Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Deportacje. Zamienili im życie w piekło

Hanna Sowińska
Kazachstan. Grupa zesłańców, a wśród nich rodzina Michała Stemporskiego, wywieziona w listopadzie 1939 r. z Gródka Jagiellońskiego. - Ta dziewczynka z warkoczykami to ja - mówi Janina Figas
Kazachstan. Grupa zesłańców, a wśród nich rodzina Michała Stemporskiego, wywieziona w listopadzie 1939 r. z Gródka Jagiellońskiego. - Ta dziewczynka z warkoczykami to ja - mówi Janina Figas Zbiory Janiny Figas
Dawali im godzinę na spakowanie.Na "nieludzką ziemię" jechali tygodniami. Sybiru nie przeżyły dziesiątki tysięcy. Polaków. Zginęły całe rodziny.

Za oknem prawie 40 stopniowy mróz. Krzyki enkawudzistów i płacz dzieci zbudzonych ze snu. Do zawartego w Moskwie 23 sierpnia 1939 r. paktu między Rosją a Niemcami (pakt Ribbentrop-Mołotow) dołączony był tajny protokół o podziale Polski między państwa rządzone przez Adolfa Hitlera i Józefa Stalina. To, co było w nim zapisane, stało się faktem 17 września 1939 r.

Rozszalał się sowiecki terror

Gdyby nie zajęcie wschodnich terenów II RP nie byłoby tragedii żyjących tam setek tysięcy Polaków. Ich los został przesądzony w chwili, gdy Armia Czerwona wkraczała w granice państwa polskiego. Aby rozbić polskie społeczeństwo i udaremnić jakikolwiek przejaw oporu, władze ZSRR dokonały czterech wielkich operacji deportacyjnych: w lutym, kwietniu i czerwcu 1940 r. oraz w maju-czerwcu 1941 r.

Za szczególnie niebezpieczne uznano rodziny osadników wojskowych i cywilnych kolonistów, którzy w okresie międzywojennym nabyli na wschodzie ziemię z parcelacji wielkich majątków. W ocenie Moskwy przedstawiciele tych dwóch grup społecznych mogły zorganizować opór i przeciwstawić się sowietyzacji.
Jedna trzecia deportowanych w lutym 1940 r. trafiła na północ europejskiej części Rosji, do obwodu archangielskiego i Komi. Wielu przesiedlono do Kraju Krasnojarskiego i obwodu omskiego na Syberii.

Przeczytaj również: Nie pozwolili wziąć "jaśka"... Wspomnienia bydgoszczan deportowanych do GG

Głód, zimno i wszy

Uzdarnik, jesień 1940 r. - W ciągu kilku miesięcy zrobiono z nas nędzarzy - mówi Barbara Szymankiewicz (siedzi druga po prawej od dołu). - Tam, gdzie trafiliśmy nie było drzew, a na horyzoncie hałdy. Do obowiązków dzieci należało wycinanie krzaków i zbieranie kiziaków.
(fot. zbiory Barbary Hamankiewicz)

10 lutego 1940 r. nigdy nie zapomni Leokadia Majewicz, z d. Kosińska. - Pamiętam jakby to było wczoraj, bo takich strasznych rzeczy się nie zapomina. Miałam wówczas dziesięć lat. To były nasze ostatnie chwile w ukochanej leśniczówce, w miejscowości Jabłonów - wspominała kilka lat temu.

Pakowali się w wielkim pośpiechu. - Tylko dzięki opanowaniu mamy na tułaczkę zabraliśmy sporo suchego prowiantu i ciepłe ubrania. Jechaliśmy miesiąc. Większość czasu spędziłam pod pierzyną, bo ziąb był okrutny.

Kosińscy trafili do miejscowości Bolszaja Rieczka, niedaleko Nowosybirska. - Naszym nowym domem był pokój w baraku. Mieliśmy jedno łóżko, na siedem osób. Z tego strasznego mieszkania zapamiętałam przede wszystkim pluskwy. Najgorsze chwile związane było z koniecznością załatwiania potrzeb fizjologicznych. Warunki, jakie nam zaoferowano, były upadlające. Mama musiała gotować dla wszystkich mieszkańców baraku. Dzięki temu, że mieliśmy ze sobą suchy prowiant, zawsze coś dorzuciła do wspólnego kotła - opowiadała pani Leokadia.

Rodzina Kosińskich przeżyła pobyt na nieludzkiej ziemi. - Udało nam się przeżyć dzięki paczkom, które nadchodziły od krewnych. Tato i brat trafili do wojska tworzonego przez gen. Władysława Andersa. Kiedy mama została z czterema córkami uznała, że sobie nie poradzi. Za namową księdza oddała nas do sierocińca. Dla mamusi była to straszna decyzja. Bóg jednak miał nas w swojej opiece. Byliśmy już w Pahlavi, w Persji. Pewnego razu wyszłam, by się przejść, bo w sierocińcu spać nie mogłam. Wtedy zobaczyłam kobietę z ogoloną głową. Siedziałam nad brzegiem Morza Kaspijskiego i tak żałośnie się kiwała. To była mama! Po haftowanej bluzeczkę, która miała na sobie, ją poznałam.

W 1942 r. matka z córkami znalazły się we wschodniej Afryce. Sześć lat później cała rodzina Kosińskich spotkała się w Anglii.

Uratowała nas przytomność babki

Kolejna deportacja została przeprowadzona nocą z 12 na 13 kwietnia 1940 r. Na listach przeznaczonych do wywózki znalazły się przede wszystkim rodziny wojskowych, wysokich urzędników państwowych, pracowników służby więziennej, nauczycieli. - Mama była w szoku. Stała i płakała. Tylko przytomność babki Matyldy Kisielewskiej sprawiła, że z Kołomyi wyruszyliśmy dobrze wyekwipowani. Choć był kwiecień, na dworze leżał śnieg. Do miejscowości Uzdarnik (obwód semipałatyński) jechaliśmy prawie trzy tygodnie - wspomina Barbara Szymankiewicz, z domu Fernezy, córka por. Pawła Fernezy, jeńca obozu w Starobielsku, zamordowanego przez NKWD w 1940 r. w więzieniu w Charkowie.

Sprzedała pelisę, kupiła ziemiankę

Rodzinę Michała Stemporskiego, starszego przodownika Policji Państwowej w Gródku Jagiellońskim (w pobliżu Lwowa) wywieziono już w połowie listopada 1939 r. - Miałam sześć lat, ale pamiętam ten dzień doskonale. NKWD przyjechało nad ranem. Śnieg lekko prószył. Mamusia szybko nas ubrała "na cebulkę" - letnie płaszczyki na zimowe, byle było ciepło. Bagażu mogliśmy zabrać niewiele - 10 do 15 kilogramów na osobę. Podróż do Kazachstanu trwała długo. Na miejsce zsyłki dotarliśmy, gdy już była rosyjska Wielkanoc - wspominała kilka lat temu w rozmowie z "Pomorską" Janina Figas, z d. Stemporska.

Matka pani Janiny sprzedała swoją pelisę, za nią kupiła ziemiankę. Pod dach przyjęła koleżankę z trójką dzieci. - Obywatelstwa rosyjskiego nie przyjęliśmy, w Kazachstanie do rosyjskiej szkoły nie chodziliśmy, choć usilnie nas namawiali. Mimo strasznych warunków, okropnego klimatu, głodu i nędzy pani Janina z matką i rodzeństwem przeżyli pobyt w Kazachstanie. Ojca już nigdy nie zobaczyła.

Ludzie umierali w podróży

W 1940 r. Mirosław Myśliński mieszkał we wsi Bargłów Kościelny, niedaleko Augustowa. Wraz z mamą i młodszą siostrą został wywieziony w kwietniu 1940 r. do północnego Kazachstanu. - W naszym wagonie jechało 30-40 osób. Otwór w podłodze służył za podróżną toaletę. Panie z koców i prześcieradeł zrobiły kotary, by móc zachować choć trochę intymności. Stacje z polskimi napisami szybko się skończyły. Nie mówiono nam, dokąd jedziemy. Wiedzieliśmy tylko, że gdzieś w głąb Rosji. Co jakiś czas dostawaliśmy na stacjach wodę, zupę, trochę chleba i kaszę jaglaną. Aż do przekroczenia Uralu. Ludzie umierali już w czasie podróży - opowiada pan Mirosław.

Cała rodzina przeżyła deportację. - Wróciliśmy do Polski w 1946 roku. Ojciec, który był aresztowany i skazany przez Sowietów na osiem lat łagru w rejonie Archangielska, wyszedł na wolność po podpisaniu układu polsko-radzieckiego w 1941 r. Trafił do armii generała Andersa. Po wojnie pozostał w Anglii - opowiada pan Mirosław.

Jego żona Eulalia też przeszła przez sowieckie piekło. - Pisząc w PRL-u swój życiorys "gubiła" pobyt na "nieludzkiej ziemi". Personalny podpowiedział to żonie. Ja natomiast przyznawałem się do "ewakuacji" do ZSRR, choć wszyscy wiedzieli, że chodzi o deportację - dodaje pan Myśliński.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska