami. Nie skończył szkół artystycznych. To zamyka mu wiele drzwi.

Spod rąk Irka wyszedł, np. półokrągły witrażowy daszek nad wejściem do banku przy ul. Jagiellońskiej w Bydgoszczy. - Pamiętam, którą płytkę należy wyjąć, by wymienić żarówkę czy wyczyścić witraż - opowiada powoli.
Mozolił się, jak połączyć maleńkie kolorowe kawałeczki szkła, by wyszła misa lub klosz, który zaprojektował, albo którego wizję miał w głowie. Zanim dowiedział się, że jest coś takiego, jak taśma miedziana, myślał, że kawałki szkła da się połączyć... starymi miedzianymi monetami. Kładł je na tory i gdy pociąg przejechał zdejmował płaskie blaszki. - Ale do łączenia szkła się nie nadawały - przyznaje śmiejąc się ze swoich pomysłów.

Coś pięknego z piasku

Fundację Feniks założyła w 2005 roku Katarzyna Śmigielska Torunia. W 1996 roku w pożarze zginął jej mąż i 2 synów. Ona i córka były bardzo poparzone. Katarzyna odnalazła się w pracy z i dla osób niepełnosprawnych. Fundacja zatrudnia osoby niepełnosprawne, które m.in. zajmują się artystycznym przetwarzaniem i wykorzystaniem niepotrzebnych rzeczy, wyrzucanych z domu. Sprzedają je później w galerii "Przydasie". Galeria mieści się w Toruniu
Pod Krzywą Wieżą 1. Obrazy specjalnie dla tej galerii maluje teraz Ireneusz Gaca.

Chciał nie tylko robić witraże, także rzeźbić w szkle. - Szkło to jest coś magicznego - opowiada Gaca. - Zaczyna się od piasku, w garści można to rozsypać. Później przechodzi tyle faz, aż do tego, co się w głowie urodzi i powstaje coś pięknego. Uwielbiam patrzeć, jak hutnicy pracują nad szkłem.

Jest zafascynowany tym, jak mistrzowie hutnicy-szklarze dmuchają w długą piszczel, na końcu której z płynnej masy po obróbce powstaje to "coś pięknego".

Irek nigdy w taką piszczel nie dmuchał, ale gdy opowiada, czasami bezwiednie ręce układa, jakby trzymał tę długą, wąską rurkę, wydyma policzki... Tylko lewa ręka, niesprawna, z przykurczonymi palcami przypomina, że o czasach "przed" rozmawiamy teraz, kilka lat po chorobie.

O swojej przygodzie ze szkłem Irek może opowiadać długo i barwnie. Choć mówi wolno, czasami się zacina, pozostał inteligentny dowcip, autoironia. Póki nie uświadomi sobie, że to już zamknięty rozdział życia.

Kim są Borowscy?

W końcu poszedł na swoje. Otworzył w Nakle Pracownię Witraży Artystycznych. Połączył umiejętności ślusarza wyrobów artystycznych i witrażysty. Eksperymentował, próbował sił w sztuce użytkowej łącząc szkło i metal.
Miał ciekawe zamówienia, sam projektował, sam wykonywał. Ale z takiej działalności trudno utrzymać rodzinę. To drogie przedmioty.

Któregoś razu, w hucie szkła "Irena" zaczepił Gacę mężczyzna. To był Marek Pekel, właściciel huty szkła w Żarach. Zaczęła się znajomość, zlecenia.

Po jakimś czasie Pekel zabrał Irka do Żar. Kazał mu tylko wziąć z sobą jakąś swoją pracę w metalu, formę rzeźbiarską. Gaca opowiada: - Już u siebie powiedział mi, że pojedziemy do Borowskich. Nic mi wtedy to nazwisko nie mówiło.

Studio Borowscy w Tomaszowie Bolesławieckim to szkło artystyczne z najwyższej półki, znane w świecie - w Polsce mniej. Trzech braci kontynuuje i rozwija hutę oraz galerię, którą przed laty zapoczątkował ich ojciec Stanisław.

Stanisław Borowski szukał kogoś, kto w metalu wykona projekty jego syna Pawła: części rzeźb i przedmiotów użytkowych, tak zwanych outdorowych, czyli prezentowanych na zewnątrz, w ogrodach, parkach itp. Na Dolnym Śląsku kogoś takiego nie znaleźli.

Praca Irka spodobała się seniorowi Borowskiemu. Gaca, gdy zobaczył naszkicowane na papierze projekty, "złapał" o co chodzi Pawłowi, a potem też drugiemu bratu Stanisławowi-juniorowi. Dla niego wykonywał metalowe podstawy dla wehikułów. Został współpracownikiem Studia. Nie w szkle, ale w metalu. Kiedy wejdzie się na stronę internetową Studia Borowskich i kliknie menu Outdoor Objects można podziwiać oryginalne formy rzeźbiarskie. Zwierzęta, wiatrowskazy, ptaki. Ich metalowe elementy robił Irek w swojej pracowni. Z połączenia z bajecznie kolorowym szkłem powstała niepowtarzalna całość.
Wspomnienia z życia "przed"

Współpraca ze Studiem Borowski układała się dobrze, trwała już kilka lat. Irek miał pracę, która była pasją i pasję, która dawała pracę.

Przyszedł marzec 2010 rok i nagle.... Trrraach! Pękł tętniak aorty piersiowej. 12-godzinna operacja, zatrzymanie krążenia, śpiączka. Po życiu "przed" w domu Gaców zostały witrażowe lampy, zawieszki i świeczniki, witraże ścienne. Na półkach - misy zaprojektowane i wykonane przez Irka, szklane rzeźby - twarze zastygłe w niemym krzyku i przerażeniu. Zupełnie, jak z obrazu "Krzyk" Muncha. - Gdy te głowy projektowałem, nie miałem pojęcia o obrazie - przyznaje Irek.

Wtedy jeszcze malarstwo go nie interesowało. Teraz mówi: - To jest mój krzyk. W ogrodzie przy domu stoi kilka metalowych figur - inspirował się tym, co robił dla Borowskich. I wiatrowskaz z ich pracowni.

Trzeba odbudować człowieka

W jednej chwili to wszystko, co sprawiało Irkowi tyle radości, satysfakcji, czym zarabiał na utrzymanie rodziny - znalazło się poza zasięgiem możliwości.

Zaczęło się trudne życie "po". Oddział intensywnej opieki Irek opuścił po dwóch miesiącach, bydgoski szpital Jurasza - po czterech. Przez cały czas bliscy codziennie byli przy nim, opowiadali, wspominali. - Lekarze mówią, że to my go obudziliśmy, bo nikt nie dawał wiary, że przeżyje - z trudem opowiada Beata.
Jej mąż obudził się po trzech tygodniach, ale był jak kłoda drewna. Nie ruszał ręką ani nogą, nie poznawał bliskich, nie pamiętał. Serce wspomagał rozrusznik. Długo by jeszcze wymieniać, ale Beata Gaca już nie chce do tego wracać. Nie da się opowiadać bez emocji.

Na kardiologii stawiał Irka na nogi rehabilitant Adam Wodecki. Ćwiczył, nie odpuszczał, bo najpierw trzeba było uruchomić porażone ręce i nogi pacjenta, odbudować mięśnie, które zanikły. - To wspaniały, dobry człowiek. Panu Adamowi bardzo dużo zawdzięczam - podkreśla Irek.

Później żaden szpital w Bydgoszczy i okolicy nie chciał go przyjąć na rehabilitację. Drogę zamykały mu odleżyny. W końcu pojechał do Rept w Tarnowskich Górach. Długo tam nie pobył, złapał zapalenie płuc. Powrót do szpitala w Nakle, później oddział rehabilitacyjny w Smukale. Tu, po ośmiu miesiącach, pierwszy raz samodzielnie wstał z fotela. Wstał, z chodzeniem było jeszcze kiepsko. Wcześniej zaczął samodzielnie jeść łyżką.

Do domu wrócił po 9 miesiącach, na Boże Narodzenie 2010 r. Na wózku, całkowicie zdany na pomoc innych. Świadomość własnej niemocy nie dawała ochoty do życia. To był bardzo trudny dla wszystkich czas. Walka o chęć do działania. Do wstania z łóżka, żmudnych codziennych ćwiczeń w domu, a także z rehabilitantkami w Środowiskowym Domu Pomocy. Rodzina wychodziła ze skóry, by wymyślić dla Irka zajęcia, rozruszać jego głowę, ćwiczyć palce, by rozciągały przykurczone mięśnie. - Bez ciągłego wsparcia moich najbliższych, mąż nie byłby teraz taki, jaki jest - kilka razy podkreśla Beata.

Cztery lata żył tak: sen, dializy, jedzenie, rehabilitacja, sen... Nic innego nie chciał robić. Nie widział sensu we wstawaniu z łóżka. Praca w szkle i kowalstwo, to co kochał, stały się niemożliwe. Sztuka przestała dla niego istnieć.

- Nie cierpiałem wtedy tego ciągłego zmuszania do ćwiczeń, teraz jestem za to wdzięczny - nie ukrywa Ireneusz.
Gdy już na tyle ruszał ręką, że mógł pisać, na komputerze wystukał: "Dla mojej ukochanej Betuś, bez której nie istnieję. Jesteś moją pamięcią, moim wszystkim". Ta kartka ciągle wisi w pokoju i przypomina.
Nie chciał patrzeć na farby, nie chciał słuchać, by spróbował malować. - Nie umiem, nigdy tego nie robiłem - bronił się przez trzy lata. Dla świętego spokoju narysował jakąś grafikę. Jedną, drugą. - Ołówkiem, same smutasy - mówi żona. Wcześniej malował jedynie projekty witraży.

Bardzo chciał coś robić, ale nie wierzył, że mając niesprawne ręce da radę. Nie wierzył w siebie, w swoje możliwości, talent. Bał się zderzenia tego, co by chciał zrobić z tym, co może.

Feniks go odrodził

Od marca tego roku, ledwie się obudzi, idzie do pokoju, bierze farby. - Sześć piżam zniszczyłem - wylicza. - Bo maluję akrylowymi, a od nich plamy nie puszczają.

W jego życie znowu wkroczyła sztuka. Przestał przed nią uciekać. Impuls wysłała Katarzyna Nowak i fundacja Feniks. Katarzyna pokazała grafiki Irka w fundacji. Uznali, że można go zatrudnić, by dla nich malował. Fundacja sprzedaje wyroby niepełnosprawnych w toruńskiej galerii "Przydasie". O Feniksie i pracujących dla niego: Kubie, Mirku i Irku pisaliśmy w sierpniu.

Od kiedy pracuje dla fundacji, Irek codziennie coś tworzy. Zaczął od malowania wykałaczką i patyczkiem na drewnie. Maleńkie, precyzyjne płatki, listki malował na deseczce o boku może 10 centymetrów. Trudno w to uwierzyć patrząc na rozmach, z jakim dziś sobie poczyna.

Latem były już kolorowe, niby magiczne, a jednak realistyczne postaci, malowane na kawałkach pniaków. W ich twarzach utrwalał ludzi, którzy na ulicy przykuli czymś jego uwagę: detalem, miną, zestawieniem kolorów. - Ooo! Muszę to namalować! - mówił. I przetwarzał na swój sposób, wydobywając niektóre cechy, podkreślając szczegóły. Realizm połączony z fantazją.

Życie na nowych torach

Irek zmienił się nie do poznania. Praca dla Feniksa sprawiła, że w ciągu niespełna roku życie "po" wjechało na nowe tory. Te, które Irka pasjonują, bo wiążą się z tworzeniem, sztuką. Dostał zadanie do wykonania, jakaś "klapka" w jego umyśle się otworzyła i to go obudziło.

Na drewnie Irek już nie maluje. Dał się przekonać do płótna. Posługuje się szpachelkami. Szpachelki spodobały mu się nie jako narzędzie, a jako forma przestrzenna. Zaskakuje pomysłami, nie jest to takie zwyczajne malowanie. Tłumaczy, jak na płótno przeniósł technikę wydobywania kolorów z poszczególnych warstw szkła. Chociaż tyle związanego ze szkłem. Bo to ciągle bolesny temat.

Nieograniczona wyobraźnia

Sztuka go inspiruje, motywuje, nadaje sens życiu. Szuka nowych możliwości wyrazu, w pomysłach jest nieokiełznany.

Ot, choćby ostatni pomysł - ze spalonego kloca drewna patrzy smutna twarz dziecka.

Jego zdjęcie Irek zobaczył kiedyś w "National Geografic" i schował sobie, bo zrobiło na nim wrażenie. Później zobaczył w internecie spaloną drewnianą cerkiew, zwęglone ikony... I już wiedział, jak wykorzysta zdjęcie dziecka. Sam opalił kawałek drewna, wtarł zdjęcie. Efekt jest taki, że oczu oderwać nie można.
Pasja znowu jest siłą napędową.

Po głowie chodzi mu już kolejna myśl. Zainspirowana tym, co zobaczył w Smukale, gdy był na rehabilitacji. Pień drzewa, w który wrósł drut kolczasty. Już wie, jak to wykorzysta. Nowe pomysły go pochłaniają, zapamiętuje się w ich realizacji. Nic innego wtedy się nie liczy. Zapomina, że miał zjeść śniadanie, sprzątnąć, że obiecał żonie coś zrobić.

Wspomnienia, które jeszcze bolą

Przy rzeźbach, które zrobił przed chorobą i które stoją w ogrodzie, Irek płacze. Do swojej pracowni kowalskiej zagląda rzadko i niechętnie. Za wiele go to kosztuje. Na ścianie widzi uwagi i telefony zapisane swoją ręką, narzędzia. Ma świadomość, że i kowalstwo, i praca w szkle są poza jego możliwościami. Ale znalazł inne dziedziny, w których może się realizować. - Fundacja Feniks to dla nas dar z nieba, inne życie - cieszy się Beata.

Mimo ogromnych postępów w rehabilitacji nie odzyskał pełnej sprawności. Chodzi samodzielnie, dość dobrze radzi sobie prawą ręką. Lewa jest zupełnie niesprawna.

Kontakt ze Studiem Borowski przetrwał. Oprócz układów biznesowych łączą ich teraz przyjacielskie relacje. Paweł
Borowski nie opuścił swojego współpracownika w potrzebie. - Nie znam osoby, która z taką pokorą podchodzi do życia - mówi Paweł Borowski o Irku Gacy. - Cenię go jako osobę bardzo dzielnie radzącą sobie w życiu, nie użalająca się. Nie trzeba szukać daleko, by znaleźć ludzi przekraczających granice swoich możliwości.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska