Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

"Mój bój o emeryturę. Byłem SB-kiem, ale odważyłem się walczyć o prawdę"

Lucyna Talaśka-Klich
Stanisław Murawski mieszka w gminie Waganiec. Wie, że do końca życia nie uwolni się od przeszłości.
Stanisław Murawski mieszka w gminie Waganiec. Wie, że do końca życia nie uwolni się od przeszłości. Lucyna Talaśka-Klich
Pracował w milicji, należał do Służby Bezpieczeństwa, ale sąd uznał za wiarygodne dowody, iż Stanisław Murawski wspierał opozycję. Teraz on liczy na przywrócenie wyższej emerytury.

Nic nie jest czarne ani białe - mówi Stanisław Murawski. - Moje życie też takie nie było. Dlatego nie mogłem się zgodzić , by "z klucza" obcięto mi emeryturę za to, że byłem funkcjonariuszem Służby Bezpieczeństwa. Bardziej niż o pieniądze chodziło mi o sprawiedliwość.

Milicja zamiast marynarki

Miał 21 lat, gdy wrócił z wojska. Marzyła mu się służba w marynarce, ale tęsknota za domem wzięła górę. Zdecydował, że poszuka zajęcia gdzieś bliżej. - Chciałem nieść ludziom pomoc, łapać przestępców, chuliganów i dlatego w 1966 roku trafiłem do milicji - opowiada Murawski. - Zaczynałem jako pomocnik oficera dyżurnego w Toruniu.

Po pewnym czasie mógł przenieść się do komisariatu w Chełmży. - Funkcjonariuszy nadużywających alkoholu chcieli wymienić na nowych ludzi, więc skorzystałem z okazji - dodaje.

Tam pracował jako dyżurny, odbierał zgłoszenia, np. o kradzieżach. - Przełożonemu zależało na "polepszeniu wyników", więc przypadki wykryte mieliśmy wpisywać do oficjalnej książki wydarzeń, a pozostałe miały trafiać do zwykłego zeszytu - mówi Murawski. - Nie godziłem się na to, więc byłem traktowany jak czarna owca.

Twierdzi, że także w innych jednostkach milicji widział za dużo. - Było pijaństwo w pracy, a nawet kradzieże - opowiada. - Milicjant, który ukradł kompresor, nie poniósł żadnych konsekwencji. Nie mogłem się z tym pogodzić, więc napisałem anonim do Ministerstwa Spraw Wewnętrznych. Zamiast szukać sposobu naprawienia sytuacji zaczęły się poszukiwania autora listu. Podejrzenie padło na mnie, więc "w nagrodę" dostałem awans. Chodziło tylko o to, żeby się mnie pozbyć. Akurat kończyłem dyżur, gdy usłyszałem: "Ubieraj się w garnitur galowy, pojedziesz do Torunia, do wojewódzkiej komendy".

Przeczytaj także: Andrzej Celiński: Zawsze odebranie nadziei jest zbrodnicze

Do Torunia w garniturze nie pojechał, ale w mundurze. - Czekałem z innymi na wezwanie na rozmowę - wspomina. - Pytali mnie na przykład o to, jak układa mi się współpraca z przełożonym. Powiedziałem prawdę i zostałem przyjęty do pracy. Jakiej? Na pewno w strukturze milicji, ale szczegółów nikt mi nie chciał zdradzić. Pewien major powiedział, że dowiem się w swoim czasie. Kiedy przyszedłem do pracy, byłem jedyną osobą w mundurze. Pokazano mi moje biurko.

Twierdzi, że czuł się jak intruz: - Kiedy podchodziłem do współpracowników, unikali ze mną rozmowy, a dokumenty leżące na biurkach - zakrywali. Trzymali mnie w szachu. Przychodziłem do pracy i czytałem gazety. I tak przez dwa tygodnie. Wreszcie poznałem przełożonego i dopiero on powiedział mi prawdę. Usłyszałem, że to SB, służba jest tajna i mundur mam powiesić na kołku. Powiedziałem, że chyba tej pracy nie przyjmę, ale przełożony zaczął straszyć konsekwencjami. Że wyrzucą mnie z pracy, ukarzą... Przestraszyłem się i zostałem.

Następnego dnia stawił się w cywilnym ubraniu. - Nagle koledzy zaczęli chętnie ze mną rozmawiać, tłumaczyć na czym polega robota - opowiada. - Okazało się, że wśród nich były osoby, które kiedyś zajmowały eksponowane stanowiska.

I znowu trafił do Chełmży.

- Miałem pracować w grupie terenowej, której zadaniem było rozpracowanie rolniczej opozycji - wspomina. - Tam poznałem między innymi córkę działacza "Solidarności". Zaprzyjaźniłem się z nią. Kiedyś przyjechałem do ich gospodarstwa i zauważyłem, że dźwiga snopki. Niosła je do zagrody, w której trzymali gęsi. Postanowiłem jej pomóc. Kiedy niosłem snopki, widziałem, że przygląda mi się ich pracownik. Gdy trafiłem na dywanik do szefa, zrozumiałem, że to był agent. Powiedziałem o tym gospodarzowi. Przyznał, że od dawna go podejrzewał, ale brakowało mu dowodów. Chciał go zwolnić, ale doradziłem, żeby się "nim pobawił". No i opowiadał mu głupoty o wymyślonych akcjach, a ten donosił.

Murawski miał przekazywać meldunki także na temat opozycjonistów działających w cukrowni Chełmża. - A ja z nimi współpracowałem - zapewnia Murawski. - Informowałem o akcjach. Dzięki temu wiele z nich spaliło na panewce. Przełożeni musieli coś podejrzewać, bo coraz częściej nie informowano mnie o naradach. Ale i tak potrafiłem wyciągnąć od współpracowników, o czym tam mówiono. Dzięki temu mogłem dalej informować opozycjonistów.

Czy miał tajnych współpracowników, kontakty operacyjne? - Oczywiście - mówi. - Musiałem ich mieć, ale współpracowałem z kolegami, którzy nie mieli nic do stracenia i nawet nie przekazywali mi żadnych informacji. Zawarliśmy taki układ. Wpisywałem głupoty, które nic nie znaczyły.
Kurs zwalczania opozycji

- Służba Bezpieczeństwa na pewno pożytku ze mnie nie miała - zapewnia. - Kiedyś wysłali mnie na kurs do Łodzi, to wróciłem następnego dnia, gdy dowiedziałem się, że chodziło o szkolenie na temat zwalczania opozycji. I znowu koledzy z pracy długo nie odzywali się do mnie. Chcieli mnie złamać psychicznie.

W 1984 roku wystąpił o przeniesienie na stanowisko dzielnicowego w Aleksandrowie Kujawskim (co wiązało się z obniżeniem wynagrodzenia), wreszcie zrezygnował z pracy.

Dlaczego tak długo pozostał w SB? - Gdybym wcześniej wiedział, że się przewrócę, to bym się położył - odpowiada.

W 1990 roku próbował wrócić do pracy, ale w policji. - Chciałem walczyć z przestępcami, ale nie przyjęli mnie - mówi. - Dlaczego? Bo do roboty przyjmowali ci, którzy pracowali w milicji.

Poszedł do sądu

Zawodowa przeszłość nie dała o sobie zapomnieć. Pod koniec 2009 roku dyrektor Zakładu Emerytalno-Rentowego MSWiA zmniejszył jego emeryturę o ok. 300 zł netto. - To było jak plama na honorze, bo w ten sposób w jednym rzędzie postawiono mnie z esbekami, którzy gnębili ludzi - mówi Murawski. - Dlatego poszedłem do sądu. Pieniądze nie były najważniejsze.

Warszawski Sąd Okręgowy uznał, że z dokumentów i zeznań świadka (działacza "Solidarności", który już nie żyje) wynika, że Murawski współpracował z opozycją. Świadek przypisywał mu nawet pomoc w wydostaniu się z więzienia w Potulicach.

Zakład emerytalny nie zgodził się z decyzją tego sądu i sprawa trafiła do Sądu Apelacyjnego w Warszawie. - Stanisław Murawski wygrał postępowania przed Sądem Okręgowym i Sądem Apelacyjnym - mówi sędzia Barbara Trębska, rzecznik prasowy Sądu Apelacyjnego. - Udowodnił, że współpracował z opozycją niepodległościową. Wyrok jest prawomocny.

- Nie wierzę, że nie wiedział, gdzie będzie pracował - uważa inny funkcjonariusz SB (nazwisko znane redakcji). - Nie znam też przypadku, by ktoś otrzymał awans, bo przełożeni chcieli się jego pozbyć.

Cytat z wniosku personalnego (z 1984 roku) zapisany w uzasadnieniu sądowego wyroku: "choć posiada predyspozycje do pracy operacyjnej nie wykorzystuje ich do realizacji zadań służbowych, w sposób lekceważący podchodzi do wydanych poleceń służbowych, nie wykonywał obowiązków w zakresie pracy operacyjnej".

Adam, działacz rolniczej "Solidarności": - Generalnie nie wierzę esbekom, bo niejednemu zrobili krzywdę. Ale wiem, że niektórzy z nich byli dobrzy, pomagali opozycjonistom. Nieliczni!

Czytaj e-wydanie »Lokalny portal przedsiębiorców

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska