Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

To o nim mówiła premier Ewa Kopacz w swoim expose. Rozmowa z ppłk Leszkiem Stępniem, weteranem wojny w Afganistanie [wideo]

Roman Laudański
Ppłk Leszek Stępień, dyrektor powstającego Centrum Weterana Działań Poza Granicami Kraju
Ppłk Leszek Stępień, dyrektor powstającego Centrum Weterana Działań Poza Granicami Kraju Roman Laudański
Podczas expose premier Ewa Kopacz zwróciła się z podziękowaniami do ppłk Leszka Stępnia, dyrektora powstającego Centrum Weterana Działań Poza Granicami Kraju. W 2003 roku "Pomorska" odwiedziła kapitana Stępnia w jego wrocławskim domu.

Saper na minie

Stając na minie nie słyszysz żadnego "pyk", jak to pokazują filmy wojenne. W Afganistanie mina przeciwpiechotna urwała mu nogę. - 11 września leżałem w łóżku chory na zapalenie płuc - mówi kapitan Leszek Stępień. - W telewizji oglądałem samoloty wbijające się w wieże World Trade Center. Myślałem, że po czymś takim na pewno coś się zmieni na świecie, ale do głowy mi nie przyszło, że to coś dotyczyć będzie mnie lub Polski.

Kierunek: Kabul!

Po 11 września prezydent Bush zapowiedział wojnę z terroryzmem. Wszystko wskazywało na to, że w Afganistanie rządzonym przez reżim talibów wkrótce wylądują amerykańscy żołnierze, ktorzy ścigać będą Osamę bin Ladena i jego al-Kaidę. Pod koniec 2001 roku prezydent Kwaśniewski ogłosił, że do Afganistanu polecą również polscy żołnierze: chemicy z Brodnicy, saperzy z Brzegu, logistycy i GROM.

Saperzy mieli tam najwięcej do roboty. Eksperci szacują, że w afgańskiej ziemi znajdować się może nawet 15 milionów min. Stawiali je wszyscy. Rosjanie obawiający się ataków mudżahedinów. Mudżahedini broniący się przed Rosjanami. Lokalni komendanci różnych plemion afgańskich, a nawet wieśniacy próbujący chronić w ten sposób swoje domy. Z Afganistanu blisko do Rosji i Chin, największych producentów min w świecie.

- Tam ziemia pełna jest min, bomb i zapalników. Odliczając tereny górzyste - bo skały trudno zaminować - na metr kwadratowy przypadało nawet kilka min - opowiada kapitan Stępień. - Wystarczyło przejść się na koniec pasa startowego bazy i lotniska w Bagram, to widać było miny i zapalniki wystające z ziemi.
Inaczej rozminowuje się tereny tuż po zakończeniu działań zbrojnych, a inaczej miejsca, w których miny leżą nawet od 20 lat. Burze piaskowe w Afganistanie potrafiły zasypać miny nawet na głębokości pół metra.

Saper czy komandos

- Już po szkole podstawowej chciałem iść do liceum wojskowego, ale rodzice przekonali mnie, bym najpierw skończył szkołę średnią, a później zastanowił się nad wojskiem - wspomina kapitan Stępień. Ma prawie dwa metry wzrostu (- Metr dziewięćdziesiąt - prostuje). Po wrocławskim mieszkaniu porusza się lekko utykając, nogi z protezą specjalnie nie eksponuje. Dopiero podczas rozmowy zakłada nogę na nogę, chwali zachodnią protezę, elastyczną w kostce i bardzo łatwą do odpinania, co przydaje się szczególnie w samochodzie.

Zawsze lubił sport. W technikum grał w piłkę ręczną (juniorzy pierwszoligowego Górnika Sosnowiec). Biegał, pływał i zastanawiał się nad jednostkami specjalnymi. - Ale uważałem, że trzeba też mieć coś w głowie, dlatego zdawałem do Wojskowej Akademii Technicznej. Gdy zabrakło mi punktów, rozpocząłem studia w Wyższej Szkole Oficerów Inżynierii Wojskowej. Na pierwszym roku znowu wróciła chęć przeniesienia do komandosów w wojskach zmechanizowanych, ale przełożeni przekonali go, że wojsko potrzebuje też saperów. Jeszcze po studiach ciągnęło go do do 1 Pułku Specjalnego w Lublińcu, ale zdecydował się na 1 Brzeską Brygadę Saperów. Już wtedy byli z Anetą po ślubie.

Trzeba jechać

Zaczął od dowodzenia plutonem niszczeń, później kompanią saperów. Uczył się dalej w Wojskowej Akademii Technicznej. Na stanowisku sztabowym szefa sekcji logistyki nie czuł się najlepiej. Wtedy w Brzegu powstawała kompania inżynieryjna, która miała wchodzić w skład Sił Szybkiego Reagowania NATO. Pokonał konkurentów i zaczął nią dowodzić. Wtedy też zaczął poważnie myśleć o wyjazdach. Najpierw o Bałkanach, później o Afganistanie. - Powoli przyzwyczajałem żonę, że gdzieś trzeba będzie jechać. Decyzję o Afganistanie Alina przyjęła spokojnie. Nie było kłótni w domu - zapewnia.

Miał kilka miesięcy na przygotowanie składu "afgańskiej" kompanii inżynieryjnej. Po kolei eliminował słabszych żołnierzy, którzy się do tego nie nadawali. W efekcie 85 procent składu, to byli "jego" ludzie.

Leszek Stępień: - Zapamiętałem taką maksymę "Nie ma złych żołnierzy. Są tylko źli dowódcy" Dowodzenie jest skomplikowaną sprawą. Trzeba umieć przegonić, ukarać winnego, ale także pomóc i pogłaskać. Człowiek uczy się dowodzenia przez całe życie. Jeszcze w latach 1995-97 pracując z młodymi rocznikami, udało mi się rozbudzić wśród nich ducha współzawodnictwa. I osiągali dobre wyniki. Na polskich poligonach można popełniać błędy, ale nie w Afganistanie.

Obraz wojny

Lotnisko w Kabulu pełne było wraków spalonych samolotów i samochodów. Wokoło wszyscy pod bronią, na ulicach można było zobaczyć 12-, 13-letnich chłopców jeżdżących na rowerach z karabinami przerzuconymi przez plecy. Baza w Bagram była już wtedy enklawą jednostek specjalnych z całego świata. Stąd organizowano akcje przeciwko resztkom al-Kaidy. Teren bazy był bardzo dobrze chroniony, także przez oddział GROM-u osłaniający polskich żołnierzy. Ale wokoło rozciągały się pola minowe, które przeszkadzały w rozbudowie bazy. - Na miejscu byli już saperzy z Norwegii i Stanów Zjednoczonych. Od nich nauczyliśmy się najwięcej - dodaje kapitan Stępień.

Sojusznicy przywieźli do Afganistanu specjalne trały do rozminowania terenu. To specjalistyczne pojazdy opancerzone na gąsienicach lub kołach. Mają one z przodu obejmę z obracającymi się łańcuchami. Uderzając o ziemię, detonują miny. Zadaniem saperów było sprawdzanie gruntów po przejechani trałów, a czasami oczyszczanie im przedpola z min przeciwpancernych, które mogłyby je uszkodzić.

Polscy żołnierze nie dysponowali takimi trałami. Nie byli również wyposażeni w saperskie buty "poduszkowe". Rozkładają one nacisk ciała na taką powierzchnię, że nawet jeśli się w nich nadepnie na minę, to ona nie wybucha. Najpierw pożyczali takie buty od Norwegów, dopiero później Ministerstwo Obrony Narodowej kupiło takie w Izraelu. Innym zabezpieczeniem są specjalistyczne buty o wzmocnionej konstrukcji. Wytrzymują one eksplozję miny i chronią nogi. Polscy saperzy polecieli wyposażeni w macki i wykrywacze metalu. W dzisiejszych czasach to już sprzęt pomocniczy.

Siłownia na stres

- Wyjeżdżałem do Afganistanu przekonany, że nic mi się nie stanie - kapitan Stępnień zaciąga się mocniej papierosem. - A przecież nie znamy dnia ani godziny. Dla mnie był to ważny wyjazd. Jak dowódca mnie wytypował, to bardzo się cieszyłem. Afganistan był możliwością sprawdzenia się, otwierał ścieżkę dalszej kariery. Jestem żołnierzem i jak jest rozkaz, to się go wykonuje. W wojsku nie dyskutuje się, czy wyjazd był słuszny, czy też nie. Od tego są politycy. Po ośmiu godzinach rozminowania terenu wracaliśmy do bazy i każdy inaczej odreagowywał stres. Ja ćwiczyłem na siłowni i biegałem, nawet w czterdziestostopniowym upale. Były odprawy, później spotykałem się z podwładnymi, planowaliśmy zadania na dalszy dzień. W Bagram nie było co zwiedzać, a na wyjazdy do Kabulu była ograniczone liczba miejsc. Wolałem puścić podwładnych, a sobie zarezerwować czas na końcu misji.

Droga do Bagram

31 maja po piątej rano kapitan Stępień wyszedł na rekonesans. Samotnie, bo saper jest zawsze sam. Polacy mieli poszerzać drogę prowadzącą do bazy. Była oczyszczona z min na szerokość samochodu. Ale zdarzało się, że w jednym miejscu wymijały się ciężarówki jadące z dwóch stron. Słupki z drutem kolczastym rozgraniczające drogę od pola minowego były rozjeżdżone. Mina fugasowa, na którą nastąpił kapitan musiała być głęboko zakopana w ziemi. Jest wielkości talerza i zawiera 240 gramów trotylu. Miny przeciwpancerne mogą mieć nawet do dziesięciu kilogramów materiałów wybuchowych i one dosłownie rozrywają ludzi. Są jeszcze miny "wyskakujące". Po uruchomieniu wznoszą się w górę i dopiero tam eksplodują miotając wokół metalowe kulki.

- Wybuch uniósł mnie do góry. Nie straciłem przytomności - relacjonuje Leszek Stępień. - Na początku myślałem, że to bomba lub pocisk, ale jak uniosłem głowę i zobaczyłem, że prawej nogi nie mam, a lewa ledwo dycha, to zdałem sobie sprawę, że to mina.

200 metrów od miejsca wybuchu stał obserwator i sanitarka. W pięć, dziesięć minut kapitan trafił do szpitala prowadzonego przez Hiszpanów w bazie. Był w ciężkim stanie. Obudził się dopiero po operacji, a nocą transportowym C-17 poleciał najpierw do Niemczech, a później do Warszawy. Kontrolerzy lotów wyznaczyli dla samolotów najkrótsze korytarze powietrzne. W warszawskim szpitalu wojskowym czekali najlepsi specjaliści pościągani z urlopów. Realne było zagrożenie amputowania prawej nogi powyżej kolana i lewej nogi. Skończyło się odjęciem prawej nogi poniżej kolana.

Nauka chodzenia

- Najlepiej, jak tylko mogło być - uśmiecha się kapitan Stępień, chociaż wtedy nie było mu do śmiechu. - Siadła mi psychika. Miałem wizję wózka inwalidzkiego. Martwiłem się o rodzinę. Potrzebowałem dwóch miesięcy, by się z tego wygrzebać.

Dziś powtarza, że może normalnie żyć ze swoim inwalidztwem, że prawdziwe tragedie przechodzą ci, którzy łamią kręgosłup i do końca życia muszą jeździć na wózkach inwalidzkich.

Przez dwa miesiące w szpitalu schudł ponad 20 kilogramów. Następnie nabierał sił w konstancińskim centrum rehabilitacji, a później pojechał na miesiąc do berlińskiego szpitala na naukę chodzenia.

Minister Szmajdziński powiedział mu: jest dla pana praca. Został wykładowcą we wrocławskiej szkole oficerskiej. - Bardzo pomógł mi pułkownik Gruszka, mój dowódca z Brzegu oraz ministerstwo. MON zasponsorował pobyt w berlińskim szpitalu i zapłacił za protezę, na którą nie było mnie stać. Pewnie, że były i zgrzyty, ale o nich nie chcę opowiadać - ucina Leszek Stępień. - Podczas mojego pobytu w Afganistanie zginęło lub zostało rannych kilku norweskich i amerykańskich saperów. To jest wpisane w ryzyko zawodu.

Miesiąc później na minę wszedł żołnierz GROM-u. Stracił część pięty, mina rozharatała mu kostkę.

Gdzie uciekło szczęście

- Dla mnie, żołnierza zawodowego, ważne jest, że wojsko nie postawiło na mnie kreski, nie odesłało na rentę, że mogę dalej czynnie pracować. To ważne dla żołnierzy wyjeżdżających na misje i ich rodzin - podkreśla.

Ostatnio napisał do niego prezes Towarzystwa Inwalidów Wojennych z Wietnamu i zaprosił na spotkanie w Stanach Zjednoczonych. Pamiętają o nim koledzy. - Zawsze dopisywało mi szczęście - mówi kapitan Stępień. - Gdy po wypadku byłem w dołku psychicznym, pytałem: dlaczego ja? gdzie uciekło moje szczęście? A może wcale nie uciekło, a pomogło mi, że skończyło się tylko na amputacji jednej nogi poniżej kolana?

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska