Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Szpitale, barykady, podkopy. Powstańcze adresy sanitariuszki "Irki"

Hanna Sowińska
Powstańcy przechodzą na tyłach ul. Brackiej na nowo wyznaczone pozycje. Sanitariuszki niosą rannego
Powstańcy przechodzą na tyłach ul. Brackiej na nowo wyznaczone pozycje. Sanitariuszki niosą rannego archiwum
Wnieśli Lutka na noszach do dużej sieni. Już nie żył. Wtedy otworzyły się drzwi i stanęła w nich Regina Siezieniewska . - On naszej mamie obiecał, że ją odnajdzie. I słowa dotrzymał, ale o tym się nie dowiedział.

Irena Malukiewicz, z d. Siezieniewska, ps. Irka wierzy, że wtedy stał się cud. Ten dobry chłopak swoją śmiercią doprowadził ją do niewidzianej od wielu dni siostry Reginy. - Poszedł ze swoim bratem na chwilę na barykadę. Kula trafiła go w szyję - wspomina 92-letnia bydgoszczanka, żołnierz Armii Krajowej, uczestniczka powstania warszawskiego.

Zaczęło się we wtorek, 1 sierpnia 1944 roku, w atmosferze euforii i przekonania, że za kilka dni Niemców już w Warszawie nie będzie. Optymizm na wyrost? Niestety! Broń miał co czwarty powstaniec. A mimo to powstanie, zamiast trzech, czterech dni, trwało dwa miesiące. Skończyło w poniedziałek, 2 października, podpisaniem z Niemcami układu o zaprzestaniu działań wojennych.

Przeczytaj także: Okupacyjna codzienność w Solcu Kujawskim

Królewska 35

Irena Malukiewicz do konspiracji przystąpiła już w 1939 roku. - Na tajnych kompletach studiowałam medycynę. Kiedy wybuchło powstanie, byłam na trzecim roku - wspomina.

Należała do oddziału "Bakcyla". Takim kryptonimem opatrzony został Sanitariat Okręgu Warszawskiego Armii Krajowej. W jego skład wchodził Szpital Powstańczy nr 1, mieszczący się w gmachu PKO na rogu ul. Jasnej i Świętokrzyskiej.

Przed godziną "W"dostała przydział do Szpitala Ewangelickiego na Królewską (placówka została przeniesiona ze swej stałej siedziby przy ul. Karmelickiej). Nie było jeszcze godziny 17., kiedy na rogu Marszałkowskiej i Królewskiej powstańcy ostrzelali motocykl z Niemcami.

- Obserwowałam ten atak z okna szpitala. Powstańcy skryli się za słupem ogłoszeniowym. Jeden z chłopców został ranny. Leżał na ulicy i nikt do niego nie podchodził przez dłuższy czas. W końcu udało się go wciągnąć do szpitala - opowiada.

Minęły pierwsze godziny powstania. Byli ranni i zabici. "Irka" wspomina 17-latka, trafionego w żołądek i porucznika z przestrzelonym pęcherzem. - Później nas zbombardowali. W nienaruszonej części szpitala zdołaliśmy jeszcze zorganizować punkt medyczny - opowiada.

Plac Dąbrowskiego

Z ul. Królewskiej wraz z całym personelem medycznym trafiła do szpitala polowego na pl. Dąbrowskiego. - Doktor Przeczkowski był naszym przełożonym, a ja pełniłam obowiązki tak zwanej patrolowej, czyli byłam jego zastępcą. Walki trwały wokół, więc stale wzywano nas do rannych, do szpitala na ul. Jasną, w podziemiach PKO.

Na budynki przy pl. Dąbrowskiego 2-4 spadały bomby, tak że w końcu została tylko kuchnia. - Niemcy nas okrążyli, musieliśmy rannych przenosić. Miałam wspaniałą apteczkę ze zrzutów. Była fantastycznie zaopatrzona - znajdowały się w niej leki, strzykawki, opatrunki. Nie pamiętam, kiedy i w jakich okolicznościach ją straciłam.

Chmielna 57

Przez ponad dwa tygodnie trwał zacięty bój o gmach Polskiej Akcyjnej Spółki Telefonicznej (PAST-y). Walki toczyły się od 2 do 20 sierpnia i zakończyły się sukcesem. Budynek pozostał w rękach powstańców wraz z otaczającym go obszarem Śródmieścia Północnego do dnia kapitulacji.

Irena Malukiewicz: - Kiedy zdobywano PAST-ę, dostałam wolne od moich przełożonych. Bardzo chciałam choć na chwilę wrócić do domu, bo od wybuchu powstania nie miałam żadnych wiadomości od matki i siostry.

Rodzina Siezieniewskich mieszkała przy Chmielnej 57. - Regina dostała przydział na ulicę Próżną, to niedaleko od PAST-y. Przez Marszałkowską było bardzo trudno przejść, bo niemiecki snajper kosił naszą barykadę. Z kolegą Lutkiem, też powstańcem, szczęśliwie dotarliśmy na Chmielną. Mama była cała i zdrowa, za to z kamienicy, po bombardowaniach, została połowa. Lokatorzy, a wśród nich moja mama,zainstalowali się w piwnicy.

Jakże Anna Siezieniewska musiała być szczęśliwa, gdy zobaczyła Irenę. Radość burzył jednak niepokój o drugą córkę. - Mama poprosiła Lutka, aby jej poszukał. Pamiętam, jak pytała: - Znajdziesz ją? Zapewnił, że będzie szukać i na pewno odnajdzie. Długo na Chmielnej nie mogliśmy być, bo Lutek chciał jeszcze odwiedzić rodzinę swojego brata, który mieszkał niedaleko. Wyszliśmy z piwnicy.

Próżna 14

Starszy brat Lutka był w oddziale, który zdobywał gmach PAST-y. - Radość ze spotkania braci była ogromna. Nikt jednak nie przeczuwał, że jeden z nich za chwilę zginie. Obaj poszli na barykadę, bo coś się tam stało. Zostałam ze szwagierką Lutka i jej dziećmi. Bardzo mnie o to prosili.

Nie minął kwadrans, gdy wrócił starszy z braci. Powiedział, że Lutek jest ranny. - Gdy wybiegłam z domu, już go znosili z barykady. Miał ogromny krwiak w ustach. Został trafiony w szyję. Dałam mu zastrzyk. Nieśliśmy go do najbliższej placówki medycznej - to już było na ulicy Próżnej. W jednym z domów, w ogromnej sieni, postawili nosze z Lutkiem. On już wówczas nie żył. W tym momencie otworzyły się drzwi i stanęła w nich Regina. Więc ten martwy Lutek jednak słowa danego mojej mamie, dotrzymał. Był bardzo opiekuńczy, poznałam go już w czasie powstania. Jego oddział wrócił do Śródmieścia z Puszczy Kampinoskiej.

Lutka pochowali na ulicy.

Bracka, Hoża, Koszykowa

Obszar zajmowany przez powstańców w Śródmieściu Północnym stale się kurczył. W powstańczym kalendarium (www.1944.pl), pod datą 6 września, zanotowano: "W nocy masy ludności cywilnej przechodzą z Powiśla i Śródmieścia Północ na południową stronę Al. Jerozolimskich. Niemcy przypuszczają generalny szturm.(...) Linią frontu staje się Nowy Świat. Od rana trwa bombardowanie i ostrzał Śródmieścia Północ".

Irena Malukiewicz pamięta, że przenosili rannych na drugą stronę Alei Jerozolimskich specjalnym podkopem, zrobionym pod Bracką. - Ulica była pod ostrzałem snajperów, którzy ulokowali się banku. Rannych umieszczaliśmy w szpitalach na Hożej i Koszykowej. Właśnie na Koszykowej zastał mnie koniec powstania. W ruinach na Chmielnej zakopałam swoją legitymacje akowską i biało-czerwoną opaskę. Miasto opuszczałam 7 września.

Pruszków, Krzeszowice

Mieczysław Siezieniewski, ojciec pani Ireny zginął, zanim wybuchło powstanie. - Matka była ranna, dlatego z siostrą zdecydowałyśmy, że nie wyjdziemy z miasta razem z powstańcami, tylko jako cywile. Uniknęłyśmy wywiezienia do obozu i byłyśmy z mamą. Dostałyśmy zaświadczenie, że jesteśmy opiekunkami sierocińca. Szłyśmy z dziećmi. Było ich może z pół setki.

Trafiły do obozu przejściowego w Pruszkowie. - Głód nam dokuczał okropny. Szczególnie ja byłam bardzo wygłodzona. Całe szczęście, że był tam Czerwony Krzyż. Dostaliśmy mleko skondensowane w puszkach, chleb, suchary.

Po kilku dniach Niemcy podstawili bydlęce wagony. - Konwojowali nas starsi wiekiem żołnierze, pewnie z pospolitego ruszenia. Jeden z nich dał mi jabłko i pilnował, abym zjadła. W pewniej chwili powiedziałam do niego: - Mam tu krewnych, będziemy uciekać. Niemiec na to: - Nie będę strzelał!

Pociąg jechał przez Góry Świętokrzyskie. Nad ranem usłyszeli strzały. - Byliśmy pewni, że w tym lesie rozstrzeliwują ewakuowanych z Warszawy. Wielka rozpacz nas ogarnęła, bo przecież przez 63 dni tyle w stolicy przeżyliśmy. Mój sędziwy Niemiec powiedział, że to partyzanci strzelają. Co to była za radość. Niedługo potem dojechaliśmy do Krzeszowic. Na stacji czekał na nas tłum mieszkańców i olbrzymie ilości jedzenia. Całą naszą trójkę zabrał okoliczny gospodarz. Miał dla nas przygotowaną kwaterę.

Więcej wartościowych tekstów na www.pomorska.pl/premium

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska