Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Byliśmy internowani, inne szykany też nas spotykały. Jednak był to najpiękniejszy czas

Hanna Sowińska
Rok 1981. Działacze bydgoskiego MKZ na ul. Mostowej:  Halina Lewandowska (po lewej), Zdzisław Hetzig i  Stanisław Lewandowski
Rok 1981. Działacze bydgoskiego MKZ na ul. Mostowej: Halina Lewandowska (po lewej), Zdzisław Hetzig i Stanisław Lewandowski k. Osiński, z dziejów nszz Solidarność regionu byd
Włożyły więzienne koszule i wtedy zobaczyły, że są na nich stemple zakładu karnego. Spojrzały na siebie i wybuchnęły śmiechem.
W 1986 r. w swoim mieszkaniu Lewandowscy odkryli podsłuch. Urządzenie trzyma w palcach pani Halina. Po prawej - w chwilę po otrzymaniu Krzyża Oficerskiego
W 1986 r. w swoim mieszkaniu Lewandowscy odkryli podsłuch. Urządzenie trzyma w palcach pani Halina. Po prawej - w chwilę po otrzymaniu Krzyża Oficerskiego Orderu Odrodzenia Polski repr. materiały ze zbiorów prywatnych

W 1986 r. w swoim mieszkaniu Lewandowscy odkryli podsłuch. Urządzenie trzyma w palcach pani Halina. Po prawej - w chwilę po otrzymaniu Krzyża Oficerskiego Orderu Odrodzenia Polski
(fot. repr. materiały ze zbiorów prywatnych)

Opadło napięcie, obniżył się poziom stresu. Żyły, choć znalazły się za kratami. Był 17 grudnia 1981 roku.

Dwa dni później na papierze w kratkę Halina Lewandowska napisała pierwszy list do męża. Z więzienia w Fordonie do więzienia w Potulicach. Pisała: "Kochany Gerardku! Jak Ci się kibluje, bo mnie całkiem nieźle. Mnie....?"

Dalej było, że ją i Joannę (Schetynę - przyp. red.) esbecja zgarnęła, gdy piły herbatę, ale to zostało z listu wycięte. Cała więzienna korespondencja była poddana ścisłej cenzurze. Po "nożyczkowych ingerencjach" z listów pozostały wycinanki. Potem już cenzorzy wszystkie wraże treści zamazywali flamastrami.

Wciągnęła mnie wolność

Gdy w połowie sierpnia 1980 r. w stoczni im. Lenina rozpoczął się strajk, Halina Lewandowska studiowała na Politechnice Gdańskiej, na wydziale architektury i urbanistyki. - Akurat wtedy miałam dziekankę - uściśla.

Jej mąż Gerard pracował w "Romecie" (z fabryką rowerów związany był też przyszły lider bydgoskiej "S" Jan Rulewski). - Od Gerarda dowiedziałam się, że w biuletynie, który wydaje Międzyzakładowy Komitet Strajkowy potrzebują maszynistki. Pamiętam, że powiedział: "Poszłabyś tam pomóc". Wybrałam się na Dworcową (nr 22 - przyp. red.) i tak mnie "Solidarność" wciągnęła, że zostałam. To, co mnie tam zatrzymało, to była swoboda i wolność.

Był 3 września 1980 roku. Tłumy się przez tę pierwszą, tymczasową siedzibę "S" przewalały. - I strasznie, i bardzo fajnie było zarazem. Wtedy znowu wzięłam dziekankę, a potem mnie aresztowali. I na studia już nie wróciłam!

MKS, przekształcony wkrótce w Międzyzakładowy Komitet Założycielski "S" zaczął wydawać pismo " Wolne Związki". Pierwszy numer ukazał się 7 października 1980 r.; najpierw drukowany był techniką powielaczową, potem na maszynie offsetowej "Romayor". - Pisałam wszystko, jednak nie było to dziennikarstwo wysokich lotów. Ważne, że ukazywało się bez cenzury. Dziwię się, że ówczesna władza tak nas poważnie traktowała. Co my tymi pisemkami mogliśmy jej zrobić?

Jesienią bydgoska "S" przeniosła się do kamienicy przy ul. Marchlewskiego (obecnie Stary Port). - Od stycznia 1981 roku byłam na etacie. Działem propagandy rządził Antoni Tokarczuk. Pewnego dnia przyszedł do redakcji Marceli Bacciarelli i prosił, żebyśmy zamieścili jego artykuł, który cenzura nie puściła w tygodniku "Fakty". To był tekst o strukturach poziomych w PZPR, zresztą bardzo dobry. Tokarczuk zabronił drukowania, ale ja miałam inne zdanie i tekst poszedł w najbliższym numerze. Prawie cały nakład poszedł na przemiał.

W styczniu pojawił się "Serwis Informacyjny", drugie o zasięgu regionalnym pismo bydgoskie j "S" (szatę graficzną przygotował Gerard Lewandowski, który był czołowym grafikiem w MKZ, następnie w Zarządzie Regionu). Zbyt duża samodzielność piszących sprawiła, że w czerwcu władze dokonały wymiany zespołu. Ze starego składu pozostała tylko J. Schetyna.

Halina Lewandowska straciła posadę, ale nie siedziała bezczynnie. Zaangażowała się w prace Komitetu Obrony Więzionych za Przekonania, następnie powstałego w sierpniu 1981 r. Bydgoskiego Komitetu Obrony Więźniów Politycznych. Pierwszym kierował Andrzej Piotrowicz. - Piotrowicz nie chciał, aby do KOWP należały osoby związane z KPN-em (Konfederacja Polski Niepodległej - przyp. red.). Miałam inne zdanie, więc odeszłam, a ze mną kilka innych osób - wspomina.

Późną jesienią 1981 r. pojawił się "Protest" (dr Krzysztof Osiński, autor historii dziejów NSZZ "S" Regionu Bydgoskiego podaje, że pismo powstało z połączenia redakcji "Wolnych Związków" i "Serwisu Informacyjnego").

"Protestem" kierował Ryszard Helak. Pismo wychodziło od października do grudnia 1981 r. - Pisywałam tam społecznie. Helak wysyłał mnie na posiedzenia Komisji Krajowej do Gdańska - opowiada.

Mówili, że widzieli czołgi

Była w Trójmieście, kiedy zebrały się - jak miało się okazać po raz ostatni - władze krajowe "S". Obrady skończyły się wieczorem, 12 grudnia. Była już noc, kiedy wróciła do akademika. O czwartej rano kolega odprowadził ją na dworzec PKP. - W pociągu ludzie mówili, że widzieli czołgi na ulicach.

Dojechała do Bydgoszczy. Przez nikogo nie zatrzymywana, dotarła do domu. Męża nie było (Gerard Lewandowski został zabrany przez milicję nocą 13 grudnia wprost z pracowni graficznej w MKZ). - Stanął zegar, więc włączyłam radio i wtedy dowiedziałam się, że jest stan wojenny.

Pobiegła z koleżanką do MKZ, a tam całkowita demolka - wszystkie maszyny były przez esbecję zniszczone. W kieszeni miała przywiezioną z Gdańska uchwałę KK NSZZ "S", bo władze związku spodziewały się stanu wyjątkowego. - W tej uchwale Komisja Krajowa wzywała, w razie wprowadzenia stanu wyjątkowego, do ogłoszenia strajku generalnego - przypomina.

Po interwencji ludzi Kiszczaka na ul. Marchlewskiego pozostała jedna cała maszyna poligraficzna. Ocalała, bo znajdowała się poza główną siedzibą. - Udało się powielić uchwałę w kilkudziesięciu egzemplarzach - część wyrzucono przez okno przed siedzibę MKZ, resztę zabrała Wiesia Kiełpińska (wyemigrowała do Kanady - przyp. red.). Pobiegła z ulotkami do kościoła na placu Kościeleckich i tam za zgodą księdza rozrzuciła je z ambony - opowiada.

Nie dali wypić herbaty

Panią Halinę esbecja zatrzymała razem z Joanną Schetyna (- Też wyemigrowała do Kanady, do dziś utrzymujemy serdeczny kontakt ). - Rodziny internowanych chciały dowiedzieć się jak najwięcej o losach swoim bliskich i ich kolegów. Krysia Perejczuk, żona Jana, zaszła do domu Bogdana Smeji. Drzwi otworzyła jego mama.

- Tyle tylko z naszego Bogusia zostało - powiedziała i pokazała Krystynie kawałek piżamy, który został jej w ręku po szarpaninie z zomowcami. Boguś za nic nie chciał opuścić mieszkania. Wynieśli go do samochodu w podartej piżamie i boso - opowiada.

Dla bezpieczeństwa nie spała w domu. - Z Joasią nocowałyśmy u mojej mamy. 17 grudnia rankiem poszłyśmy na dworzec PKP, bo chciałyśmy jechać do Gdańska, ale nic nie kursowało. Dlatego Joanna zaproponowała, żeby iść do jej mieszkania na ulicę Warmińskiego i poczekać.

Nie zdążyły wypić herbaty, gdy usłyszały dzwonek. - Dzień dobry, służba bezpieczeństwa!
Halina Lewandowska: - Na co Joanna powiedziała: - Szlag by to trafił! Usłyszałam też: "A to pani Lewandowska?" - Tak , Lewandowska - odpowiedziałam. Kazali nam pisać, co robiłyśmy w ostatnich godzinach. Joanna napisała, że jechałyśmy do Gdańska zobaczyć, czy mój akademik zamienili na koszary ZOMO, a ja odmówiłam. Z lektury broszury "Obywatel a służba bezpieczeństwa" wiedziałam, że nie wolno nic pisać. Do chwili, kiedy nas zatrzymali, zdążyłyśmy już sporo zrobić - wynajęłyśmy na Koszalińskiej garsonierę i już organizowałyśmy drukarnię. SB coś musiała o nas wiedzieć, albo obserwowali mieszkanie Joanny.
Usłyszały, że są internowane. - Czułam się, jakbym milion wygrała - śmieje się pani Halina.

Zawieziono je najpierw na Poniatowskiego, gdzie "podejmowała" je kpt. Pawłowska. - Nie mogę narzekać. Nie było tak źle - zapewnia.
Tego samego dnia obie trafiły do Fordonu, gdzie było już sporo torunianek i gdańszczanek.

To nie ubeczki, to dziewczyny z "Protestu"

Wigilię spędzały we więzieniu. - W aluminiowym kubku dali barszcz i wędzonego dorsza. Wtedy ta ryba była pospolita. Pamiętam powiedzenie: "Jedzcie dorsze, bo g....no gorsze!" Po paru dniach dokooptowano im do celi Annę Walentynowicz, legendę "S". Obok też siedziały działaczki z Gdańska - Joanna Duda-Gwiazda i Alina Pienkowska. - Gwiazdowa i Pienkowska puściły famę, że Anka siedzi z ubeczkami. Kiedy wyprowadzono nas na spacer, Walentynowicz podeszła pod okno Pienkowskiej i krzyknęła: - To nie żadne ubeczki, to dziewczyny z "Protestu"! (śmiech) . Raz byłam na spacerze i powiedziałam, że więcej nie wyjdę, bo czułam się jak pies wyprowadzany na smyczy - wspomina.

9 stycznia 1982 r. kobietom przetrzymywanym w Fordonie kazano się spakować.

Gołdapia, las i odgłosy z poligonu

W ośrodku wczasowym Radiokomitetu w Gołdapi warunki były o niebo lepsze. Halina Lewandowska: - Wysiadamy z milicyjnych suk i widzimy wokół las. Mówię do Joanny: - Zobacz, jaki piękny las. Na co ona: - Katyński las ! Za granicą, niedaleko, był sowiecki poligon, walili rakietami. Jak zobaczyłam, że tam są łazienki, to uwierzyłam, że nas na Syberię nie wywieziono. Powiedziano nam, żeby do okien nie podchodzić, bo będą strzelać. Strażnicy z kałasznikami chodzili pod oknami.
W czasie największego zagęszczenia w ośrodku internowania w Gołdapi było prawie 400 kobiet; w marcu część wywieziono do Darłówka.

Internowanym pozwalano korespondować, jednak listy były "strzyżone". Czyli wycinano z nich wszystko, co cenzura uznała za nieodpowiednie i "mogące obalić ustrój socjalistyczny".

Gerard Lewandowski: - Potem już nie wycinali, tylko zamazywali pisakami. Mimo to niektóre fragmenty można przeczytać. Mnie przynajmniej się to udało.
Co robiły? Jak zabijały czas? Najpierw rzuciły się do książek, potem nie mogły już czytać, bo pojawiła się depresja. - Wyspecjalizowałam się w produkcji grypsów. Papierosy, białe mydło - tam można było ukryć gryps. Największe moje osiągnięcie to pocztówka kupiona w kiosku (znajdował się w ośrodku - przyp. red.), rozdwojona po namoczeniu, wysuszona między kartkami książki, zapisana od środka i ponownie sklejona. Jedną pocztówkę dostała Joanna, zabrała ją ze sobą do Kanady.

Halina Lewandowska odzyskała wolność jako jedna z ostatnich - 22 lipca 1982 r.

Choć stan wojenny trwał, w grudniu 1982 roku, na powitanie kolegów wychodzących z internowania, Lewandowscy przygotowali pierwszy numer podziemnego pisma "W drodze". Było drukowane u państwa Spudychów. - Mieliśmy dużo szczęścia w tej konspiracyjnej robocie - potwierdzają małżonkowie.

Za wybitne zasługi na rzecz demokratycznych przemian Halina Lewandowska została uhonorowana Krzyżem Oficerskim Orderu Odrodzenia Polski (uroczystość odbyła się 9 grudnia w Operze Nova). - Bardzo ucieszyłam z tego odznaczenia, choć najpierw myślałam, że to pomyłka - przyznaje.

Po chwili namysłu mówi: - Lata 80. to był najpiękniejszy okres naszego życia. Ta Polska mi nie odpowiada, jest tyle biedy, są tak duże rozpiętości w wynagrodzeniach. Nie o taką Polskę nam chodziło.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska