Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jak żołnierz wyrwany na odprawie

Roman Laudański
Ppłk Leszek Stępień, dyrektor Centrum Weterana przed siedzibą MON. To pierwszy polski żołnierz ranny w Afganistanie. Przecierał szlaki w urzędniczej machinie wsparcia
Ppłk Leszek Stępień, dyrektor Centrum Weterana przed siedzibą MON. To pierwszy polski żołnierz ranny w Afganistanie. Przecierał szlaki w urzędniczej machinie wsparcia Roman Laudański
Można zapytać, dlaczego Centrum Weterana nie powstało wcześniej - ale ppłk Leszek Stępień, dyrektor tej instytucji odpowiada starym polskim przysłowiem: lepiej późno niż wcale. Bo jest po prostu potrzebne.

Podczas exposé premier Ewa Kopacz zwróciła się do pierwszego polskiego żołnierza, który został ranny w Afganistanie, a teraz tworzy Centrum Weterana w Warszawie. Parlamentarzyści oklaskiwali go na stojąco.

- Siedziałem na balkonie sali sejmowej z innymi weteranami i myślałem, że może później spotkamy się z ministrem obrony narodowej, który - jak tylko ma możliwość - choć przez chwilę z nami rozmawia - wspomina ppłk Leszek Stępień. - Nagle poczułem się jak żołnierz wyrwany na odprawie - padło nazwisko, to wstałem. Na emocje przyszedł czas później, tym bardziej kiedy zobaczyłem, jaki podniósł się szum medialny. W kraju znajdujemy już uznanie, świetną robotę robi Marcin Gortad, aktorzy angażują się w kampanię "Szacunek i wsparcie", także Krzysztof Hołowczyc, który nas wspiera. A to poszło na całą Polskę i to podczas exposé! Koledzy - weterani zareagowali pozytywnie - fajnie, że coś takiego się stało. W Wielkiej Brytanii, Stanach Zjednoczonych czy Australii na każdym kroku okazywany jest szacunek weteranom. Dobrze, że u nas przykład poszedł z góry.

- A jeśli chodzi o reakcję społeczeństwa, to jeszcze dużo jest do zrobienia - przyznaje jednak ppłk Stępień. - Widać już poprawę. Jako Stowarzyszenie Rannych i Poszkodowanych w Misjach Poza Granicami Kraju "wyrwaliśmy" obchody Dnia Weterana z Warszawy, bo przecież w stolicy dzieje się naprawdę dużo. Dlatego wyszliśmy do ludzi - świętowaliśmy już we Wrocławiu i w Szczecinie. Być może włączą się inne miasta, bo kilka już chce zorganizować nasze święto. Pracownicy Centrum Weterana będą spotykali się z młodzieżą w szkołach i tłumaczyli, dlaczego się tam znaleźliśmy. Chcemy też dyskutować z tymi, którzy mówią o nas źle. Otwarcie, bez anonimowych wpisów.

Miejsce dla weteranów

Środowisko weteranów od lat zabiegało o stworzenie centrum, do którego każdy z weteranów i weteranów poszkodowanych mógłby przyjść, otrzymać komplet informacji o uprawnieniach, poznać historię działań poza granicami kraju lub oddać pamiątki. - Pamiętajmy, że weterani, to nie tylko ci, którzy byli w Iraku i w Afganistanie - przypomina ppłk Leszek Stępień, dyrektor tworzonego w Warszawie Centrum Weterana Działań Poza Granicami Państwa - To także wcześniejsze misje, np. w 1953 roku w Korei. Ci panowie są już w zaawansowanych latach. Mają pamiątki. Jeśli ich dzieci i wnuki nie będą nimi zainteresowane, to warto ustrzec je przed śmietnikiem. Tworzenie Centrum Weterana jest odzewem Ministerstwa Obrony Narodowej na prośby i oczekiwania środowiska.

W Wielkiej Brytanii i Stanach Zjednoczonych weteranem jest każdy uczestnik misji poza granicami kraju oraz każdej wojny. W Polsce, zgodnie z konstytucją, sistnieją pecjalne uprawnienia dla kombatantów. Weterani - zgodnie z ustawą - to żołnierze, policjanci, strażacy, funkcjonariusze BOR i osoby cywilne, które brały udział w misji poza granicami kraju i misji humanitarnej co najmniej przez 60 dni. Mogą wystąpić o przyznanie im statusu weterana.

Weteran poszkodowany to osoba, która doznała uszczerbku na zdrowiu psychicznym lub fizycznym w związku z działaniami operacyjnymi. To nie może być złamanie nogi w bazie lub skręcenie stawu skokowego podczas gry w siatkówkę. To muszą być urazy, rany związane z działaniami bojowymi.

Weteranów jest dziś w Polsce ok. 12 tysięcy, a weteranów poszkodowanych - 543. Pierwszym po leczeniu i rehabilitacji tak naprawdę nic nie dolega. A są i tacy, którzy mają problemy z poruszaniem się, jeżdżą na wózku. Są jeszcze osoby najbardziej poszkodowane - z legitymacją osoby poszkodowanej, potrzebujący pomocy długoterminowej w leczeniu i rehabilitacji.

Żołnierz postrzelony w nogę lub rękę bez naruszenia kości został opatrzony, trafił na rehabilitację. Rana się zabliźniła, kości są całe - staje na komisję wojskową, dostaje kilka procent uszczerbku na zdrowiu, bo uszczerbek jest i trafia do normalnej służby, bo jest do niej zdolny. To weteran poszkodowany.
Inny przypadek: wybuch miny przeciwpiechotnej, żołnierz traci rękę lub nogę, jest znaczny uszczerbek na zdrowiu, ma status weterana poszkodowanego i legitymację osoby poszkodowanej. Być może status osoby niepełnosprawnej, ale o tym decydują powiatowe zespoły pomocy rodzinie i zespoły do spraw orzekania o niepełnosprawności nadające status osoby niepełnosprawnej. Żołnierz może pełnić dalszą służbę na stanowisku "zdolny z ograniczeniami" lub nie - to zależy od urazu i komisji wojskowej.

Pamiętać o wszystkich

- Powstaje coraz więcej fundacji świadczących pomoc weteranom - przyznaje ppłk Leszek Stępień. - Chciałbym z nimi rozmawiać, koordynować pomoc, żeby zadania nie były dublowane. Dzięki znajomości ustaw, prawa będziemy podpowiadali, gdzie po pomoc będą mogli udać się weterani. Nie będziemy wyręczali w świadczeniu pomocy, ale nasza wiedza pomoże w jej uzyskaniu. Mamy prawnika, specjalistów od pomocy psychologiczno-psychoterapeutycznej. Czasem wystarczy rozmowa, a czasem trzeba pomóc w napisaniu wniosku.

Ppłk Stępień prosi, by pamiętać o rodzinach poległych żołnierzy. To przecież nie tylko wdowy z dziećmi, ale i rodzice, o których się zapomina. Dla nich też będzie miejsce w centrum. Przy ośrodku znajduje się pomnik poległych w misjach i operacjach wojskowych. Na ścianie pamięci będą nazwiska żołnierzy, którzy zginęli w Iraku i Afganistanie. - Babcia z wnukiem, którzy przyjdą złożyć kwiaty pod pomnikiem, zawsze będą mile widziani - zapewnia ppłk Stępień.

Koniec dowódczej kariery

Pułkownik był pierwszym rannym polskim żołnierzem w Afganistanie. W urzędniczej machinie przetarł drogę innym rannym i poszkodowanym. - Może po wypadku miałem łatwiej jako oficer? - zastanawia się. - Z przekwalifikowaniem, skończeniem studiów? One są poza zasięgiem wielu. Po stracie nogi w Afganistanie skończyła się moja kariera dowódcy. Zacząłem wykładać w szkole oficerskiej, wtedy nie było mowy o służbie "zdolny z ograniczeniami", dlatego liczyłem się z tym, że pewnego dnia dostanę wezwanie na komisję wojskową i wyląduję poza służbą. Zawsze chciałem być kowalem swojego losu. Decydować, w jakim kierunku pójdzie moje życie.

W młodości uprawił piłkę ręczną, kulturystykę, sporty walki - jak większość chłopaków. Nauczycielem przysposobienia obronnego w technikum kolejowym w Sosnowcu był kapitan rezerwy z brygady desantowo - szturmowej. "Czerwony beret" robił wrażenie na młodych chłopakach. - Trafiłem do szkoły zmechanizowanej, później zostałem saperem. Pod koniec lat 90. w brygadzie powstała kompania inżynieryjna sił natychmiastowego reagowania NATO (w ciągu 72 godzin mogli wylądować w każdym zakątku świata). Został jej dowódcą. Świetlana przyszłość. Najlepszy sprzęt. Wiek - ok. trzydziestki. - Moje życie zawsze kręciło się wokół wojska, a tu wypadek - wspomina. Pomyślał, co mógłby robić, gdyby przestał być żołnierzem? Rodzina na utrzymaniu, konieczność przekwalifikowania, ale i chęć satysfakcji z nowej pracy. Wybrał informatykę, - bo głowa i dwie ręce były na miejscu. A że brakowało jednej nogi? Do informatyki nie była potrzebna. Później zaangażowanie w pracy Stowarzyszenia Rannych i Poszkodowanych, a kiedy półtora roku temu minister ogłosił konkurs na stanowisko dyrektora Centrum Weterana - wystartował i wygrał.

Uzupełnienie systemu

Kiedy rosła liczba rannych i zabitych w Iraku, a później w Afganistanie - żołnierze - weterani założyli swoje stowarzyszenie. - Stowarzyszenie pracuje nad rozwiązaniami systemowymi, służącymi przez lata rannym i poszkodowanym - tłumaczy ppłk Stępień. - Centrum Weterana jest uzupełnieniem systemu, żeby była instytucja, w której są osoby znające wszystkie zagadnienia od podszewki.

Pytania o sens

- Czy nasza robota w Iraku i w Afganistanie miała sens? A jak wyglądałaby polska armia, gdyby nas tam nie było? - odpowiada pytaniem na pytanie ppłk Stępień. - Dwanaście lat temu miałem wypadek, ale pamiętam, jak wtedy wyglądały, np. kompanie inżynieryjne. A jak teraz mamy wyszkolonych żołnierzy, jaki sprzęt? Dowódców wyszkolonych nie na papierze, na mapach, ale w boju. To bezcenne. Żołnierze brali udział w prawdziwej wojnie. Nawet jeśli starsi szeregowi po służbie kontraktowej zostaną zwolnieni, to popatrzmy na nich jak na rezerwistów. Będą nimi do 60. roku życia, doświadczyli prochu. Są straty: zabici i ranni, ale są też zyski. Sam byłem ranny, ale uważam, że szala korzyści przewyższa szalę strat.

- W życiu pomogło mi wielu ludzi - dodaje. - W 2002 roku zabrakło mi trochę szczęścia w Afganistanie, ale teraz to odbieram. W przyrodzie nic nie ginie. To dobrze, że armia zaczęła przyjmować do służby z kategorią "zdolny z ograniczeniami". Jacy byliby sfrustrowani ci, którzy zostali ranni i armia nie znalazłaby dla nich miejsca? Jak sam byłbym sfrustrowany. Przecież jestem zdrowym facetem, tylko nogi mi brakuje. Nie dostałem kopa poza armię, mogłem i mogę dalej pracować.
Nic lepszego wojsko nie mogło mu zrobić.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska