Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Pożegnanie z węglem, czyli rząd płaci zamiast inwestować?

Adam Willma
Polską racją stanu powinno być zmniejszanie zużycia paliw kopalnych! - uważa Popkiewicz.
Polską racją stanu powinno być zmniejszanie zużycia paliw kopalnych! - uważa Popkiewicz. nadesłane
Z Marcinem Popkiewiczem, ekspertem w dziedzinie energetyki, autorem książki "Świat na rozdrożu" rozmawia Adam Willma.

Co do jednego chyba się zgodzimy - węgiel to polski skarb.
Skarb. Dający koncernom węglowym władzę polityczną oraz posady, a politykom pieniądze. Węgiel niszczy nas nie tylko środowiskowo i zdrowotnie - o czym wiemy, ale co często akceptujemy ze względów gospodarczych.

Gdy się nie ma, co się lubi, to lubi się swój węgiel.
Tyle że my już tego węgla nie mamy! Kiedyś mieliśmy bogate, łatwo dostępne złoża. Dziś musimy kopać głębiej i sięgać po złoża coraz gorszej jakości, kosztowniejsze.

Ale swoje i na razie dające pracę kilkuset tysiącom ludzi.
Tak było ćwierć wieku temu, kiedy mieliśmy 400 tysięcy górników. Teraz jest ich 100 tysięcy. Oczywiście wciąż jesteśmy uzależnieni od węgla i z dnia na dzień od niego nie odejdziemy. A więc te kopalnie, które mogą opłacalnie wydobywać węgiel, niech go sobie wydobywają, na ile im tam tego węgla wystarczy (20? 30 lat?). Nikogo nie zwalniajmy, niech górnicy pracują aż do emerytury (którą osiągają po 25 latach pracy!) - po prostu nie zatrudniajmy nowych. W ten sposób za lat 40 łagodnie wygasimy wydobycie. Sądzę, że jest to wizja do przyjęcia również dla działaczy związkowych.

Odległa perspektywa, ale teraz musimy się uporać z węglem, który jest na hałdach.
Problem polega na tym, że węgiel z większości śląskich kopalń jest tak drogi, że taniej dowieźć go przed bramę kopalni z USA, Rosji czy Australii. Do tego ten węgiel z importu będzie wyższej jakości - bardziej kaloryczny, mniej zasiarczony i o mniejszej zawartości pyłów. Trudno wyobrazić sobie, jak wydobywająca węgiel z głębokości ponad 1000 metrów kopalnia na Śląsku (o kosztach wydobycia ponad 100 dolarów za tonę) ma konkurować z kopalnią odkrywkową w Australii czy Kazachstanie, w której węgiel wydobywa koparka, nakładając go od razu na ciężarówkę (z kosztem wydobycia poniżej 20 dolarów za tonę). Polski węgiel jest drogi nawet pomimo oszczędności na inwestycjach, bo nadwyżki wypracowane przez nieliczne rentowne kopalnie (w Kompanii Węglowej obecnie 3 z 15!), są przeznaczane na utrzymanie przy życiu pozostałych nierentownych kopalń. Nie pomagają specjalnie również potężne dotacje do górnictwa, a trzeba wiedzieć, że w ostatnim ćwierćwieczu dotacje te wyniosły 170 miliardów. Koncernom węglowym zalegają na hałdach miliony ton niechcianego przez rynek węgla, a długi rosną (zadłużenie naszych koncernów to już 13 mld zł). Biorąc pod uwagę, że płace to 60 proc. całości kosztów, można by je oczywiście zmniejszyć, ograniczając zatrudnienie i pensje, wywindowane kilka lat temu podczas okresu rekordowo wysokich cen węgla. Nie zgadzają się na to jednak górnicze związki zawodowe, nie dopuszczając nawet myśli o redukcjach zatrudnienia i pensji, bijąc się też o utrzymania "trzynastek", "czternastek", piórnikowego, dopłat do dojazdów, deputatów i innych bonusów. Notabene koszt utrzymania związków w samej tylko Kompanii Węglowej przekracza 40 mln zł rocznie.
Nasz tani polski węgiel jest droższy od tego z zagranicy, nawet kiedy jest na wiele sposobów hojnie dotowany przez budżet państwa (znaczy nas, podatników), a koszty zdrowotne i środowiskowe są zamiecione pod dywan. Gdybyśmy uczciwie doliczyli do ceny węgla koszty pomocy publicznej, koszty emerytur dla młodych górników, koszty walących się kwartałów Bytomia, zatrutego powietrza, gleby i wody - wtedy okazałoby się, że tania energia z węgla jest jakieś trzy razy droższa, niż wydaje się na pierwszy rzut oka.

Mamy jeszcze węgiel brunatny.
Niektórzy nazywają go nawet przyszłością naszej energetyki (westchnienie). Warto jednak powiedzieć prawdę - to niestety najbrudniejszy i najbardziej destrukcyjny społecznie rodzaj węgla. Nasz demokratyczny rząd przymierza się do stworzenia specustawy i wysiedlenia dziesiątek tysięcy ludzi od odkrywek węgla brunatnego spod Legnicy, Gubina czy Głogowa, choć nawet w czasach rządów komunistów, dla których betonizacja kraju i dymiący komin fabryczny na każdym rogu były synonimem postępu, eksploatację tych złóż uznano za zbyt szkodliwą i bezsensowną. To złoża o małej grubości (co oznacza, że aby wydobyć określoną ilość węgla, trzeba rozkopać wielki obszar), niskiej jakości, położone w gęsto zaludnionych terenach o wielkiej wartości przyrodniczej i rolniczej. Nie wysiedlimy oczywiście mieszkańców wspomnianych dużych miejscowości - byłoby to zbyt kontrowersyjne społecznie, nie mówiąc o kwotach odszkodowań. Gdybyśmy te odkrywki zrobili, a ludzi mieszkających w ich sąsiedztwie zostawili, to zamiast lasów, pól, sadów i łąk mieliby za oknami ciągnące się setkami kilometrów kwadratowych pylące dziury w ziemi, spadek wód gruntowych i ogólne załamanie jakości życia.

A więc może energetyka jądrowa?
Udział atomu w światowym miksie energetycznym gwałtownie spada. Przyczyn tego zjawiska jest wiele: uświadomienie sobie po Fukushimie ryzyka eksploatacji, eksplozja kosztów budowy i likwidacji, ryzyko proliferacji broni jądrowej i in. Rezultatem jest to, że wiele krajów posiadających reaktory szykuje się do ich zamknięcia, a jedynym krajem, nie posiadającym wcześniej energetyki jądrowej, który w XXI wieku rozpoczął budowę reaktorów jest Iran. Dołączymy do niego? Wyślemy za granicę ponad 100 miliardów dolarów, stworzymy mikroskopijną liczbę miejsc pracy i wstawimy w system energetyczny wielkie nieelastyczne źródła energii blokujące rozwój odnawialnych źródeł energii (a może o to też chodzi)?

Dobrze. Jeśli nie węgiel i atom, to co?
Należy tworzyć miejsca pracy gdzie indziej. I tu też mamy ze związkowcami pole do zgody. Trzeba więc stopniowo dać ludziom inną pracę - przyszłościową, czystą i bezpieczną. Przyszłość i nowe miejsca pracy widać w efektywności energetycznej i odnawialnych źródłach energii (OZE). Może by więc skierować na Śląsk miliardy na ocieplenie domów i inne podobne działania, zamiast miliardów na utrzymywanie coraz mniej rentownego biznesu rodem z XIX wieku? Jedyną opcją rokującą coś innego niż epicką katastrofę jest radykalny program efektywności energetycznej i tworzenia lokalnych odnawialnych źródeł energii.

Ale do obsługi wiatraków i solarów nie potrzeba kilkuset tysięcy ludzi.
To powszechnie funkcjonujące mity. Tymczasem w Niemczech jest już 500 tysięcy miejsc pracy w sektorze odnawialnych źródeł energii i efektywności energetycznej. Inni też chcą iść drogą tworzenia lokalnych miejsc pracy w sektorach przyszłości. Europa staje się jednym wielkim placem budowy odnawialnych źródeł energii. Rząd zadaje złe pytanie: "Jak utrzymać miejsca pracy w nierentownych kopalniach". Tymczasem właściwe pytanie powinno brzmieć: "Jak zapewnić przyszłościowe miejsca pracy na Śląsku". Zamiast co roku topić miliardy podatników w utrzymaniu gałęzi przemysłu z minionej epoki, należałoby skierować te pieniądze na tworzenie innowacyjnych, czystych i bezpiecznych miejsc pracy. Możemy stworzyć setki tysięcy miejsc pracy (przypomnę, w górnictwie pracuje ok. 100 tysięcy osób) przy termomodernizacji budynków, rozbudowie systemów grzewczych (bo przecież społeczeństwo nie potrzebuje węgla, tylko tego, żeby w domu było ciepło, a można to uzyskać w zupełnie inny sposób), w fabrykach i przy instalacji solarów, paneli słonecznych, biogazowni (i dostarczaniu substratów do nich), farm wiatrowych, rozbudowie niskoenergetycznego transportu itp.

Ale dlaczego my jedyni mamy za to płacić. Przecież wiadomo, że Chiny i Indie traktują europejskie fanaberie klimatyczne z ironicznym dystansem.
Chiny to akurat największy na świecie producent i rynek odnawialnych źródeł energii, a Chińczycy wielokrotnie powtarzali, że widzą tam wielki rynek i chcą zająć na nim silną pozycję. No, ale wracając do pytania, "dlaczego my?". Kto stworzył wysokoenergetyczny model życia, rozpowszechniając go na całym świecie? Nasza odpowiedzialność jest szczególnie duża: w zmianie klimatu liczy się nie obecne tempo emisji, lecz sumaryczna ilość wpompowanych w historii do atmosfery gazów cieplarnianych. Na Europejczyków i Amerykanów przypadają emisje rzędu 1000 ton na osobę, na Chińczyków czy Hindusów o rząd wielkości mniej. Paliwa kopalne spalają przede wszystkim społeczeństwa bogatych krajów leżących w umiarkowanej strefie klimatycznej. Konsekwencje zmiany klimatu ponoszą przede wszystkim mieszkańcy biednych krajów położonych w ciepłej strefie klimatycznej. Jeśli uznać etyczną zasadę "zanieczyszczający płaci", odpowiedzialność leży po stronie tych pierwszych - czyli nas. Jeśli przyjąć postawę obojętnego na los innych socjopaty, odpowiedzialność tę należy zignorować. Czy w naszym rządzie są ludzie etyczni czy socjopaci?

Nie dam się sprowokować. Za to spróbuję sprowokować pana. Po co nam to całe zamieszanie, skoro coraz częściej słychać głosy, że pogłoski o globalnym ociepleniu były mocno przesadzone. A w każdym razie pogłoski o ludzkim wkładzie w ocieplenie.
Proszę wskazać mi choć jedną liczącą się na świecie organizację naukową, która by ten wpływ negowała. Otóż nie ma takiej! Jak na razie emisje rosną o blisko 3 proc. rocznie, co prowadzi nas prostą drogą do wzrostu temperatury o 5 stopni do końca stulecia i znacznie więcej w kolejnym. Regularnie padają kolejne rekordy: emisje dwutlenku węgla w 2014 roku przekroczyły poziom 10 GtC, stężenie CO2 w atmosferze przekracza 400 ppm, sięgając tym samym poziomów nie spotykanych od wielu milionów lat. Po najcieplejszej wiośnie i lecie w historii pomiarów mieliśmy najcieplejszy na świecie wrzesień w historii. Naukowcy informują, że lądolód Antarktydy Zachodniej przekroczył punkt, za którym jego rozpadu nie da się już powstrzymać. Może to i nic zaskakującego - ostatni raz, kiedy w atmosferze było tyle gazów cieplarnianych, poziom oceanów był wyższy o 30 metrów. Na mapach suszy Kalifornia wygląda jak jedna wielka brązowa plama. Po rekordowej suszy w Syrii w latach 2007-2008, która wypędziła z wiosek do miast setki tysięcy rodzin, sytuacja wciąż się nie ustabilizowała, a rozpoczęty wtedy konflikt grozi destabilizacją całego Bliskiego Wschodu. Rośnie temperatura i kwasowość oceanów - kwasowa woda zaczyna rozpuszczać muszle małży, zmuszając do zamykania i przenoszenia ich hodowli, a zajmujący się rafami koralowymi biolodzy morscy stwierdzają, że w zasadzie to są one już skazane na zagładę. A to dopiero początek powodowanej przez nas zmiany klimatu.
Jeśli chcemy, by wzrost temperatury nie przekroczył progu bezpieczeństwa względem poziomu z epoki przedprzemysłowej, możemy spalić co najwyżej połowę tego, co dotychczas spaliliśmy. Oznacza to konieczność spadku emisji dwutlenku węgla (a więc ilości spalanych paliw kopalnych) o 7 proc. rocznie. Jest to tak wielkie wyzwanie, że prawdopodobnie próg bezpieczeństwa przekroczymy.

Rozumiem, że nie był pan zwolennikiem wetowania projektu dalszej redukcji spalania paliw kopalnych o 40 proc. do 2030 roku?
Trzykrotnie zablokowaliśmy ustalenia pozostałych krajów Unii. Blokując i opóźniając transformację, działamy na swoją własną szkodę. Europa zdaje sobie sprawę, że koniec epoki paliw kopalnych jest coraz bliżej. Ropa, węgiel i gaz zapewniają światu blisko 90 proc. energii, ich światowe zużycie błyskawicznie rośnie, podwajając się co mniej więcej ćwierć wieku, a złóż nie przybywa. Pogoń za nowymi złożami staje się coraz trudniejsza i bardziej kosztowna (same koszty inwestycji w wydobycie ropy rosną o ponad 10 proc. rocznie). Gdyby nie rewolucja łupkowa w USA obecne światowe wydobycie ropy byłoby na poziomie niższym niż dekadę temu. Tymczasem szczyt wydobycia ropy łupkowej w USA jest prognozowany w ciągu zaledwie kilku najbliższych lat, co może oznaczać ostateczne osiągniecie światowego szczytu wydobycia ropy. Światowe wydobycie gazu może jeszcze rosnąć do lat 20-30, a może nawet 40. Wydobycie węgla być może będzie rosnąć jeszcze dłużej, choć apetyt surowcowy Chin, Indii i innych krajów rozwijających będzie wywierał coraz większe ciśnienie popytowe. O ile w latach 80. XX wieku rezerwy węgla były szacowane na pół tysiąca lat, to na początku XXI wieku już tylko na 250 lat, a obecnie na niewiele ponad stulecie.
Europa wie, że jako region o wysokim zużyciu energii i pozbawiony dużych własnych złóż znajduje się "na pierwszej linii ryzyka". Sam import ropy kosztuje kraje Unii Europejskiej ponad miliard dolarów dziennie, dochodzą do tego też koszty importu gazu i węgla. Zagrożone jest bezpieczeństwo finansowe i energetyczne, uzależnienie od importu nośników energetycznych, pogarsza też sytuację geopolityczną Europy. Jest to szczególnie ewidentne w kwestii dostaw gazu i używaniu przez Władimira Putina "gazrurki" jako środka wywierania presji na kraje UE.

Nie przesadzajmy, cały czas jednak powstają w Polsce nowe przedsięwzięcia związane z odnawialnymi źródłami energii.
Rzeczywiście, rząd przeznacza na to ciężkie miliardy. Przyjrzyjmy się jednak - na co? Połowę kwoty wsparcia dostały elektrownie węglowe, współspalające biomasę. To nie służący niczemu - poza pieniężnym dotowaniem przez podatników politycznie umocowanych koncernów energetycznych, z ekologicznego, ekonomicznego i energetycznego punktu widzenia to kompletny idiotyzm. Ta prymitywna technologia nie zaowocuje wypracowaniem żadnych nowoczesnych technologii. Kolejną 1/4 kwoty wsparcia dostały dawno już zamortyzowane stare elektrownie wodne (Włocławek, Solina itp.). Ostatnie 1/4 dostały wielkie farmy wiatrowe, nie płacące licznych kosztów zewnętrznych (budowa sieci, moce rezerwowe) i będące w zdecydowanej większości własnością tych samych koncernów. Na nowe, wymagające wsparcia innowacyjne rozwiązania, w oparciu o które mogłyby powstać nowe miejsca pracy i koła zamachowe polskiej gospodarki (mikrobiogazownie, elektronika sieci inteligentnej, technologie energooszczędne w budownictwie, nowoczesny transport itp.) zostały już tylko drobne.
Efektywność energetyczna też jest przez rząd niemile widziana. Po pierwsze zmniejszyłoby to zapotrzebowanie na węgiel ze śląskich kopalń. Po drugie Ministerstwo Finansów otwarcie mówi, że wysoka efektywność energetyczna jest mu nie na rękę, bo chce mieć jak największe wpływy z akcyzy ze sprzedaży paliw. Logika ta miałaby sens, gdyby minister finansów prowadził firmę mającą maksymalizować swoje dochody. Ale tak nie jest: budżet państwa to nie budżet firmy ministra finansów czy premiera, lecz wspólny "worek" obywateli, do którego zrzucamy się, aby mieć pieniądze na cele uważane przez społeczeństwo za zasługujące na finansowanie, np. opieka zdrowotna, policja, wojsko, szkolnictwo. Za to im więcej spalamy ropy, gazu i węgla, tym więcej pieniędzy wysyłamy do oligarchów na Kremlu. Polską racją stanu powinno być zmniejszanie zużycia paliw kopalnych!

Pan się temu dziwi? Minister musi spiąć budżet tu i teraz.
Zdaję sobie sprawę, że transformacja systemu energetycznego będzie kosztować dziesiątki tysięcy miliardów dolarów. Ale oznacza to też globalny rynek wart dziesiątki tysięcy miliardów dolarów. Jeśli gdzieś jest przyszłość naszej gospodarki, to nie w kopaniu coraz głębszych szybów kopalni i większych dziur w ziemi, ale w tych innowacyjnych sektorach gospodarki przyszłości. To lokalne, czyste i bezpieczne miejsca pracy, bezpieczeństwo energetyczne, likwidacja ubóstwa energetycznego, uniezależnienie od Rosji i zdrowe środowisko.

Czytaj e-wydanie »
emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Strefa Biznesu: Dlaczego chleb podrożał? Ile zapłacimy za bochenek?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska