Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wiedeński i rosyjski trop. Kto podawał się za syna prezydenta Barciszewskiego?

Hanna Sowińska
zbiory Anny Borkowskiej
W 1939 r. Zofia Barciszewska straciła dwie ukochane osoby - męża i syna. W śmierć Janusza nie mogła uwierzyć. Łudziła się, że może trafił do obozu...

Rankiem, 11 listopada 1939 r., na bydgoskich ulicach pojawiło się obwieszczenie o rozstrzelaniu prezydenta miasta Leona Barciszewskiego.
A co stało się z jego 18-letnim synem Januszem?

Mord dobrze zaplanowany

W tygodniowym sprawozdaniu sytuacyjnym radca kryminalny policji bezpieczeństwa napisał: "Jakkolwiek 11 XI 1939 r., w dniu dawnego polskiego święta narodowego, liczono się z ekscesami, wszystko przeminęło spokojnie i bez szczególnych wydarzeń. W porozumieniu z kreisleiterem Kampe został tegoż dnia rozstrzelany w trybie doraźnym były polski prezydent miasta Leon Barciszewski, ponieważ dochodzenia ustaliły, że wymienionego należy uznać za najgorszego wroga Niemców. Nie użył on swego stanowiska służbowego i wpływu osobistego, aby zapobiec panującym tutaj w dniach 3 i 4 września rozruchom".

Uzasadnienie mordu to wielka fikcja. Nie był Barciszewski wrogiem Niemców, bo żył i pracował wśród nich wiele lat. W zwalczaniu niemieckiej dywersji w Bydgoszczy nie miał żadnego udziału, bo w niedzielę, 3 września, wyjechał z miasta.

Przeczytaj również: Bydgoski "Prezydent". Film o Leonie Barciszewskim

Zginął, bo taki był zbrodniczy plan okupanta; w odniesieniu do prezydenta wyjątkowo perfidny i podstępny. Jako człowiek honoru nie mógł nie zareagować na oszczerstwa dotyczącego rzekomej defraudacji pieniędzy z kasy miejskiej. Kiedy dowiedział się, co Niemcy mu zarzucają, postanowił wrócić do Bydgoszczy. Popełnił błąd, zabierając ze sobą rodzinę.

Barciszewski został aresztowany wraz z żoną Zofią i synem Januszem wieczorem 9 października, wkrótce po powrocie do miasta. Byli przetrzymywani w siedzibie Gestapo na ul. Poniatowskiego (przedwojenny gmach Ekspozytury nr 3 Oddziału II).

Träger wykupił gryps Barciszewskiego

Mimo beznadziejnego położenia prezydent wierzył, że uda mu się uratować żonę i syna. Dowodem na takie rachuby jest gryps, napisany przez Barciszewskiego do dyrektora przedsiębiorstwa Becon-Eksport T. Drewsa, z prośbą o pomoc w uwolnieniu najbliższych oraz załatwienie synowi pracy w Warszawie lub Łodzi.
Wiemy, że gryps do adresata nie dotarł. Barciszewski musiał go przekazać któremuś ze współwięźniów, ten zaś na bibułce zrobił załącznik, by oddać go do rąk własnych p. Drewsa lub jego żony.

Oba grypsy na początku lat 70. przekazała do Muzeum Okręgowego w Bydgoszczy wdowa po Augustynie Sęk Trägerze (nazwisko kojarzone z Peennemünde, historią rakiet V-1 i V-2). Pisał o tym w październiku 1971 r. "Dziennik Bydgoski".

- Grypsy znalazł pewien bydgoski krawiec. Ukryte były pod podszewką marynarki, którą przyniósł do przeróbki jakiś Niemiec. Pewnie jej właściciel też został zamordowany - przypuszcza Anna Borkowska, wnuczka prezydenta Barciszewskiego, córka Danuty.

Wkrótce po rozstrzelaniu prezydenta oba grypsy wykupił od krawca Augustyn Träger. Zapłacił za nie 5 marek. Wdowa znalazła je wśród drobiazgów, już po śmierci męża.

Berlin podaje dokładną datę śmierci Janusza

Spośród trzech członków rodziny Barciszewskich, aresztowanych w październiku, uratowała się tylko Zofia. Ze wspomnień spisanych przez córkę Danutę Borkowską wynika, że żona Leona została przewieziona z Bydgoszczy do Warszawy. Trafiła na Pawiak. Zwolniona 4 maja 1940 r., dostała pozwolenie na wyjazd do Krakowa po nastoletnią córkę.

Wróćmy do wspomnień spisanych przez córkę: "Za radą znajomych prawników, Polaków z Gdańska, Mama wysłała do Kancelarii Rzeszy w Berlinie wniosek o zwolnienie brata. Po pewnym czasie wezwano ją na Gestapo na Szucha i zawiadomiono, że brat został rozstrzelany 15 listopada 1939 r. Mama w to nie uwierzyła, twierdziła, że widywała go po tym terminie. Łudziła się, że jest w obozie".

Rozstrzelany w koszarach?

Po wojnie znalazło się wielu świadków, którzy opowiadali o prezydencie Barciszewskim, przetrzymywanym w piwnicach gmachu przy ul. Poniatowskiego - mówili, że Niemcy bardzo się nad nim znęcali, że musiał zrzec się swojego prywatnego majątku. Wielu współwięźniów opisywało ostatnie godziny jego życia.
Wiemy, że 10 listopada przewieziono go samego, bez syna, do obozu na Jachcice i tam wieczorem zamordowano (podana w obwieszczeniu data śmierci jest nieprawdziwa). Nie ma natomiast relacji dotyczących Janusza. Był widywany w mieście, kiedy pod strażą przewoził chleb dla więźniów. Koledzy, których spotykał, zachęcali go do ucieczki. Odmówił, ze względu na rodziców.

Za mord na Leonie i Januszu Barciszewskich żaden niemiecki zbrodniarz nie odpowiedział.

1 kwietnia 1966 r. Sąd Przysięgłych przy Sądzie Krajowym w Monachium w sprawie karnej przeciwko Jakobowi Löllgenowi (dowódca Einsatzkommando 16A) i Horstowi Eichlerowi (był członkiem tej specjalnej grupy, która zajmowała się eksterminacją bydgoszczan), oskarżonym o udzielenie pomocy w popełnieniu morderstwa, uniewinnił ich od zarzucanych czynów.

Według świadka Waltera Rease Janusz Barciszewski został zabrany z koszar artyleryjskich i w sąsiedztwie rozstrzelany. Nie znane są osoby, które dokonały tej zbrodni. Zofia Barciszewska wraz z córką szukały grobu męża i ojca. Mimo kilku "pewnych" sygnałów, szczątków nie odnalazły. Natomiast śmierć Janusza, tak jak jego mogiła, pozostały tajemnicą do dziś.

Janusz (?) wraca jako repatriant

Anna Borkowska: - Z tragiczną śmiercią Janusza babka Zofia nie chciała się pogodzić. Zapewne bardzo przeżyła wiadomość, że pojawił się młodzieniec, który podawał się za syna prezydenta Barciszewskiego. To jest tak zwany trop rosyjski. Jest także trop wiedeński, nieprawdopodobny zupełnie. W tej skomplikowanej historii pojawia się ktoś o takich samych personaliach jak wujek Janusz, tyle że starszy, bo rocznik 1914. Mieszkał we Wiedniu i miał zapisać spadek rodzinie prezydenta - opowiada wnuczka.

Ślady rosyjskiego tropu odnajdujemy w prasowym wycinku (brak tytułu gazety i daty, prawdopodobnie chodzi jednak o "DW"). Redakcja zamieściła list od mieszkańca podwarszawskich Pyr Feliksa Chudańskiego, w którym donosił o tajemniczym młodym (25-letnim) mężczyźnie podającym się za syna Leona Barciszewskiego, rozstrzelanego przez Niemców prezydenta Bydgoszczy. Tego człowieka Chudański poznał w 1945 r., będąc na Uralu.

Z opisu wynikało, że młodzieniec miał być wysokim, przystojnym brunetem. W 1947 r. obaj mężczyźni, jako repatrianci, wrócili do Polski. Barciszewski - wedle wspomnień mieszkańca Pyr - nie zdecydował się na przyjazd do Bydgoszczy. Pojechał do Łodzi.

Wieści o podającym się za Janusza Barciszewskiego człowieku, dotarły do Zofii. Pojechała do Łodzi, jednak z przybyłym z ZSRR mężczyzną nie spotkała się. Miała natomiast okazję zobaczyć jego zdjęcie. To nie był Janusz...

O samozwańcu pisał też w liście do tej samej redakcji Jerzy Nowakowski, mieszkaniec Bydgoszczy. Pytał, kim jest ów człowiek? Sugerował, że władze powinny wszcząć śledztwo.

Kilka lat temu Janusza Barciszewskiego wspominał goszczący na UKW Władysław Bartoszewski, polityk, uczestnik powstania warszawskiego. - W maju 1939 r. zdałem maturę w Liceum Humanistycznym w Warszawie. Zgodnie z ówczesnym prawodawstwem pojechałem na obóz wojskowy w Dąbiu nad Nerem. Jednym z moich kolegów na tym turnusie był syn prezydenta Bydgoszczy. Pożegnaliśmy się 14 sierpnia. Po kilku tygodniach od wkroczenia Niemców on już nie żył. Kiedy się o tym dowiedziałem, przeżyłem szok.

***
Autorka dziękuje Annie Borkowskiej i Jarosławowi Kubisztalowi za udostępnienie zreprodukowanych zdjęć.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska