Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Toruński emeryt sprawdził, jak wyceniana jest sprawiedliwość

Adam Willma
Urzędy mają formułkę dla takich jak ja, pieniaczy - mówi Grabowski.
Urzędy mają formułkę dla takich jak ja, pieniaczy - mówi Grabowski. Adam Willma
- Do kolizji doszło z mojej winy - przyznaje Leszek Grabowski. - Na drodze widoczność utrudniały szykany, a ja źle oceniłem prędkość, z którą jechał kierowca seicento.

Tu nie chodzi o 500 złotych, ale o to, że obywatel nie może mieć zaufania do funkcjonariuszy reprezentujących państwo - uważa Leszek Grabowski.

Był Dzień Zaduszny, krótko przed południem. Leszek Grabowski jechał właśnie na dworzec odebrać rodzinę.

Choć prędkość, z którą fiat uderzył w skodę Grabowskiego nie była duża, przód małego auta z jednej strony był uszkodzony. Dla fabii kraksa zakończyła się jedynie drobnym uszczerbkiem - nieznacznie wygiętą blachą na błotniku i przednich drzwiach. Grabowski zjechał ze skrzyżowania, wysiadł z samochodu, pomógł zepchnąć na pobocze seicento.

- Cała akcja trwała kilkanaście sekund, więc nie ma nawet mowy o zatamowaniu ruchu drogowego. Od razu powiedziałem panu z seicento, że to ja ponoszę winę. Tamten pan zapytał: co robimy i czy wzywamy policję. Przytaknąłem i zastrzegłem, że jestem trzeźwy. Dziś wiem, że trzeba było darować sobie wzywanie policji, ale w takich sytuacjach człowiek nie myśli racjonalnie.

Na miejscu pojawił się radiowóz. Grabowski zasugerował badanie trzeźwości. - Być może to wyprowadziło policjanta z równowagi, bo od razu powiedział mi, że tym autem z miejsca zdarzenia nie odjadę.

Właściciel skody był zdumiony. Jego zdaniem samochód nadawał się do ruchu: - Sprawne były wszystkie hamulce, światła i kierunkowskazy działały, nie było żadnych ostrych elementów - wylicza torunianin. - Powiedziałem, że do domu mam zaledwie 1200 metrów, ale mogę również zajechać do znajomego, który mieszka na Malwowej, kilkaset metrów od miejsca kolizji. Dopiero po moich protestach policjant wypisał mi tymczasowe zaświadczenie zamiast dowodu rejestracyjnego i sami odtransportowaliśmy skodę.

Przeczytaj także: Dostał mandat, bo podrapał się po uchu w trakcie jazdy. Sąd: to absurd!

Może policjant miał zły dzień

Policjant trwał przy swoim - że bez lawety się nie obędzie. Odburknął, że Grabowski nie będzie go pouczał.
"Mam jechać lawetą ze sprawnym samochodem, żeby stać się pośmiewiskiem dla sąsiadów?" - dopytywał pan Leszek.
"Czy przyjmuje pan mandat?".
"W jakiej wysokości?".
"500 złotych".
"Ale dlaczego taka drakońska kara? Przecież nie stworzyłem żadnego zagrożenia dla ruchu, a oprócz seicento nie powstała żadna szkoda. W dodatku szybko usunęliśmy samochody. A pan wymierza mi najwyższy mandat?".
"Przyjmuje pan czy nie?"

Pan Leszek zastanowił się dłuższą chwilę: - Miałem poważne problemy ze zdrowiem, więc perspektywa szarpania nerwów w sądzie odpadała, tym bardziej że zaufanie do wymiaru sprawiedliwości mam ograniczone.

Sprawa nie dawała jednak Grabowskiemu spokoju. Zadzwonił jednak do komendy. - Pani policjantka, z którą rozmawiałem, tłumaczyła, że może funkcjonariusz miał zły dzień. Zaproponowała mi, żebym napisał pismo o anulowanie kary. Ale ja nie chciałem unikać kary, bo przecież byłem winny tej stłuczki. Powiedziałem, że napiszę o obniżenie wysokości mandatu. Zadzwoniłem jednak do komendy w Bydgoszczy, gdzie mi powiedziano, że od dawna już żaden komendant nie ma prawa obniżać kary nałożonej przez podwładnego.

Pan Leszek może zapomniałby o sprawie, ale w ręce wpadła mu gazeta z tekstem o wycieku nagrania z toruńskiej drogówki. Naczelnik wydziału ruchu drogowego nie przebierając w słowach rugał swoich podwładnych, że nie wyrabiają mandatowych norm. Grabowski chwycił więc za pióro i swoje przygody z drogówką opisał dokładnie w liście do komendanta miejskiego Antoniego Stramka. - Odpowiedź mnie zaskoczyła, bo spodziewałem się choćby minimum zrozumienia.

Inspektor Stramek, powołując się na przepis o spowodowaniu zagrożenia w ruchu drogowym, stwierdził, że - ponieważ górną granicą mandatu jest 500 zł - nie ma powodu do podważania decyzji swojego podwładnego. Wyjaśnił Grabowskiemu, że każde zdarzenie na drodze jest inne, więc ten nie może porównywać wysokości mandatów z innymi przypadkami.

Przeczytaj także: Przekroczył prędkość w nieistniejącej miejscowości i dostał mandat

W podsumowaniu komendant wspiął się na wyżyny erystyki: "(...) Pytania odbieram jako polemikę z decyzjami funkcjonariusza obsługującego rzeczoną interwencję, a więc ze stanem rzeczy osądzonej i do jako takiej, nie będę się ustosunkowywał".

Grabowski nie zamierzał jednak kapitulować i zredagował pismo do komendanta wojewódzkiego. - Nie chodziło już o te pieniądze, ale o udowodnienie, że prawa nie powinno się interpretować według humoru.

Tym razem pan Leszek przygotował się jeszcze dokładniej. Zebrał dane o wysokości mandatów wystawionych na okoliczność kilku spektakularnych zdarzeń drogowych. Przytoczył między innymi przykład zderzenia samochodów na moście drogowym, które na pół godziny sparaliżowało miasto (uszkodzone 4 auta). Interweniujący w tej sprawie policjant wycenił przewinienie na... 220 zł.

Emeryt dopytywał również, dlaczego nie budzi zaniepokojenia przełożonych fakt, że policjant naciskał na skorzystanie z holownika, chociaż sposób usunięcia auta z drogi jest decyzją kierowcy,

Z pisma od Komendy Wojewódzkiej dowiedział się w jak wielkim tkwi błędzie: "Z okoliczności sprawy wynika, że uzasadnione przypuszczenie o uszkodzeniu zasadniczych elementów nośnych konstrukcji nadwozia wynikało między innymi z uszkodzenia słupka. Ustalono również, że na miejsce wezwane zostały służby porządkowe, które usunęły płyny eksploatacyjne pozostawione przez pojazdy w czasie zdarzenia, co wskazywało, że mogły nastąpić wady w układzie hamulcowym".

Jednym słowem Grabowski się nie zna i nie potrafi nawet docenić policyjnej troski. Komendant wyjaśnił też emerytowi szczegółowo, w oparciu o które kryteria funkcjonariusz skalkulował jego mandat. Okazuje się, że decyzję tę poprzedziła: analiza szkodliwości czynu oraz oddziaływanie jego społeczne. Nie bez znaczenia były "cele zapobiegawcze i wychowawcze". Zmierzony został rozmiar winy, stopień szkody i pobudki pana Leszka, a także sposób jego działania. Nadto oceniono stosunek Grabowskiego do pokrzywdzonego, jego sytuację materialną i "warunki osobiste" (cokolwiek to znaczy). Z tej skomplikowanej kalkulacji wyszło równo 500 złotych.

Nic dziwnego, że pod presją takich argumentów, skarga Grabowskiego musiała zostać uznana za bezzasadną.

Kwestia nierozstrzygnięta

Ale toruński emeryt i tym razem nie skapitulował: - Bo zaczęło się robić coraz ciekawiej. Według przełożonych policjant właściwie ocenił stan mojego samochodu, choć przegląd techniczny potwierdził, że auto jest całkowicie sprawne. Jakby tego było mało, funkcjonariusze wymyślili jeszcze jakieś służby, które miały sprzątać po nas jezdnię. Ale żadnych służb nie było!

Grabowski zadał sobie trud i zwrócił się z zapytaniem do wszystkich służb miejskich, które obsługują zdarzenia drogowe. Żadna z nich nie odnotowała policyjnego wezwania. Zapytał więc jeszcze raz uprzejmie komendanta, kto i po co wymyślił ten wątek w sprawie?
"Z zeznań policjanta będącego na miejscu kolizji drogowej jednoznacznie wynika, że służby porządkowe były wzywane na miejsce zdarzenia. Powyższa rozbieżność może być jednak wynikiem odległego czasu, jaki upłynął od dnia zaistnienia zdarzenia. (…) Kwestię tę uznaję za nierozstrzygniętą".

A więc funkcjonariuszowi z drogówki zwyczajnie się pomyliło.

Rzecznik nie jest powołany

Pozostało więc panu Leszkowi szukać sprawiedliwości u Komendanta Głównego. Wydział skarg i wniosków KG szybko jednak rozprawił się z żalami emeryta. Mandat wypisany przez funkcjonariusza mieścił się w przepisowych widełkach, a więc o co tyle hałasu? To, że w pismach pojawiły się służby, których nie było, według Komendy Głównej "nie wpłynęło na merytoryczne rozstrzygnięcie w zakresie sprawstwa kolizji". I kropka.
Jednym słowem - pisz pan na Berdyczów.

Grabowski postanowił ciągnąć konsekwentnie pielgrzymkę po urzędach. Zadzwonił do rzecznika praw obywatelskich i przedstawił sprawę. Urzędnicy przejęli się jego sprawą i poprosili o wyłuszczenie sprawy na piśmie.

Odpowiedź pisemna zredagowana była już w innym tonie. Grabowski dowiedział się z niej, że rzecznik nie jest "powołany do bezpośredniego rozpatrywania skarg i nie prowadzi własnych postępowań skargowych w sprawach dotyczących postępowania funkcjonariuszy policji na miejscu zdarzenia".

Bo prowadzą je wyspecjalizowane komórki policji, więc tylko wśród policjantów Grabowski może szukać sprawiedliwości. A najlepiej gdyby dał sobie spokój - mandat przyjął, więc jego pieniactwo jest bezprzedmiotowe.

,b>I tu sprawa mandatu się kończy. - Czy się opłacało? - pyta sam siebie Leszek Grabowski. - Mogłem przypuszczać, że niczego nie wskóram, ale chciałem sprawdzić, czy ktoś potraktuje poważnie moje zastrzeżenia. Okazało się, że urzędy mają już gotowe formułki na takich jak ja. Możliwość wyboru wysokości kary dla policjanta nie jest zła. Można ją wykorzystać w sposób, który umocni zaufanie do policji, ale może być też odwrotnie. I tak stało się w moim przypadku. Z informacji, które do mnie docierają, moje działania przyniosły jednak pewien skutek - słyszę od znajomych, że w ostatnim czasie funkcjonariusz starają się być konsekwentni i wlepiają mandaty na tym samym poziomie - czyli najwyższym.

Czy tak jest rzeczywiście, nie mogliśmy sprawdzić, bo komendy nie uwzględniają tej kwestii w statystykach. - Niestety, polska policja cały czas pozostaje instytucją karzącą. Jeśli widzę policjantów zaczajonych w miejscu, w którym chwilkę wcześniej zmieniono zasady ruchu, albo wyłapujących ludzi, którzy przy pustej drodze przechodzą poza przejściem dla pieszych, trudno mi uwierzyć, że pracy funkcjonariuszy przyświeca inny cel niż łupienie mandatami. Reprezentują państwo, które chce pokazać, że nie ma litości. To się oczywiście przekłada na taki, a nie inny stosunek do policji. W żadnym z krajów Unii Europejskiej nie zauważyłem, żeby niechęć do policji była tak odczuwalna jak w Polsce.

- Obawiam się, że pan, który został w tak restrykcyjny sposób potraktowany przez policję, nie zadzwoni na komisariat, żeby poinformować funkcjonariuszy o czymś ważnym. W ten sposób policja traci rzecz bezcenną dla swojego skutecznego funkcjonowanie - zaufanie obywateli.

Czytaj e-wydanie »Lokalny portal przedsiębiorców

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska